Cud nad urną
-
Nawet 40 procent mamy nieważnych głosów w wyborach do
sejmiku województwa pomorskiego - poinformował
portalsamorzadowy.pl. Podobne przypadki odnotowano w całym kraju.
Czy oznacza to, że Polacy nie potrafią głosować? Oficjalnie
główną przyczyną były książeczki do głosowania, w
których Polacy się pogubili. „Po pierwsze,
wielu wyborców nie mogło znaleźć swoich kandydatów.
Ludzie irytowali się za kotarami, bo nie mogli znaleźć swoich
faworytów. Większość wyborców wiedziała, na kogo
chce głosować, ale miała problem ze znalezieniem komitetu. Wyborcy
pytali członków komisji, ale ci nie chcieli i nie mogli
pomagać, bo mogli zostać oskarżeni o stronniczość. To tylko
powiększało irytację” - wyjaśniono na łamach portalu
miastokolobrzeg.pl. W tej sytuacji nie brakowało wyborców,
którzy skreślali kratkę tylko na pierwszej stronie, a tam
byli kandydaci PSL. Najprawdopodobniej właśnie to stoi za sukcesem
tej partii, jaki wyłonił się w trakcie podliczania głosów.
Zakładając optymistyczny scenariusz, że nie doszło do fałszerstw,
już samo stworzenie tego typu trudności przy głosowaniu jest jedną
wielką manipulacją wpływającą na ostateczny wynik wyborów.
Gdzie się podział mój głos?
Telefony
komórkowe z wmontowanym aparatem fotograficznym w połączeniu
z Internetem okazały się niezastąpionymi narzędziami w zbieraniu
dowodów na wyborcze przekręty. Taktyka jest banalnie prosta.
Wystarczy pójść do urny, zaznaczyć krzyżyk przy wybranym
kandydacie, zrobić zdjęcie karcie do głosowania, a potem sprawdzić
na liście czy oddany głos został uwzględniony. Jeśli nasz
kandydat przy swoim nazwisku ma więcej punktów niczego nie
wykryjemy, ale jeśli ma zero punktów, to właśnie
przyłapaliśmy komisję na gorącym uczynku. Dowody na to w postaci
fotografii pojawiają się sieci, głównie na portalach
społecznościowych i w blogosferze. Portal naszeblogi.pl w dziale:
Wybory 2014 – pobieżna lista „niedociągnięć”,
odnotował sporo takich
nieprawidłowości. Możemy przeczytać między innymi o tym, jak „w
kilku miejscowościach (Lubań, Zgorzelec, Świeradów Zdrój)
brakuje głosów na niektórych kandydatów. Np.
5-osobowa rodzina głosowała na konkretnego kandydata z RN, a na
wykazie widnieje 1 głos”. Portal podaje też przykład Oskara
Wądołowskiego, który „pofatygował się i sfotografował
postawienie krzyżyka przy nazwisku kandydatki KNP i kandydatki z RN.
I ta druga uzyskała zero głosów.” Przy wszystkich
opublikowanych informacjach są zamieszczone odnośniki do źródła
ich pochodzenia.
Międzynarodowa kompromitacja
Kiedy po zamknięciu
lokali wyborczych głosy zaczęły spływać do Państwowej Komisji
Wyborczej farsa sięgnęła zenitu. Okazało się bowiem, że głosów
nie sposób podliczyć, bo system który ma się tym
zająć jest wadliwy. Wykonała go firma Nabino. Jej prezes Maciej
Cetler przyznał w
rozmowie z RMF FM, że firma jest mała i nie posiada certyfikatów
bezpieczeństwa, bo tej pory nie były im one potrzebne.
Głównym problemem tego systemu okazało się być to, że po
prostu nie zadziałał jak trzeba, wcześniej nie został
wystarczająco przetestowany i ostatecznie nie wytrzymał obciążenia.
Zabrakło przy tym stworzenia procedur na wypadek awarii.
Tego było za dużo
Nikogo nie powinno dziwić,
że nieprawidłowości jakie towarzyszyły ostatnim wyborom do
samorządów wzbudziły niepokój wśród Polaków.
Wielu z nich postanowiło dać temu wyraz organizując w całym kraju
demonstracje, których kulminacja nastąpiła 22 listopada.
Wcześniej spora grupa przedostała się do siedziby Państwowej
Komisji Wyborczej w Warszawie, gdzie 20 listopada odbyła się
kilkugodzinna okupacja budynku. Manifestanci domagali się
unieważnienia wyborów oraz ustąpienia wszystkich członków
PKW. Pokojowa pikieta skończyła się aresztowaniami. Zatrzymano w
sumie 12 osób pod zarzutem zakłócenia miru domowego.
Kiedy piszę ten tekst, część z oskarżonych wciąż przebywa w
areszcie i nie wiemy jak potoczą się ich dalsze losy.
Wśród aresztowanych
znalazł się reżyser i dokumentalista Grzegorz Braun. Podczas
pikiety przed siedzibą PKW przestrzegał, że znaleźliśmy się w
bardzo niebezpiecznym momencie w historii Polski, w którym
władze szykują Polakom stan wojenny i jedyne, czego im jeszcze
brakuje to pretekstu. Zdaniem reżysera to co się obecnie dzieje
jest realizacją przewidzianego scenariusza, w którym państwo
polskie musi być skompromitowane, zarówno w oczach obywateli
- bo „kiedy będzie się odbierać Polakom resztkę ich
suwerenności, to żeby nie płakali po tym państwie, żeby nawet
odetchnęli z ulgą” - jak i w celu wyizolowania naszego państwa
na arenie międzynarodowej.
Braun wyraził
przekonanie, że sytuacja, w jakiej znalazła się Polska jest
kontynuacją tego, co zapoczątkowano za naszą wschodnią granicą.
- Obawiam się, że Ukraina była na pierwsze danie. Daniem głównym
ma być Polska - stwierdził zwracając się do licznie zgromadzonych
pod budynkiem PKW. Podkreślił, że „perfidia tych scenarzystów”
polega na tym, iż dążą oni do tego, aby nastąpiły w Polsce
wydarzenia, które umożliwią ludziom pokroju Adama Michnika
krzyczenie na paryskich salonach, że „hydra faszyzmu w Polsce
podniosła głowę”. - Wtedy nastąpi akcja ratunkowa - przewiduje
reżyser. Jego zdaniem całą Europę i cały świat będzie się
utwierdzać w przekonaniu, że Polska jest chorym człowiekiem
Europy, którego trzeba ratować. Że trzeba tu ratować
demokrację przed tymi faszystami, którzy tutaj się buntują.
Braun stanowczo podkreślał, by nie ulec tym prowokacjom i nie
dać się pozabijać oraz zachować wszelką ostrożność.
Skoro zatem demokracja nie
zdała egzaminu, to co nam pozostaje? Zdaniem Grzegorza Brauna, który
jest zadeklarowanym monarchistą, powinniśmy modlić się o króla.
W XXI wieku marzenia o powrocie monarchii mogą dla wielu wydać się
śmieszne i nierealne. Jednak po ostatnich wyborach samorządowych w
Polsce nic bardziej nie wzbudza śmiechu politowania, jak wiara w to,
że żyjemy w normalnym ustroju, którego władza ustawodawcza
i wykonawcza ma na celu dobro swoich obywateli.
Agnieszka Piwar
Tekst ukazał się w grudniowym numerze miesięcznika Moja Rodzina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz