Rok
1941, dziedziniec obozu zagłady w Oświęcimiu. Trzynastoletni
żyd Zygmunt Gorson, błąka się szukając kogokolwiek z
kim mógłby podzielić się wspomnieniami. Młodzieniec
przeżył jako jedyny ze swojej rodziny. Pozostali zginęli z rąk
nazistów. Jak zeznał po latach - wielu jego rówieśników
nie widząc nadziei rzucało się na obozowe druty wysokiego
napięcia. On jednak spotkał kogoś, kto przywrócił mu
nadzieję, anioła,
który jak matka bierze swe pisklęta pod skrzydła,
tak on wziął go w ramiona.
Dzięki jego miłości młody Zygmunt przeżył. Dzięki niemu
odzyskał wiarę w Boga.
Ocierał zawsze moje łzy. Od tego
momentu wierzę o wiele bardziej w Boga, ponieważ od czasu, kiedy
zmarli moi rodzice, pytałem siebie nieustannie: "Gdzie jest
Bóg?" I straciłem wiarę. On mi ją przywrócił!
Świadek obozowego piekła zeznał dalej: On wiedział, że
byłem żydem, lecz to nie stanowiło różnicy. Jego serce nie
czyniło rozróżnienia między osobami i nie miało dla niego
znaczenia to, czy są żydami, katolikami lub z jeszcze innych
religii: on kochał wszystkich i dawał miłość, nic innego jak
miłość.
14
sierpnia mija 70. rocznica męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana
Marii Kolbego. To właśnie o nim po latach Zygmunt Gorson
powiedział: będę go kochał, aż do ostatniego momentu mojego
życia.
W takim miejscu jak KL Auschwitz z
pewnością wielu zadawało sobie pytanie: gdzie jest Bóg?
Niewątpliwie także dziś, tak po ludzku nad tym się zastanawiamy.
Bo jak zrozumieć, że Bóg, który jest przecież
Miłością mógł pozwolić na to, by miliony osób
poniosło niewyobrażalne cierpienia i śmierć? Ja już dziś o to
nie pytam. Odpowiedź znalazłam w zeznaniach świadków takich
jak Gorson. Wspomina on m.in., że o. Kolbe rozdawał dużą część
swoich znikomych porcji jedzenia. - Teraz jest łatwo być
uprzejmym, dobroczynnym, pokornym, dopóki panuje pokój
i jest dostatek. Mogę jednak powiedzieć, że być takim jak o.
Kolbe, w tym czasie i w tym miejscu, to przekracza wszystko, co słowa
mogą wyrazić.
Ci
którzy przeżyli obozowe katorgi są dla nas niewyczerpalnym
źródłem świętości o. Maksymiliana. To od nich dowiadujemy
się, że franciszkanin oprawiał potajemnie Eucharystię. - Swoim
wpływem umiał każdego wzmocnić i zachęcić do wiary w
przetrwanie – dzielił się
wspominaniami Tadeusz Chrościcki. - Przejawiał intensywną
działalność religijną. Ludzie po prostu garnęli się do niego
... Każda rozmowa, chociażby najkrótsza, wywierała na
rozmawiających swoiste i niezatarte wrażenie. Doświadczyłem tego
na sobie nie raz, doświadczyli tego inni, z którymi w
późniejszym czasie rozmawiałem. Ks. Kolbe był w całym tego
słowa znaczeniu prawdziwie apostolskim kapłanem.
Władysław
Lewkowicz zwrócił uwagę na to, że podczas gdy inni
więźniowie najczęściej rozmawiali o głodzie, o tym co można
zdobyć do jedzenia, o lękach i niepewności każdego dnia, o.
Maksymilian o tym nigdy nie mówił. - Zdawało się,
że żył w innym świecie, zatopiony w Bogu
– zauważył Lewkowicz. I dodał, że wszystkim więźniom rzucał
się w oczy spokój o. Kolbego, jego pokora, całkowite oddanie
się Bogu i Niepokalanej, współczucie dla więźniów.
- Nie chciał mieć ulg w obozie, wiedząc, że inni tak
samo cierpią.
Dziś
o. Maksymiliana znamy głównie z jego heroicznego aktu pójścia
do bunkra głodowego w zamian z wyznaczonego na śmierć Franciszka
Gajowniczka. Lecz prawie nie znamy zeznań świadków tamtych
straszliwych chwil. Wczytując się w kolejne karty niezliczonych
dowodów świętości o. Kolbego pytanie o to gdzie
wtedy był Bóg traci na
aktualności. Męczennik Miłości posłannikiem Stwórcy był
do ostatnich chwil. Z zeznań świadków wiemy, że skazani na
śmierć w bunkrze głodowym zaczęli powoli umierać po czterech
dniach. O. Kolbe żył najdłużej, przeszło 10 dni. Unoszące się
z celi śmierci modlitwy konających, to dowód na to, że
wystąpienie przed szereg na apelu nie tylko miało uratować
Gajowniczka, ale też tych nieszczęśników, którzy
dzięki o. Maksymilianowi umierali z imieniem Boga na ustach.
Dogorywających w niewyobrażalnych męczarniach głodu,
franciszkanin do końca podtrzymywał na duchu. Wiemy też od pewnego
Niemca, który miał dostęp do bunkra, że postawa
o. Kolbego robiła wielkie wrażenie na esesmanach, którzy tam
zaglądali, był to dla nich wprost wstrząs psychiczny.
Piękne życie o.
Maksymiliana Marii Kolbego było nieustanną walką o każdą duszę,
aż do ostatniej chwili. Budowa największego na świecie klasztoru w
Niepokalanowie, działalność wydawnicza, misja w Japonii,
nieustanne modlitwy o nawrócenie grzeszników,
charyzmat, który pociągał tłumy. Ci którzy pytają o
istnienie Boga odpowiedź znajdą właśnie w postawie Męczennika z
Auschwitz. Nawet w takim miejscu na obóz zagłady Bóg
był obecny: podczas potajemnie odprawianej Eucharystii, podczas
ocierania łez Zygmuntowi Gorsonowi, podczas oddawania głodowej
racji żywnościowej współwięźniowi, podczas apelu i
wreszcie podczas modlitw i śpiewów religijnych z ust
konających w bunkrze głodowym ...
Agnieszka Piwar
artykuł ukazał się w miesięczniku "Moja Rodzina", numer sierpniowy 2011 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz