Pod koniec września gościłam na Festiwalu Współczesnego
Dziennikarstwa w Soczi. Cykliczną imprezę organizuje Związek
Dziennikarzy Rosji. Tegoroczna edycja różniła się od poprzednich, gdyż
do tysiąca dwustu rosyjskich żurnalistów dołączyła garstka
przedstawicieli tego zawodu zza granicy.
Z racji napisania książki „Widziane z Moskwy i nie tylko” (oraz – być
może – mojego miłego usposobienia) zaproszenie trafiło również do mnie.
Podczas panelu „Rola mediów w kształtowaniu stosunków
polsko-rosyjskich. Klimat może być lepszy” mówiłam m.in. o tym, że
pomysł na książkę – na łamach której podjęłam dialog z Rosjanami –
zrodził się z buntu wobec chorej i szkodliwej rusofobii oraz potrzeby
serca. Wyjaśniłam, że gdybym żyła w czasach Układu Warszawskiego – czyli
wtedy, kiedy na linii Warszawa-Moskwa było oficjalne (i, bądź co bądź,
wymuszone) słodkie buzi-buzi – to wówczas, również w ramach buntu,
takiej książki z pewnością bym nie napisała. Po prostu uważam, że
koniunkturalizm dziennikarzom nie przystoi.
W Soczi o wszelkie wygody i atrakcje zadbało Rosyjsko-Polskie Centrum
Dialogu i Porozumienia z siedzibą w Moskwie (nie mylić z warszawskim
odpowiednikiem) we współpracy z Agencją Rossija Siegodnia. Na miejscu
dla każdego coś miłego, w tym: wylegiwanie się nad Morzem Czarnym,
udział w rozmaitych panelach i wykładach, spotkania z oficjelami oraz
wycieczki krajoznawcze. Dla przykładu – Rosjanie chcieli zaimponować jak
nowoczesną infrastrukturę zbudowali przy okazji niedawnej Olimpiady i
Mundialu, więc pokazali nam Miasteczko Olimpijskie w Adler i kompleks
rekreacyjno-turystyczny w Krasnej Polanie.
Największą niespodzianką okazał się być – zorganizowany specjalnie
dla naszej zagranicznej grupy – wyjazd do Abchazji, niewielkiego państwa
ze stolicą w Suchumi, nad Morzem Czarnym i na zachodnim Kaukazie. Na
miejscu przywitał nas sam premier Walerij Bganba (na
zdjęciu z autorką) oraz czterech ministrów: spraw zagranicznych,
turystyki, finansów i ekonomii. Podczas spotkania w siedzibie
abchaskiego rządu dowiedziałam się różnych ciekawostek, np. takich, że w
państwie tym obowiązuje podatek liniowy, który wynosi 10 proc.; liczącą
zaledwie 240 tysięcy mieszkańców Abchazję odwiedza rocznie aż 1,5
miliona turystów, z czego 90 procent stanowią Rosjanie; wszystkie grunty
należą do państwa, ale ziemię można dzierżawić np. pod uprawę czy
biznes (brak możliwości wykupu ziemi ma prawdopodobnie blokować
obcokrajowców przed wejściem w jej posiadanie).
Poruszające było zdanie
wypowiedziane przez jednego z ministrów, który stwierdził, że Zachód nie
uznaje Abchazji, gdyż uznaje dekret Stalina, który ustanowił Abchazję
jako część Gruzji. Niepodległość Abchazji uznaje jedynie 5 państw na świecie: Rosja, Nikaragua, Wenezuela, Nauru i Syria.
Złożoność historii tego kraju wymaga głębszych studiów... Byłam tam
tylko jeden dzień. Z tych racji nie chcę pochopnie oceniać przyczyn
konfliktu abchasko-gruzińskiego. Mogę jedynie przytoczyć następujący
fakt: Abchazowie chcieli niepodległości, tj. odłączenia od Gruzji; w
latach 1992-1993 była wojna, którą ostatecznie wygrali. Od tamtej pory
minęło przeszło ćwierć wieku, ślady wojny widać do dziś – wiele domów
zniszczonych i opustoszałych; drogi wymagają doświadczonego kierowcy;
infrastruktura – np. lotnisko – cierpliwie czeka na powrót do pełnienia
swojej funkcji. Życie jednak toczy się dalej, niewymuszonym rytmem,
powolutku do przodu. Kraj niezwykle uroczy: malownicze widoki, cudowne
góry, zdrowy klimat, wspaniałe zabytki, urodzajne ziemie, smaczna i
naturalna żywność, ciepłe morze, sympatyczni mieszkańcy, własny bank,
niewielkie podatki i niskie ceny.
Dla Europejczyków mogłoby to być inwestycyjne eldorado.
Gdyby Polska miała rozsądny rząd – niebędący na pasku Amerykanów,
syjonistów i Międzynarodowego Funduszu Walutowego – to uznałaby
niepodległość Abchazji. Korzyści byłby dla obu stron. My byśmy wysłali
naszych świetnie wykształconych inżynierów wraz z ekipami budowlanymi, a
Abchazowie doceniliby pomoc w odbudowie zniszczonego wojną kraju.
Zyskalibyśmy oddanych Przyjaciół na Kaukazie, jakże strategicznym
regionie świata (w PRL-u nasi inżynierowie wypracowali Polsce świetną
pozycję na Bliskim Wschodzie, ale III RP wszystko zepsuła). Z Góralami
lepiej trzymać sztamę, a z tymi z Kaukazu to już na pewno. Przed
Polakami otworzyłby się także nowy kierunek w turystyce – warto
podkreślić, że abchaski klimat ma rewelacyjne właściwości lecznicze.
Jakkolwiek miło pomarzyć, to szczęściem w nieszczęściu jest to, że
Zachód trzyma swoje brudne łapska z dala od Abchazji.
Przypuszczam, że Abchazom jest przykro, iż niemal cały „cywilizowany
świat” nie uznaje ich niepodległości. Tymczasem, być może, właśnie to
uchroni ich przed zgubą, przed jaką my nie bardzo mamy dokąd uciec.
Uważam, że to Abchazowie mają powody do radości. Nie tylko dlatego, że
nie jedzą rakotwórczego GMO, płacą cudownie niskie podatki i nie
‘zarzynają’ się w bezdusznych korporacjach. Największym szczęściem dla
Abchazów jest to, że nie należą do Organizacji Narodów Zjednoczonych. A
to oznacza, że nie dopadła ich Agenda 2030 na rzecz zrównoważonego
rozwoju zawierająca Cele Zrównoważonego Rozwoju, przyjęte przez
wszystkie 193 państwa członkowskie ONZ Rezolucją Zgromadzenia Ogólnego
25 września 2015 roku w Nowym Jorku.
To tej Agendy dotyczy toczący się w światowych mediach (także w
polskich) festiwal propagandy, podczas którego politycy – obojętnie
jakiej opcji – opowiadają o „dobrodziejstwach” tzw. zrównoważonego
rozwoju. Wszem wobec słychać zapewnienia o eliminacji ubóstwa i głodu;
zmniejszeniu nierówności; zapewnieniu wszystkim ludziom „dobrej jakości
życia”, dobrobytu; zrównoważonej konsumpcji i produkcji; podjęciu
przeciwdziałaniu zmianom klimatu i ich skutkom... Jakkolwiek z pozoru
pięknie by to nie brzmiało, to w rzeczywistości mamy do czynienia z
podstępną ideologią, która prowadzi wprost do najokrutniejszego w
historii ludzkości czerwono-brunatnego totalitaryzmu.
Szatan jest ojcem kłamstwa, więc wykonawcy jego sprytnego planu
zdobycia władzy nad światem i ludzkimi duszami obmyślili super
przebiegłe metody manipulacji. Oto kilka przykładów. Oni mówią, że
zapewnią wszystkim ludziom w każdym wieku zdrowe życie. Tymczasem nigdy
tak nie było i nie będzie, że wszyscy ludzie na świecie będą zdrowi. Co
zatem z tymi, których wyleczyć się nie da? W praktyce oznacza to
eutanazję. Oni mówią, że wyeliminują ubóstwo we wszystkich jego formach
na całym świecie. Zapytajmy: jak chcą to osiągnąć do 2030 roku w ubogich
społeczeństwach i krajach Trzeciego Świata? W praktyce oznacza to
eugenikę, a co za tym idzie przymusową sterylizację kobiet, wazektomię
mężczyzn, antykoncepcję, program instytucjonalnie ograniczanej
prokreacji, ukryty pod tzw. zdrowiem seksualnym i prawami
reprodukcyjnymi.
I dalej. Oni mówią, że uczynią miasta i osiedla ludzkie bezpiecznymi,
stabilnymi, zrównoważonymi oraz sprzyjającymi włączeniu społecznemu. W
praktyce oznacza to społeczeństwo pozbawione tożsamości, zatomizowane,
donosicieli, wszechobecny monitoring i absolutną kontrolę każdej sfery
życia. Oni mówią, że wszędzie na świecie będzie dobrobyt. W praktyce
oznacza to społeczeństwo pozbawione prawdziwych wartości duchowych,
reglamentację dóbr (energia, żywność, odzież), zamknięty obieg towarów.
Oni mówią o zrównoważonej konsumpcji i produkcji.
W praktyce oznacza to, że przedsiębiorca będzie zmuszony zatrudniać
pracowników nie ze względu na odpowiednie kwalifikacje, ale ze względu
na orientację seksualną, kolor skóry, płeć (parytety) i przekonania. Oni
mówią o zrównoważonym rolnictwie. W praktyce oznacza to likwidację
rodzinnych, niezależnych gospodarstw. Oni mówią, że będą dążyć do
osiągania równości płci oraz wzmocnienia pozycji kobiet i dziewcząt. W
praktyce oznacza to zniszczenie naturalnej roli mężczyzn i kobiet, a co
za tym idzie – promocję zboczeń i dewiacji, zniewieściałych facetów,
agresywnych feministek; rozkład rodziny i zahamowanie przyrostu
naturalnego. Oni dążą do zmniejszenia nierówności w krajach i między
krajami. W praktyce oznacza zniszczenie narodów i globalny komunizm.
Sięgam pamięcią do pewnego zrywu sprzed kilku lat. Mam na myśli
wydarzenia, które rozegrały się 17 maja 2013 roku na ulicach Tbilisi,
stolicy Gruzji. Fotografie i nagrania wideo, które obiegły wówczas
Internet uwieczniły niezwykle symboliczną scenę. Chodzi o bohaterską
blokadę tzw. marszu równości środowisk LGBT. Kontrmanifestacja
zgromadziła gruzińskich chrześcijan broniących normalności i własnej
tożsamości.
Na ich czele stanęli prawosławni mnisi, którzy rozgonili paradę
dewiantów. Tamten zryw – jakkolwiek podnoszący na duchu i budzący podziw
– jednak na niewiele się zdał. Gruzini sami postawili się na straconej pozycji.
Nie przegrali dlatego, że ponad 25 lat temu pokonały ich abchaskie
wojska. Gruzja przegrała, ponieważ zapragnęła mieć swój udział w
globalnym „równoważeniu świata”. Czyżby dlaczego globalnie zarządzany
świat nie chciał uznać suwerenności Abchazji i traktuje ją nadal jako
część Gruzji?
Agnieszka Piwar
Myśl Polska, nr 43-44 (20-27.10.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz