Twórca Teatru Nie Teraz Tomasz A. Żak uważa,
że państwo, szczególnie demokratyczne, zmonopolizowało już niemal
wszystkie możliwości transferu usług kulturalnych, a postępująca
lewicowa ideologizacja świata powoduje, że transfer ten jest warunkowany
odpowiadającymi rządzącym treściami, z tym zaś wiąże się koniec
możliwości wyboru treści, a zaczyna indoktrynacja - rozmowa Agnieszki Piwar.
Czy prawdziwemu artyście są
potrzebne pieniądze, którymi rozporządzają urzędnicy państwowi? Czy
prawdziwa sztuka w ogóle potrzebuje dotacji państwowych?
- Zacznę od dwóch koniecznych tutaj zdań wstępu, bo i Pani przed
zadaniem powyższego pytania, uprzedziła mnie, że nasza rozmowa odnosić
się ma do różnych artystycznych działań antypolskich lub bluźnierczych,
których ilość w ostatnim czasie jest coraz większa, a przywołana przez
Panią „sprawa o nazwie - Golgota Picnic”, to przecież tylko ostatni
głośny przykład tego trendu. A ja, w kontekście tych odniesień, jestem
przekonany, że reagowanie na ową antykulturę nie może mieć charakteru
akcyjnego, ale winno być po prostu efektem takiej, a nie innej formacji
moralnej i ideowej społeczeństwa, która – o czym wciąż nie chcemy
pamiętać – jest prostą funkcją edukacji kulturalnej u podstaw. Gorzkie
jest to i jakże bolesne, że najbardziej nie chcą o tym wiedzieć tzw.
prawicowi politycy, nawet wtedy, gdy już mają te trochę władzy w rękach.
A wracając do Pani pytania: wyczuwam w nim niedobry syndrom „wylewania
dziecka z kąpielą”. To trochę, jak z tymi głosami o likwidacji Festiwalu
MALTA, bo „oni tam zaprosili to bluźniercze widowisko”. „Wypalanie do
ziemi” tego, co było złe, może i nie jest złym rozwiązaniem, szczególnie
w tak ważnej dla kultury sferze symboli (np. powracający wciąż pomysł
zburzenia Pałacu Kultury w Warszawie, jako symbolu kulturowej agresji
komunizmu), ale niekoniecznie w przypadku każdego zawłaszczonego przez
lewactwo projektu. Pyta Pani więc o nasze – podatników pieniądze i
jeszcze przy tym „ubiera” artystę i sztukę w przymiotnik - „prawdziwy”,
„prawdziwa”. Po pierwsze, nie ma nieprawdziwych artystów i nie ma
nieprawdziwej sztuki. „Przymiotnikowanie” spraw oczywistych, to
zwycięstwo orwellowskiej nowomowy (np. prawdziwa miłość albo prawdziwa
wiara). Po drugie: każdy artysta może swoje talenty zamieniać na
różnorodnie, ważne dla nas dzieła, jeżeli te dzieła pozwalają mu tworzyć
i żyć po prostu. A tworzyć i żyć można mając te okropne (sic!)
pieniądze. Artysta ich potrzebuje i sztuka bez nich nie zaistnieje.
Otwartą pozostaje natomiast kwestia zdefiniowania drogi, jaką te
pieniądze trafią od jednych ludzi (odbiorców sztuki) do innych ludzi
(twórców). Państwo, szczególnie demokratyczne, zmonopolizowało już
niemal wszystkie możliwości transferu usług kulturalnych, a postępująca
lewicowa ideologizacja świata powoduje, że transfer ten jest warunkowany
odpowiadającymi rządzącym treściami, a z tym wiąże się koniec
możliwości wyboru treści, a zaczyna indoktrynacja. Wolny przekaz schodzi
do przysłowiowych katakumb i tylko kwestią czasu jest jego taka czy
inna penalizacja. Właśnie stąd wynika chęć odebrania Kościołowi prawa do
tacy. Gdyby prawo do „tacy” mieli artyści, to moglibyśmy zapomnieć o
dotacjach, które w praktyce są właśnie narzędziem indoktrynacji oraz –
niejako przy okazji – kołem napędowym wszelkiej korupcji.
A zatem, gdyby przywrócić porządek z czasów, kiedy nie było
ministerstw od kultury – artyści i teatry miałyby się całkiem dobrze...
- Tak teatry, jak i wszyscy artyści utrzymywaliby się właśnie z tej
„tacy”. Wróciłby normalny system mecenatu prywatnego, czy nawet
społecznego (gminnego), jak w niedościgłej, co do tych rozwiązań epoce
Średniowiecza, które to rozwiązania ostatecznie zniszczyła epoka
Oświecenia, najbardziej nieludzka w dziejach budowania relacji
międzyludzkich. Oczywiście, takie rozwiązanie, pozbywające się
pośrednika państwowego, wymaga zmiany prawa podatkowego i w konsekwencji
„odczepienia się” państwa od tego, jak chcemy wydawać nasze pieniądze
na kulturę.
Wówczas te wszystkie urzędy od kultury, od dołu do samego Ministerstwa,
poszłyby - parafrazując wypowiedź Wojciecha Cejrowskiego o sędziach:
Won. Wszyscy won!
Choć w Poznaniu, w „obawie przed gniewem niebezpiecznych
chrześcijan”, zrezygnowano z zaplanowanego pokazu „Golgota Picnic”, to
jego filmową rejestrację – mimo licznych protestów - planują pokazać w
całej Polsce. Rodacy mówią zdecydowanie NIE bezeceństwu, jednak 'głuche'
na głos Polaków władze nachalnie wciskają pseudosztukę raniącą uczucia
chrześcijan. Dlaczego - według Pana - urzędy te tak bardzo chcą promować
obrażanie Chrystusa?
- Myślę, że już to sobie wytłumaczyliśmy. Oni po prostu realizują swoją
misję i robią to najlepiej, jak potrafią. I wykorzystują wszelkie
narzędzia, jakimi dysponują. Pozwalamy im rządzić (demokracja – tfu, na
psa urok!); ich są instytucje; ich są teatry; oni dysponują zabieranymi
nam przymusowo pieniędzmi (system podatkowy – niech go...). Oburzanie
się na taką, a nie inną naturę rekina jest przejawem taniego
sentymentalizmu i naiwności. Wrogom prawa naturalnego trzeba po prostu
odebrać władzę i dopilnować, by „smokowi nie odrosła głowa”. Natomiast
antypolakom, bezecnikom i bluźniercom trzeba przeciwstawić własny
przekaz artystyczny, oparty na tradycji patriotycznej i katolickiej.
Protesty to jednak o wiele za mało.
Na łamach Gazety Wyborczej czytamy, że decyzję o odwołaniu
widowiska wielu twórców odebrało, jako próbę cenzury. Czy Pana zdaniem,
wycofanie z poznańskiej sceny kontrowersyjnego wydarzenia rzeczywiście
nosi znamiona cenzury?
- Protesty społeczne, do których w tej rozmowie się odwołujemy, w
żadnym wypadku cenzurą nie są. Tak jak cenzurą nie są np. protesty
lewicowych aktywistów przeciwko celibatowi w Kościele. O cenzurze można
mówić tylko wtedy, gdy jakiś zakaz jest administracyjnie usankcjonowany,
a za tym stoi jakiś aparat przymusu. Wszelkie narzędzia do egzekwowania
takich czy innych zakazów ma w swoich rękach obecna władza, sekundujące
jej media (także to przez Panią wymienione) oraz futrowani i dokarmiani
przez tę władzę twórcy (owe dotacje, no i stanowiska w państwowych i
samorządowych instytucjach kulturą się zajmujących). To, o czym pisze
„giewu”, to zwykły strach zadufanych w sobie hunwejbinów obyczajowej
rewolucji. Oni myśleli, że Polacy są już wystarczająco zindoktrynowani,
ogłupieni, a tutaj taka niespodzianka…
W odpowiedzi na decyzję dyrektora poznańskiego festiwalu, wiele
innych miast – m.in. Warszawa, Kraków, Bydgoszcz, Wrocław – postanowiły
ściągnąć do siebie sfilmowaną wersję widowiska i wystawić ją w teatrach
dotowanych z budżetu państwa. A zatem wszyscy musimy dokładać do tego,
na co większość z nas nie ma ochoty. Czy artyście przystoi, aby
przyjmował dotacje, które wbrew woli podatników są przeznaczane na cele,
niezgodne z ich sumieniem i poczuciem dobrego smaku?
- Pani Agnieszko, przepraszam, ale to, o co Pani pyta, jest projekcją
tej polskiej naiwności, o której już mówiłem. Powtórzmy: rekin po to ma
zęby, aby nimi zabijać. Nie obrażajmy się na naturę, tylko – jak mówi
najważniejsza Księga, czyńmy ją sobie poddaną. Nasz wróg przegrupował
siły i uderzył ponownie, wykorzystując zdobyte przez siebie instytucje
oraz środki odebrane nam w ramach przymusu podatkowego. To kolejna
odsłona tej wojny.
Pyta Pani: czy artystom przystoi? A czy człowiekowi przystoi sprzedawać
swoje ciało, aby było ono tylko narzędziem dla zaspokojenia czyjejś
chuci? Artysta nie jest wyłączony z prawa wolnego wyboru danego nam
przez Boga. Warto tylko pamiętać, że w nie wybierając Chrystusa,
wybieramy szatana.
Dziękuję za rozmowę.
Fot. Teatr Nie Teraz
Wywiad ukazał się na portalu Prawy.pl: www.prawy.pl/73-kultura/6177-tworca-teatru-nie-teraz-reagowanie-na-antykulture-nie-moze-miec-charakteru-akcyjnego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz