Stwierdzenie śmierci Kamila Wolańskiego na podstawie kryteriów
neurologicznych odbyło się z naruszeniem prawa obowiązującego w Polsce –
twierdzi dr nauk medycznych o. Jacek Norkowski. Z dominikaninem
rozmawia Agnieszka Piwar.
W Dolnośląskim Szpitalu Specjalistycznym im. T. Marciniaka 15
lipca, godz. 5.50, pacjentowi Kamilowi Wolańskiemu przestało bić serce.
Tymczasem lekarze z wrocławskiej placówki już 11 lipca orzekli zgon
nastolatka. Kiedy tak naprawdę umarł Kamil?
Według mnie Kamil umarł wtedy, gdy przestało żyć jego ciało, a mówiąc
językiem medycznym-jego organizm. W myśl kryteriów
krążeniowo-oddechowych śmierci człowieka ma to miejsce jakiś czas po
ustaniu krążenia. W zwykłej temperaturze będzie to ok. 30 minut po
ustaniu akcji serca. Istnieją też tzw. neurologiczne kryteria śmierci.
Mówią one o śmierci człowieka w kategoriach ustania czynności całego
mózgu bądź pnia mózgu. Ta koncepcja jest krytykowana przez wielu
lekarzy, między innymi dlatego, że u chorych uznawanych za zmarłych w
myśl tych kryteriów prawie nigdy nie dochodzi do ustania wszystkich
czynności mózgu lub nawet samego pnia mózgu.
Jeśli lekarze w wyżej wymienionym szpitalu orzekli śmierć Kamila 11
lipca, to znaczy, że zrobili to na podstawie kryteriów neurologicznych. W
przypadku osoby niepełnoletniej polskie prawo zezwala na to pod
warunkiem wyrażenia zgody przez oboje rodziców. W przypadku Kamila
takiej zgody nie było, bo sprzeciwiła się temu matka. W takim razie
można wnosić, że to stwierdzenie śmierci Kamila na podstawie kryteriów
neurologicznych odbyło się z naruszeniem prawa obowiązującego w Polsce.
Czy lekarze z wrocławskiego szpitala, do którego trafił Kamil wykonali wszystkie niezbędne czynności ratujące życie?
Nie znam dokumentacji szpitalnej dotyczącej ostatnich dni życia Kamila.
Wiem jednak, że polskie procedury, z jednej strony nakazują
wszczepienie czujnika ciśnienia śródczaszkowego, który pozwala na
monitorowanie ciśnienia w obrębie czaszki, z drugiej zaś - nie
przewidują rutynowego stosowania kraniotomii dekompresyjnej oraz
hipotermii, podawania hormonów tarczycy itd., które są jedynymi
sposobami skutecznego ratowania pacjenta, u którego rozwija się masywny
obrzęk mózgu. Procedury te skłaniają więc lekarzy do biernego
obserwowania pogarszania się stanu pacjenta wskutek wzrostu ciśnienia
śródczaszkowego, zamiast energicznego przeciwdziałania mechanizmom,
które do tej sytuacji prowadzą. Ta bierność lekarzy powoduje wysoką
śmiertelność w tej grupie chorych i zmniejsza dobry wynik leczenia z ok.
60 proc. do 40 proc., jak podają różne ośrodki na świecie.
Bliscy Kamila poinformowali 15 sierpnia, że o godz. 14.45
dyrekcja szpitala odmówiła matce zmarłego chłopaka wydania dokumentacji
medycznej za okres od 11-15 lipca. Czy mieli do tego prawo?
Nie mieli; dokumentacja powinna być rodzinie wydana.
Matka Kamila Wolańskiego oraz jego przyjaciele od początku nie
chcieli zgodzić się na odłączenie go od respiratora. Przez kilka dni
manifestowali na terenie szpitala, gdzie leżał ranny nastolatek. Mieli
ze sobą transparenty stanowczo potępiające zamysł lekarzy, którzy
chcieli ograny Kamila przeznaczyć na przeszczepy. Jak Ojciec ocenia
postawę tych młodych ludzi, którzy powiedzieli NIE transplantologii?
Osobiście oceniam ich postawę pozytywnie. Wydaje mi się bowiem, że bez
takich zorganizowanych działań nigdy nie doprowadzimy do wywołania
publicznej debaty na temat prawomocności neurologicznych kryteriów
śmierci człowieka. Innymi słowy, chodzi tu o odpowiedź na pytanie, czy
śmierć mózgowa jest śmiercią człowieka czy nie. Ja uważam, że nie i że
wszystkim chorym należy się skuteczne leczenie w momencie, gdy rozwija
się u nich obrzęk mózgu zagrażający jego wtórnym uszkodzeniem. Dzieje
się tak u większości osób, które zostają potem dawcami narządów a
mogłyby być skutecznie wyleczone i – w większości przypadków –
przywrócone do normalnego życia.
Tymczasem w obrębie kilku godzin od wypadku są oni poddawani badaniom w
celu stwierdzenia śmierci mózgu, w trakcie których przeprowadza się
tzw. badanie bezdechu. Jest to badanie szczególnie niebezpieczne dla
zdrowia pacjenta a polega ono w Polsce na wyłączeniu respiratora na 10
minut i obserwowaniu, czy próbuje on samodzielnie oddychać.
Prof. Coimbra, który opublikował wiele prac na temat chorych w
głębokiej śpiączce i sposobach ich ratowana, podkreśla, że chorzy ci są w
stanie zwanym uogólnionym półcieniem niedokrwiennym (ang. global
ischemich penumbra, GIP) oraz mają obniżony poziom hormonów tarczycy i z
tego powodu ich ośrodek oddechowy w pniu mózgu nie może zareagować na
podwyższony poziom dwutlenku węgla we krwi, chociaż zmiany w mózgu
wywołane przez obniżony poziom przepływu krwi przez mózg i jego
niedokrwienie są odwracalne w obrębie co najmniej 48 godzin od momentu
wystąpienia półcienia niedokrwiennego, który powoduje wyłączenie
czynności komórek nerwowych ale ich nie niszczy.
Z tego powodu badanie bezdechu nie ma sensu, gdyż nie jest w stanie
stwierdzić, u którego chorego zaszły zmiany nieodwracalne w mózgu a u
którego - nie. Ponadto, badanie to uszkadza mózg, powodując z reguły
zapaść krążenia w jego obrębie, może też spowodować zatrzymanie akcji
serca, perforację płuca i inne skutki. Najważniejsza jest tu jednak
jedna sprawa: to groźne dla zdrowia i życia pacjenta badanie jest
przeprowadzane wobec pacjenta, który jest jeszcze objęty ochroną prawną
jako obywatel, któremu należna jest wszelka dostępna pomoc lekarska.
Według wszelkich zasad prawnych i etycznych obowiązujących lekarza,
chorego nie wolno poddawać jakimkolwiek działaniom, które nie mogą
przynieść mu korzyści i/lub które mogą być dla niego szkodliwe.
Takim działaniem jest na pewno badanie bezdechu i dlatego można je
określić jako bezprawne. Jeśli Kamilowi postawiono diagnozę śmierci
mózgowej, to znaczy, że był poddany temu badaniu; tymczasem powinien być
leczony pod kątem przeciwdziałania obrzękowi mózgu i miałby 60 proc.
szans na dobry wynik leczenia.
Co powinniśmy zrobić, aby tego typu działania wyeliminować z polskich szpitali?
Aby zmienić ten stan rzeczy konieczne jest działanie społeczne na dużą
skalę w celu korekty ustaw i załączników do tych ustaw, regulujących
sposób pobierania narządów i tkanek do przeszczepień w Polsce. Moim
zdaniem konieczne jest zakładanie stowarzyszeń i fundacji zajmujących
się tymi problemami. W Niemczech jest ich już kilka, choć większy sukces
odniosły one w Japonii i w stanie New Jersey w USA, gdzie nie wolno
stosować neurologicznych kryteriów śmierci wobec osób i ich rodzin,
które z powodów religijnych nie uznają śmierci mózgowej za śmierć
człowieka. W tym sensie działaniom rodziny i młodzieży w sprawie Kamila
należy się pochwała i powinny być one naśladowane przez innych.
Jednak teraz zarzuca się im, że przez swoje działanie podważyli
zaufanie do lekarzy i transplantologii. Z kolei prof. Andrzej Chmura,
kierownik kliniki chirurgii ogólnej i transplantacyjnej Szpitala
Klinicznego Dzieciątka Jezus w Warszawie nazwał przyjaciół Kamila
„niewyedukowanymi smarkaczami”. Co zdaniem Ojca spowodowało taką
krytykę?
Jest to na pewno lęk przed skutkami takiego zorganizowanego oporu wobec
pobierania narządów do przeszczepień. Typową rzeczą jest zasłanianie
się przez transplantologów argumentem, że śmierć mózgowa jest problemem
czysto medycznym i że powinni o niej dyskutować wyłącznie lekarze.
Tymczasem śmierć mózgowa, i w ogóle problem pobierania narządów od
dawców z bijącym sercem, jest wielkim i trudnym problemem moralnym,
który dotyczy całego społeczeństwa i dlatego całe społeczeństwo powinno
mieć prawo głosu w tej sprawie. Co ciekawe, gdy pytano grupę 30
transplantologów Stanach Zjednoczonych czy mają kartę dawcy, czyli czy
zgadzają się na pobranie od nich narządów po stwierdzeniu śmierci
mózgowej, tylko 6 odpowiedziało pozytywnie. Tak więc ogromna większość
lekarzy, którzy pobierają narządy do przeszczepu, sama nie chce być
dawcami. To powinno dawać do myślenia.
Jest jeszcze inny aspekt całej sprawy. Na temat Kamila dyskutował ze
mną w programie telewizyjnym ktoś, kto oddał część wątroby swemu synowi.
Obaj żyją i czują się dobrze. Chodzi tu o przeszczep rodzinny, który
jest możliwy również w przypadku nerki, która z kolei przeszczepiana
jest najczęściej w krajach skandynawskich, gdzie 85 procent
przeszczepianych nerek pochodzi od dawców rodzinnych, czyli od krewnych
tych pacjentów, którzy ich potrzebują. To rozwiązuje wiele problemów i
na pewno jest właściwym kierunkiem postępowania również dla nas w
Polsce.
Nie chcę poruszać tu szeroko problemu oceny moralnej takich
przeszczepień – na pewno po pewnymi warunkami można by je uznać za
zgodne z zasadami etycznymi, którymi powinien kierować się lekarz.
Należy jednak pamiętać, że przeszczepienie narządu nie przywraca
pacjentowi pełni zdrowia i że każdy narząd będzie w końcu przez niego
odrzucony, chyba że pacjent ów umrze wcześniej.
Badania wykonane w Stanach Zjednoczonych i Australii wykazały, że
pacjenci dializowani żyli przeciętnie dłużej niż pacjenci, którym
przeszczepiono nerki – nie chodzi tu więc o ratowanie życia ani o jego
wydłużenie. W takim razie utożsamianie dokonywania przeszczepień
narządów z ratowaniem ludzkiego życia jest niesłuszne, gdyż w wielu
przypadkach nie ma to miejsca.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. facebook
Wywiad ukazał się na portalu Prawy.pl: http://prawy.pl/z-kraju/6436-dzialania-bliskich-kamila-wolanskiego-powinny-byc-nasladowane
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz