Lata 90. XX wieku, byłam wtedy smarkaczem, kompletnie niczego nie rozumiałam z polityki. Oglądam z rodzicami telewizor, wieczorne wydanie któregoś tam serwisu informacyjnego. Trwa jakiś międzynarodowy szczyt z udziałem przywódców państw. Kamera, ujęcie, akcja. Na szklanym ekranie sala konferencyjna i... zbliżenie na puste krzesła obok Aleksandra Łukaszenki. Z komentarza relacjonującego wydarzenie dziennikarza dowiaduję się, że nikt nie chciał usiąść obok prezydenta Białorusi. Przywódcy innych państw bojkotowali w ten sposób prowadzoną przez niego politykę.
Łukaszenko siedział sam, nikt do niego nie zagadywał, chciano go w ten sposób strasznie upokorzyć. Jednak w mojej pamięci zachował się obraz człowieka, owszem osamotnionego, ale... z dumnie podniesioną głową. O całej reszcie pomyślałam, że to zwykłe chamy. Kompletnie nie pamiętam o co wtedy poszło. Zresztą nie o jakiś szczegół tu teraz chodzi. Wystarczy wiedzieć, iż prezydent Białorusi wyróżnia się na tle innych europejskich przywódców tym, że nie wpuścił do swojego kraju Georga Sorosa z jego organizacjami. Mało? To jedziemy dalej.
Wyszkolić, ale do czego?
Warszawa, 2006 rok, jestem słuchaczem Akademii Młodych Dyplomatów. Według oficjalnej informacji jest to «pogram niezależnej szkoły dyplomacji, prowadzonej przez organizację pozarządową dla kandydatów z różnych państw, chcących przygotować się do przyszłej pracy w służbie dyplomatycznej lub konsularnej». Złożyłam aplikację, spełniłam jakieś tam wymogi, no i mnie przyjęli. Jakie miałam intencje? Chyba chciałam zaimponować mojemu śp. Dziadkowi (był narodowcem i należał do Armii Krajowej), że oto potrafię przeniknąć do takich miejsc, by przyglądać się z bliska co tam knują przeciw Polsce. I sporo zobaczyłam! Ale dziś uchylę tylko fragment.
AMD organizuje Europejska Akademia Dyplomacji (wcześniej Stowarzyszenie Forum Młodych Dyplomatów) oraz think tank Fundacja im. Kazimierza Pułaskiego. Będąc słuchaczem Akademii zgłosiłam się jako wolontariuszka do pomocy przy obsłudze międzynarodowej konferencji „Warsaw Regional NGO’s Congress on Civil Society Involvement in Building Democracy” (24-25 marca 2006 r.) organizowanej przy współpracy i pod auspicjami Rady Europy. Dzień wcześniej, 23 marca 2006 r. FMD otrzymało status organizacji partnerskiej Rady Europy. Tak się dziwnie złożyło, że całe wydarzenie odbyło się tuż po wyborach prezydenckich na Białorusi, a warszawska konferencja była „okazją” do obrzydliwej nagonki wymierzonej w prezydenta suwerennego kraju. Oto kwintesencja współczesnej „polskiej” polityki zagranicznej.
Warszawski Regionalny Kongres Organizacji Pozarządowych zgromadził 150 uczestników; liderów organizacji pozarządowych z Białorusi, Niemiec, Ukrainy oraz Polski; obserwatorów z Estonii, Litwy, Łotwy i Rosji oraz przedstawicieli Konferencji Międzynarodowych Organizacji Pozarządowych Rady Europy. W wyniku prac delegaci przyjęli m.in. rezolucję podkreślającą rolę Organizacji Pozarządowych w zakresie współpracy międzynarodowej i działalności politycznej.
I teraz najważniejsze. Organizatorzy pochwalili się, że podczas kongresu «potępiono dyktaturę na Białorusi» oraz «wezwano rządy i społeczność międzynarodową do współpracy z siłami demokratycznymi na Białorusi». Delegaci wzięli również udział w demonstracji zorganizowanej w Warszawie «mającej na celu wsparcie białoruskich sił demokratycznych». I wreszcie, jak szumnie ogłoszono: «Warszawski Kongres stał się wyjątkową okazją do stworzenia platformy współpracy pomiędzy Organizacjami Pozarządowymi z regionu».
Nigdy nie aspirowałam, by dołączyć do warszawskich „salonów”, a swój ledwie zauważalny udział w Akademii Młodych Dyplomatów traktowałam jako okazję do zdobycia informacji o tym, co w trawie piszczy. Kolejne lata i obserwacja życia politycznego w Polsce utwierdziły mnie w przekonaniu, że młodych Polaków szkoli się do zwyczajnej hucpy, a nie dyplomacji. Odróbmy więc podstawową lekcję za słownikiem PWN. Dyplomacja: «działalność przedstawicieli danego państwa reprezentujących jego interesy za granicą; też: instytucje, urzędy oraz ich pracownicy zajmujący się taką działalnością»; «umiejętność zachowania się w trudnej sytuacji tak, aby nikogo nie urazić i osiągnąć zamierzony cel».
Od zawsze bardziej imponowała mi logika, niż zmyślne intrygi „elit” kształtujących rozgrywki geopolityczne. A zatem, powyższą definicję przełożę na język łopatologiczny – dyplomacja nie ma nic wspólnego z: 1) wtrącaniem się w wewnętrzne sprawy innych państw; 2) obrażaniem prezydentów innych państw; 3) podżeganiem do „kolorowych rewolucji”.
Od zawsze bardziej imponowała mi logika, niż zmyślne intrygi „elit” kształtujących rozgrywki geopolityczne. A zatem, powyższą definicję przełożę na język łopatologiczny – dyplomacja nie ma nic wspólnego z: 1) wtrącaniem się w wewnętrzne sprawy innych państw; 2) obrażaniem prezydentów innych państw; 3) podżeganiem do „kolorowych rewolucji”.
I jeszcze jedno. Bliska jest mi postawa propaństwowa, dlatego uważam symbole narodowe za świętość. W związku z powyższym nie mogłam się nadziwić, co siedziało w głowach przedstawicieli „białoruskiej opozycji demokratycznej”, że podczas wspomnianego kongresu w Warszawie manifestacyjnie wycinali oni ze swoich identyfikatorów flagę Białorusi.
Przy okazji warto odnotować, że organizatorzy skandalicznego kongresu w 2006 roku uzyskali status członka stałego „Grupa Zagranica”. Jak się oficjalnie pochwalili: «Grupa ta jest stowarzyszeniem wiodących polskich organizacji pozarządowych, które prowadzą działania za granicą oraz na rzecz i we współpracy z partnerami z zagranicy. Członków Grupy łączy wola podejmowania wspólnych działań zmierzających do stworzenia w Polsce i w Europie bardziej przychylnych warunków do rozwoju demokracji oraz działań pomocowych na rzecz krajów będących w potrzebie».
Prezydent Białorusi i reszta świata
Kiedy dorastałam nie usłyszałam jednego dobrego słowa o Aleksandrze Łukaszence. Niemal z każdej strony był on demonizowany. Wszystkie stacje telewizyjne dudniły o tym, jaki prezydent Białorusi jest „be”. Jako że jestem po filozofii, lubię dociekać. No i dociekałam latami szukając dowodu na winę „Baćki”. Przewertowałam wiele jego przemówień i wywiadów. Nie znalazłam ani jednego zdania, które przemawiałoby na niekorzyść Łukaszenki. Nie twierdzę, że Białoruś jest idealnym państwem, bo nie jest. Ale jednego jestem pewna – prezydent Białorusi pragnie uchronić swój kraj i naród przed patologiami globalizacji.
W czasach upadku, gdy niemal cały „cywilizowany świat” dał się zniewolić zidiociałej poprawności politycznej, Białoruś jawi się jako oaza normalności. Wystarczy wspomnieć, że w kraju Łukaszenki nie mają czego szukać ideolodzy spod „tęczowej flagi”. Parady wszelkiej maści działaczy LGBT oraz promocja zboczeń i dewiacji są tam kategorycznie zabronione. Co ciekawe, w 2012 roku, na krytykę ze strony homoseksualnego szefa niemieckiej dyplomacji, Łukaszenko zareagował bez ogródek. Zagadującemu go w tej kwestii dziennikarzowi wyznał: «Ostatnio strasznie krzyczał [szef MSZ Niemiec – red.], że jestem dyktatorem... Tak sobie wtedy pomyślałem, że lepiej być dyktatorem niż gejem».
W polityce międzynarodowej przywódca Białorusi niejednokrotnie wykazywał, że ma swoje suwerenne zdanie i nie ogląda się na światową modłę. W tym kontekście warto zacytować rozmowę z dziennikarzem BBC sprzed kilku lat, na łamach której białoruski przywódca mówił o błędach w polityce zagranicznej Europy Zachodniej oraz o ich konsekwencjach. Zapytany jak ocenia prezydenta Syrii Baszara Asada, Łukaszenko odpowiedział: «Wspaniale! Widywaliśmy się wiele razy, Gdybyście z nim porozmawiali, z pewnością byście go polubili. Absolutnie europejski cywilizowany człowiek». Na wtrącenie dziennikarza, że postępuje [Asad] nie po europejsku, Łukaszenko zripostował: «To wy postępujecie [w ten sposób – red.]. Co wy tam robicie? Jaki jest wasz interes? To wy dajecie broń, wasze siły specjalne tam są – dajecie broń, dajecie pieniądze. Myślisz, że ktoś by tam walczył bez pieniędzy i broni? Jak to jest, że nagle ktoś przyjechał i zaczął robić bałagan w kraju?».
W polityce międzynarodowej przywódca Białorusi niejednokrotnie wykazywał, że ma swoje suwerenne zdanie i nie ogląda się na światową modłę. W tym kontekście warto zacytować rozmowę z dziennikarzem BBC sprzed kilku lat, na łamach której białoruski przywódca mówił o błędach w polityce zagranicznej Europy Zachodniej oraz o ich konsekwencjach. Zapytany jak ocenia prezydenta Syrii Baszara Asada, Łukaszenko odpowiedział: «Wspaniale! Widywaliśmy się wiele razy, Gdybyście z nim porozmawiali, z pewnością byście go polubili. Absolutnie europejski cywilizowany człowiek». Na wtrącenie dziennikarza, że postępuje [Asad] nie po europejsku, Łukaszenko zripostował: «To wy postępujecie [w ten sposób – red.]. Co wy tam robicie? Jaki jest wasz interes? To wy dajecie broń, wasze siły specjalne tam są – dajecie broń, dajecie pieniądze. Myślisz, że ktoś by tam walczył bez pieniędzy i broni? Jak to jest, że nagle ktoś przyjechał i zaczął robić bałagan w kraju?».
Na pytanie dziennikarza jaki będzie rezultat sytuacji w Syrii, prezydent Białorusi powiedział wprost: «Dla was będzie tragiczny!». I dalej, rozmowa wyglądała następująco. BBC: - Nie, dla syryjskiego narodu...? Łukaszenko: - Dla syryjskiego narodu to już jest katastrofa. Niszczycie kolejny kraj. BBC: - Więc uważa pan, że obalenie reżimów w tych wszystkich krajach było złe. Zaczynając od Iraku, przez Afganistan, teraz może Syrię, Libię, Egipt, Tunezję... Łukaszenko: Źle powiedziane, to była zbrodnia! BBC: - Nawet mimo tego, że wielu ludzi sprzeciwiało się tym przywódcom? Łukaszenko: - To była zbrodnia. Moja ocena jest jednoznaczna. I jeszcze za to zapłacicie. BBC: - Co ma pan na myśli? Łukaszenko: - To co już się dzieje. Boicie się terroryzmu, a już go macie, stworzyliście go własnymi rękami. Zobaczycie, co się będzie działo. Nie powinniście byli tego robić [wojny w Syrii – red.]. Nikt nie potrzebuje waszej demokracji i mordowania. Nie wybaczą wam tego miliony pomordowanych i ich rodziny. A wiecie, co to znaczy u muzułmanów krwawa zemsta. Nigdy tego nie wybaczą. Nigdy. [fragmenty pochodzą z wywiadu dla BBC przeprowadzonego 11 października 2012 roku].
I wreszcie, w ostatnich miesiącach Aleksandr Łukaszenko dał poznać jako przywódca, który nie uległ światowej psychozie tzw. „pandemii”. Gdy w innych krajach zamknięto gospodarkę, ludzi uwięziono w domach, a drzwi kościołów zatrzaśnięto przed wiernymi, prezydent Białorusi zrobił wprost przeciwnie. Co ciekawe, Łukaszenko sam niedawno ujawnił, że przebył infekcję koronawirusem bez objawów. Jego zdaniem 97 proc. Białorusinów przeszło zakażenie SARS-CoV-2 bezobjawowo.
W wygłoszonym 4 sierpnia br. orędziu, Łukaszenko powiedział, że Białoruś to jedyne spokojne ogniwo w Eurazji w sytuacji, gdy cały świat ulega poważnym turbulencjom z powodu koronawirusa, kryzysu gospodarczego i wojen handlowych, a także konfliktów zbrojnych. Według prezydenta Białorusi światowi gracze wykorzystali pandemię jako przykrywkę dla bezceremonialnego realizowania swoich interesów w polityce zagranicznej i gospodarce.
Co znamienne – wbrew oficjalnym zaleceniom tchórzliwego duchowieństwa – Łukaszenko wraz ze swoim 15-letnim synem Mikołajem i rzeszą białoruskich urzędników udał się w Wielkanoc na nabożeństwo do cerkwi, gdzie wypowiedział takie oto słowa: «Nie popieram tych, którzy zamknęli ludziom drogę do świątyni. Nie popieram takiej polityki. Miliony modlą się do Boga i znam wśród nich mnóstwo takich, którzy mają ogromną władzę. Gdy jednak nadeszła ta psychoza, nie choroba, wszyscy zaczęli uciekać od świątyni, a nie do świątyni. To źle. Jeżeli On [Bóg] rzeczywiście nas widzi, On nam pomoże. Inaczej nie może być. Ale też ukarze za wszystkie nasze grzechy, w ostatnim czasie nie zachowujemy się tak, jak on nam kazał i każe nadal. Mamy fatalny stosunek do przyrody, odeszliśmy całkiem od zasad moralności i przyzwyczailiśmy się poświęcać wszystko dla pieniędzy. To nienormalne!»
Bezpieczna przystań
Na Białoruś pierwszy raz (nie licząc tranzytu) pojechałam w 2014 roku. Pretekstem były odbywające się w Grodnie międzynarodowe Targi: XVI Republikańska Wielobranżowa Wystawa – Jarmark „Euroregion Niemen – 2014”. Wcześniej zahaczyłam o Mińsk, gdzie odebrałam w Ministerstwie Spraw Zagranicznych akredytację prasową. W związku z tym, że do gmachu resortu dotarłam przed rozpoczęciem pracy urzędu, strażnik wskazał mi krzesło, na którym miałam poczekać aż zostanę przyjęta przez urzędnika mającego wydać mi dokument. W ten oto sposób, przez ok. 40 minut miałam okazję obserwować wchodzących do ministerstwa pracowników. Odniosłam wówczas wrażenie, że od tych ludzi bije niesamowity spokój. Pomyślałam: gdzie też reżim i terror, o którym dudnią zachodnie media? Ktoś może powiedzieć – no tak, ale byli to „ludzie Łukaszenki”, a zatem uprzywilejowani. Ruszyłam więc dalej, na miasto. Ulice Mińska bardzo czyste, zadbane i bezpieczne. Napotkani przechodnie, tzw. zwykli ludzie, również niezwykle spokojni. Nikt nigdzie nie pędził, nikt nikogo nie poganiał. Czyżby nie było tam bezmyślnej pogoni za wzrostem PKB, karierą i konsumpcjonizmem, jakże charakterystycznej dla ulic Warszawy?
W Grodnie nocowałam w Domu Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny prowadzonym przez Nazaretanki. I teraz ciekawostka: zgromadzenie mieści się przy ulicy noszącej imię ojca komunizmu – Karola Marksa. Niech ta nazwa nie będzie myląca. Przy tejże ulicy symboli komunistycznych nie dostrzegłam, natomiast znajduje się adres katolickiej redakcji, wiele posesji zdobią figurki przedstawiające wizerunek Najświętszej Maryi Panny, zakonnice prowadzą poradnię dla rodzin, a wierni zrzeszeni w licznych duszpasterstwach spotykają się na wspólnej modlitewne. Żadnej konspiracji, żadnych przeszkód, żadnych drwin. Widziałam to wszystko na własne oczy.
Jedna z sióstr Nazaretanek podzieliła się ze mną historią, która daje dużo do myślenia. Mająca polskie korzenie zakonnica opowiadała, że kiedy udaje się w podróż pociągiem po Białorusi, współpasażerowie chętnie się dosiadają, zaczynają rozmowę i okazują szacunek. Kiedy zaś przyjeżdża do Polski, na widok siedzącej w przedziale zakonnicy podróżni odwracają głowę i przechodzą dalej, byle jak najdalej od niej. Jeden z polskich księży z Grodna potwierdził mi, że faktycznie jest różnica w podejściu do duchowieństwa po obu stronach Bugu. Jego zdaniem nie wynika to jednak z jakiś prześladowań Kościoła w Polsce, lecz z braku autorytetu, którego duchowieństwo w kraju nad Wisłą nie potrafiło sobie wypracować. Na Białorusi nie tylko okazuje się szacunek księżom i zakonnicom, ale przede wszystkim Chrystusowi – przyjmowanie Komunii Świętej w postawie klęczącej jest tego pięknym przykładem, co miałam okazję zobaczyć w wypełnionej po brzegi bazylice św. Franciszka Ksawerego, katedrze diecezji grodzieńskiej.
Wspomniana ulica Marksa jest jedną z głównych w mieście. Nie zobaczyłam tam niczego gorsząco. Ot, ostoja normalności – mijałam niewielkie sklepiki prywatnych kupców, salon sukien ślubnych, a nawet kramik z dewocjonaliami, religijnymi książkami i katolicką prasą wydawaną przez Kurię Diecezji Grodzieńskiej, której siedziba znajduje się tuż obok. Po co o tym wszystkim wspominam? Ano żeby pokazać pewną symboliczną analogię. W tamtym czasie pracowałam niedaleko Alei Jana Pawła II w Warszawie, jednej z największych stołecznych ulic. Każdego dnia mijając ulicę nazwaną na cześć papieża Polaka widziałam potężny biznes niszczący polską rodzinę: liczne sex-shopy z wulgarnymi wystawami, kluby ze striptizem oraz walające się na ziemi ulotki z roznegliżowanymi kobietami. Takich obrazków na Białorusi nie zobaczyłam.
Na Białorusi byłam w sumie kilka razy, w tym z Rajdem Katyńskim. Zawsze czułam się tam niezwykle bezpiecznie. Co tu wiele mówić – w kraju Łukaszenki mieszkają życzliwi ludzie, każdy skrawek ziemi mają zaorany, jest tam bezpiecznie i schludnie, a banki mają w nazwie przymiotnik: białoruski.
Kilka lat temu zapytałam Dmitrija Babicza, znanego rosyjskiego dziennikarza i komentatora, z czym kojarzy mu się Polska. W odpowiedzi usłyszałam takie oto słowa: «Można powiedzieć, że Polska kojarzy mi się z nadzieją. Był taki czas, kiedy nieco pesymistycznie patrzyłem na Rosję i jej perspektywy. I kiedy zobaczyłem Polskę, to uświadomiłem sobie, że nawet jeżeli wszyscy tutaj [w Rosji - przyp. red.] umrą, to zostanie kraj, gdzie będą mieszkać ludzie takiego samego typu antropologicznego. Ludzie, którzy będą mnie rozumieli, którzy posługują się podobnym językiem, którzy mają nawet podobne upodobania kulinarne, i wreszcie taki sam pogląd na dobro i zło. Kiedy poznałem Polskę, to tak jakby otworzyła się druga pamięć. Wyobraźcie sobie komputer – boicie się stracić wszystkie dane, ale okazuje się, że jest druga pamięć, tak samo wielka, jak pierwsza».
Gdyby ktoś zapytał mnie dzisiaj, z czym kojarzy mi się Białoruś, powtórzyłabym za Babiczem słowa o Polsce sprzed lat. Z tymże teraz to ja pesymistycznie patrzę na mój kraj. Nadzieję przywraca mi świadomość, że tuż za miedzą, a konkretniej tuż za Bugiem, jest miejsce, gdzie rządzi prezydent, który od ćwierćwiecza broni swojego narodu przed globalnymi eksperymentami i upokorzeniami. I naród ten, mimo niebywale niesprzyjających okoliczności geopolitycznych, zachował swoją tożsamość. Dlatego Łukaszenko musi zostać! W żadnym wypadku nie mam zamiaru dyktować Białorusinom co powinni zrobić. Mogę jedynie moich Drogich Sąsiadów grzecznie poprosić, by – bez względu na ewentualne niezadowolenie z wyników ostatnich wyborów prezydenckich – nie ulegli żadnym zewnętrznym podżegaczom zmierzającym do „kolorowej rewolucji”. Istnienie niepodległej Białorusi leży nie tylko w moim interesie, ale wszystkich Słowian.
Agnieszka Piwar
Myśl Polska, nr 33-34 (16-23.08.2020)
Myśl Polska, nr 33-34 (16-23.08.2020)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz