Wywiad z Fiodorem Łukjanowem, redaktorem naczelnym pisma
„Russia in global affaires”, Przewodniczącym Rady Prezydium Polityki Zagranicznej i Obronnej Rosji.
Jak z perspektywy dwudziestu lat rządów Władimira Putina ocenia Pan pozycję Rosji na arenie międzynarodowej?
F. Łukjanow: - W ciągu tych dwudziestu lat rządów Putina pozycja Rosji zmieniała się
wielokrotnie, dlatego trudno ocenić ją jednoznacznie. Jeśli przyjrzymy
się tym kilku kadencjom, to – mimo tego, że u steru stał Putin –
wszystkie one różnią się od siebie. Można powiedzieć, że teraz mamy już
piątego Putina, oczywiście włączając okres prezydentury Miedwiediewa.
Dlatego szczegółowa analiza tych zmian, choć niezwykle interesująca,
jest jednak zbyt obszerna, by streścić ją w kilku zdaniach. Mówiąc
najogólniej, rządy Putina w zakresie polityki zagranicznej dzielą się na
dwa etapy. Pierwszy przypada na lata 2000-2015.
W tym okresie kierunki polityki Putina i jego poglądy na to, jak Rosja
powinna postępować i działać, ewoluowały. Był to etap, w którym Putin
realizował zadanie, które sam sformułował na początku swojej
prezydentury. Ostatniego dnia 1999 roku opublikowano artykuł Putina, w
którym napisał o zagrożeniu utraty pozycji Rosji na arenie
międzynarodowej. Zadanie, by do tego nie dopuścić, było konsekwentnie
realizowane do 2015 roku. Dlaczego akurat do 2015 roku? Ponieważ
operacja w Syrii rozpoczęła nowy etap. Rosja powróciła na arenę
międzynarodową w charakterze nie regionalnego, lecz globalnego gracza.
Putin przez te 15 lat próbował różnych metod. Zaczynał od opcji
orientacji na zachód, bo miał nadzieję, że w ten sposób wzmocni pozycję
Rosji. Nie udało się. Potem orientacja stopniowo się zmieniała. Byliśmy
świadkami wielu trudnych momentów i dramatów. Najtrudniejsza była
sytuacja z Ukrainą. To moment historyczny i tragiczny, którego
konsekwencje będą długoterminowe. Niemniej jednak zadanie, by przywrócić
Rosję do grona wiodących światowych graczy, zostało zrealizowane. Tylko
co dalej? Do jakiego świata Rosja wróciła jako światowy gracz? Sytuacja
międzynarodowa kardynalnie się zmieniła. Wszystko to, czego oczekiwano
po zakończeniu zimnej wojny, nie sprawdziło się. Teraz wytworzy się
jakiś nowy system. Rosja musi się zastanowić, jak zaistnieć w budowie
tego nowego systemu oraz odpowiedzieć sobie na pytanie, czego właściwie
chce? Jaki system jest dla nas najkorzystniejszy? Mając na uwadze, że
równolegle rozpoczyna się okres zmian w samej Rosji, musimy spróbować
zharmonizować je z tymi, które zachodzą na arenie międzynarodowej.
Od lat widzimy pogarszającą się atmosferę wokół Rosji. Czy to wynik
błędów w jej polityce czy rezultat zorganizowanej propagandy ze strony
jej wrogów? A jeśli tak, to jakich?
- Propagandę znoszę z dużą trudnością. Zarówno naszą, od której mnie
mdli, i nie naszą, od której – co zrozumiałe – mdli mnie jeszcze
bardziej. Niestety, atmosfera na świecie stała się może nie tyle
przepełniona propagandą, co raczej egzaltacją. Jest histeryczna.
Doskonałym przykładem, który nie ma żadnego związku z Rosją i naszą
polityką, jest wystąpienie w ONZ Grety Tunberg, która oskarża światowych
liderów o to, że nie ratują Ziemi. Oczywiście wszyscy wspieramy samą
ideę, ale sposób jej prezentacji jest nie do przyjęcia. Jeśli chodzi o
Rosję, mamy do czynienia z mocno zakorzenionymi stereotypami. Popatrzmy
choćby na karykatury Rosji z XVIII i XXI wieku: są takie same. Oznacza
to, że czasy się zmieniły, ale wizerunek pozostał ten sam. Jeśli mowa o
stosunkach z sąsiednimi państwami, na przykład z Polską, to ze względu
na naszą historię trudno oczekiwać cudów. Jednak mimo to, wielu się
dziwi, że wszystko nie toczy się tak, jak powinno. I pod względem
gospodarczym i finansowym, i klimatycznym. Ludzie czują się
niekomfortowo. Dlatego pragnienie znalezienia kogoś, kto jest
odpowiedzialny za te niepowodzenia, z czysto ludzkiego punktu widzenia,
jest zrozumiałe. Jednakże z drugiej strony takie podejście jest
nieproduktywne, nie pomaga w rozwiązaniu jakichkolwiek problemów.
Ci, którzy wychowali się jeszcze za ZSRR, gdzie na przykład brak mydła
uzasadniany był amerykańskim imperializmem, rozumieją te schematy. Nigdy
jednak nie sądziłem, że taka sama sytuacja będzie mieć miejsce w USA. A
słyszymy w naszym kierunku dosłownie te same sformułowania, jakie
radziecka propaganda głosiła przeciwko Stanom Zjednoczonym.
W czasach ZSRR nie wierzyliśmy radzieckiej propagandzie, więc dlaczego
teraz mielibyśmy wierzyć Amerykanom? Uważam, że dzisiejsza propaganda
przeciwko Rosji to reakcja rozhisteryzowanych społeczności na niepewną
przyszłość. Dla Rosji to też charakterystyczne. Przed chwilą swoje
wystąpienie miał Dmitrij Kisielow, którego obecni na sali dziennikarze
regionalni jeden przez drugiego pytali, dlaczego temat Ukrainy pojawia
się w telewizji tak często. Wyjaśniał, że ten temat ludzi interesuje. A
dziennikarze z sali odpowiadali, że wcale nie, że ludzie interesują się
tematami związanymi z ich codziennym życiem. Kisielow uparcie stał na
swoim. Widać wyraźnie rozbieżność pomiędzy tym, co jest pokazywane, a
tym, co ludzie chcieliby oglądać. Mimo to nie da się nie zauważyć
tendencyjności, niechęci i strachu, z jakimi do Rosji odnosi się wiele
państw. Patrzę na to jak na globalny fenomen epoki. Kiedy się czegoś
boisz, najpierw zaczynasz krzyczeć, a potem szukasz winnych.
Czy według Pana nadzieje, jakie pokładała Rosja w wyborze Donalda Trumpa się spełniły, czy też należy mówić o rozczarowaniu?
- Wygrana Trumpa była dla Rosji taką samą niespodzianką jak dla
wszystkich pozostałych. Nikt się tego nie spodziewał. Choć ówczesna
sympatia do Trumpa jest udokumentowanym faktem. Według ankiet
przeprowadzonych w 2016 roku, jedynym krajem, w którym Trump był
popularniejszy niż Clinton, była Rosja. I nie ma w tym nic dziwnego,
mając na uwadze to, co Hilary Clinton mówiła o Rosji. Trump przeciwnie –
nie zawsze mówił zrozumiale, ale raczej pozytywnie. Mimo to wygrana
Trumpa wzbudziła zdziwienie również w Rosji. Dowodem na to była
sytuacja, która miała miejsce następnego dnia po wyborach. Tego dnia
Putin przyjmował ambasadorów. Ceremonię przesunięto o godzinę, bo trzeba
było zmienić przemówienie. Wszyscy byli przekonani o tym, że Clinton
wygra i taką przemowę przygotowano. Początkowo rzeczywiście żywiono
nadzieję, że polityka amerykańska się zmieni. I generalnie tak się stało
– jest inna. Niemniej jednak szybko okazało się, że ta nowa polityka
nie poprawi sytuacji. Podsumowując ostatnie 3 lata, widać, że nasze
stosunki z USA osiągnęły poziom katastrofalny. I to wina nie tylko
Trumpa. Przede wszystkim winić należy wewnętrzną sytuację w Ameryce.
Jednakże Trump nie robi nic, aby ją zmienić. Rosja nie leży w zakresie
jego zainteresowań. To paradoks, że wszyscy słuchają pozytywnych
wypowiedzi prezydenta USA o Putinie, nazywają go nawet putinistą, i –
być może – Putin podoba mu się jako osoba, ponieważ nie jest fałszywy i
nienawidzi poprawności politycznej. To ich łączy. Jednak Rosja Trumpa
nie interesuje. Nawet broń jądrowa go nie interesuje. Sądzę, że do
wyborów nic się nie zmieni. Jeśli Trump zostanie wybrany na drugą
kadencję, to według wielu opinii, będzie miał rozwiązane ręce. Mimo to,
jestem pewien, że raczej nic nowego nie zobaczymy, bo choć ręce będą
rozwiązane, to będzie się nimi posługiwał w innym celu.
A jak Pan ocenia szanse na poprawę relacji polsko-rosyjskich i czy Rosji w ogóle zależy na ich poprawie?
- Nie można powiedzieć, że Polska jest dla Rosji nieważna. Polska jest
silnie zakorzenioną częścią naszej kultury politycznej. Niemniej jednak w
ostatnim czasie trudno mówić o jakichkolwiek stosunkach. Wcześnie
mówiło się, że są złe. A teraz ich po prostu nie ma. I dlatego sytuacja
jest gorsza niż wcześniej. Nie widzę na dzień dzisiejszy żadnych
pozytywnych oznak w kierunku zmiany takiej sytuacji w najbliższej
przyszłości. Częściowo dlatego, że Polska nie jest samodzielnym
podmiotem, tzn. częściowo jest samodzielna, a częściowo przynależy do
Unii Europejskiej. UE w ciągu najbliższych lat będzie zajęta swoimi
problemami. I dopóki nieuniknione zmiany w Unii nie nastąpią, żadnej
poważnej polityki zagranicznej mieć nie będzie. Cały okres od momentu
przystąpienia Polski do Unii Europejskiej jest dla waszego kraju walką o
status. Walką o to, by znaleźć się w grupie państw, które realnie
podejmują decyzje. Trzeba przyznać, że jest to walka przynosząca
sukcesy. I trzeba przyznać braciom Kaczyńskim, że dzięki swojemu
uporowi, udało im się osiągnąć to, czego nie udało się innym państwom
wschodnioeuropejskim. Dlatego wydaje mi się, że pozostanie to dla Polski
priorytetem. A jeśli chodzi o Rosję, to mamy problem z Ukrainą, który
dla Polski w dłuższej perspektywie może okazać się znacznie bardziej
nieprzyjemny. Bo do tej pory mówi się, że to problem Rosji. Jednak potem
może okazać się, że będzie to problem polsko-ukraiński, ponieważ trudno
przewidzieć rozwój wydarzeń. Nie wiadomo jak to się będzie rozwijać i
czy zharmonizuje się z sytuacją w całej Unii Europejskiej. Zwłaszcza w
kontekście zasady „me first”, gdyż zmienia ona cały system. Każde
państwo może być „first”. A może paradoksalnie od tego momentu
rozpocznie się jakaś konstruktywna współpraca?
Mówiono, że bez Ukrainy Rosja nie może funkcjonować jako
państwo wielkie i jako mocarstwo. Czy według Pana nie jest to opinia
anachroniczna i czy rzeczywiście Ukraina ma nadal tak kluczowe znaczenie
dla Rosji?
- Jeśli dobrze pamiętam słowa Brzezińskiego, to mówił, że Rosja bez
Ukrainy nigdy nie będzie imperium. I uważam, że miał rację. Prawidłowo
określił logikę budowy mocarstwa. Terytorium Ukrainy przy powstawaniu
Imperium Rosyjskiego było kluczowym geopolitycznym aktywem. Dziś, gdy
ukraińska wersja historii mówi, że Ukraina była kolonią Rosji, to –
patrząc wyłącznie na liczbę ludzi z terytorium Ukrainy, którzy stali u
sterów władzy – można sobie zadać pytanie, kto był czyją kolonią. Sami
generalni sekretarze jak Breżniew, Chruszczow, Czernienko i w jakimś
sensie Gorbaczow to ludzie stamtąd. Dlatego Ukraina była najważniejszym
elementem imperialnego projektu. Ale projekt się skończył. I do ludzi
zaczyna docierać, że bez Ukrainy też damy radę. W jakimś sensie kryzys
na Ukrainie rozpoczął to, co i tak powinno się wydarzyć, a mianowicie
znacząco wzrosło znaczenie kierunku wschodniego. I to nie dlatego, że
Rosję obrazili na Zachodzie, lecz dlatego, że w XXI wieku Azja jest
znacznie ważniejsza niż Europa. Szczególnie dla Rosji, której większa
część terytorium leży właśnie na tym kontynencie. Ten rozłam będzie się
wiązał z głęboką traumą, przed wszystkim kulturową. Osobiście nie
zgadzam się ze stwierdzeniem, że Rosja i Ukraina to jeden naród, choć na
styku rzeczywiście trudno określić, gdzie kończy się jeden a zaczyna
drugi. Może kiedyś wytworzy się stabilizacja i oba narody zaczną
współistnieć. Ale nie nastąpi to prędko, bo ani my ani oni nie są na to
gotowi.
Jak Pan widzi rolę Rosji na arenie międzynarodowej w najbliższej przyszłości?
- Może zabrzmi to dziwnie, zwłaszcza mając na uwadze reputację mojego
kraju na zachodzie, ale widzę Rosję w roli podmiotu stabilizującego. Na
świecie następuje wiele wstrząsów. Jednym z nich są stosunki
amerykańsko-chińskie. Mamy do czynienia z globalną, strategiczną
konkurencją. Może ona przybierać różne formy, niekoniecznie wojenne, ale
konfrontacja będzie bardzo ostra. Rosja, na szczęście, nie pretenduje
do roli dominanta, lecz z pewnością ważnego gracza. Gracza, który nie
chce się niczym wiązać. Dlatego że każdy sojusz ogranicza możliwości
tych, którzy do niego przystępują. Kiedy zaś jesteś samowystarczalny,
możesz występować w roli przeciwwagi. Dlatego wydaje mi się, że rola
Rosji będzie pozytywna. Inna sprawa, że oceniana będzie inaczej. Ale to
już kwestia odbioru.
15 lat temu w Polsce wydawana była polskojęzyczna wersja
czasopisma „Rosja w globalnej polityce”. Czy nie warto byłoby „odrodzić”
czasopismo? Dla kogo mogłoby to być korzystne?
- Tak, pamiętam, w Warszawie wydawana była polska wersja czasopisma
„Rosja w globalnej polityce”. Był nawet portal internetowy w języku
polskim. Redaktorem naczelnym polskiej wersji czasopisma „Rosja w
globalnej polityce” był wówczas szef Biura RIA Nowosti w Polsce Leonid
Swiridow. Niezbyt dobrze znam polski krajobraz polityczny, dlatego moje
osądy mogą być nieprawidłowe. Wydaje mi się, że w tej chwili nie ma
audytorium dla takiego projektu. A jeśli nawet jest, to pojawienie się
takiego czasopisma, spowoduje, że audytorium będzie kompromitowane.
Żyjemy w świecie, w którym nikt już nie wierzy, że można coś robić tylko
dlatego, że jest to interesujące, lub ma się możliwości. Z chęcią
rozszerzyłbym audytorium czasopisma o polskich czytelników. Tym
bardziej, że doświadczenia sprzed 15 lat były pozytywne. Mieliśmy
wrażenie, że znaleźliśmy niszę. Teraz takiej niszy nie ma. Ale nie
znaczy to, że nie będzie jej nigdy.
Rozmawiała Agnieszka Piwar
Tłumaczenie: Agnieszka Koroś
Myśl Polska nr 45-46 (3-10.11.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz