Wróciłeś właśnie z Bliskiego Wschodu. Twojej wyprawie
towarzyszyło hasło: „Miał dość propagandy medialnej – pojechał więc do
Syrii zobaczyć jak tam jest.” Skąd to wcześniejsze przekonanie, że
treści płynące z przekazów medialnych były propagandą?
Wojciech Kempa: - Większość informacji, które do nas docierają, to tak naprawdę
propagandowe wrzutki w rodzaju: „rosyjskie lotnictwo zbombardowało
budynek cywilny” albo „od amerykańskiej rakiety zginęli cywile”. Te
teksty z reguły wiele mówią o sympatiach, czy raczej antypatiach,
piszących, za to niewiele o tym, co naprawdę dzieje się w Syrii. Brakuje
pogłębionych analiz. Zamiast nich mamy pyskówki i przerzucanie się
argumentami, przeważnie nie popartymi pogłębioną wiedzą, a wyłącznie
emocjami. Do tego na miejscu niemal nie ma zagranicznych dziennikarzy,
więc materiały ilustracyjne, w tym w szczególności filmowe, to w
większości ustawki, zainscenizowane sceny, nagrywane nierzadko daleko od
Syrii. Później różni internauci „odkrywają”, że jakiś chłopczyk szósty
czy siódmy raz był „ratowany” z płonącego budynku. Wszystko to potęguje
chaos informacyjny.
W jaki sposób udało Ci się przedostać to Syrii?
- Wszelkie sprawy organizacyjne załatwiał Przemek Holocher, wydawca. Z
kolei niezbędne środki finansowe udało się pozyskać dzięki zbiórce
zorganizowanej na portalu zrzutka.pl. Przy okazji pragnę gorąco
podziękować wszystkim darczyńcom. Bez nich wyjazd nie byłby możliwy.
Kim byli Twoi współtowarzyszenie wyprawy?
- W Damaszku dołączyłem do grupy wolontariuszy, wśród których byli
dziennikarze angielscy, jordańska dziennikarka, a także norweski bloger.
Czym się oni kierowali udając w tak niebezpieczną podróż? Czy
ich zdaniem w ich krajach konflikt w Syrii przestawiano w równie
zakłamany sposób jak u nas?
- Myślę, że każdy chciał z bliska przyjrzeć się temu, co się tam dzieje,
by móc wyrobić sobie swoje własne zdanie. Aczkolwiek dla niektórych
była to forma politycznej demonstracji.
Czy wyjazd do Syrii spełnił Twoje oczekiwania?
- Raczej wywołał szok. Jak już mówiłem, w tym chaosie medialnym trudno
było zorientować się, co się tam tak naprawdę dzieje. Zastanawiałem się,
jak duże są zniszczenia. To, co zobaczyłem, przerosło moje
najczarniejsze przewidywania. W takich miastach jak Aleppo czy Homs całe
dzielnice zamienione zostały w morze ruin. Na przestrzeni wielu
kilometrów są setki, tysiące zburzonych budynków i nie ma ani jednego
całego. Mijałem wioski starte z powierzchni ziemi. Ogrom zniszczeń
przeraża. Ogrom ludzkich dramatów... A przy tym widziałem siłę
przetrwania. Widziałem ludzi, którzy w tych ekstremalnych warunkach
potrafią sobie radzić, starają się remontować budynki, które wyglądają
tak, jakby się miały za chwilę zawalić. Ba, potrafią się cieszyć...
Wrażenie wywarły na mnie pełne kościoły i siła wiary tych ludzi, którzy
tam mieszkają.
Były jakieś niebezpieczne momenty, takie w których poczułeś przeszywający strach?
- Takich sytuacji nie było. Będąc jeszcze w Bejrucie, chciałem zrobić
zdjęcie blokposta [punk kontrolny – red.] i spytałem uzbrojonych w
kałachy policjantów, czy mogę ich sfotografować. Ci powiedzieli, że nie,
więc nie nalegałem i już chciałem odejść. Ci tymczasem mnie
aresztowali. Następnie zostałem przewieziony do policyjnego aresztu i
tam spędziłem siedem godzin. Ale nie czułem strachu, a jedynie złość, że
tracę cenny czas (w międzyczasie odjechał autobus do Damaszku, który
miałem opłacony). Wiedziałem, że prędzej czy później zjawi się ktoś z
polskiej ambasady bądź konsulatu, by mnie wyciągnąć. Tak też się stało.
Okazuje się jednak, że to, co dla mnie jest oczywiste, wcale takie
oczywiste być nie musi. Nikogo z władz wszak o zgodę na wyjazd nie
pytałem. Dla nas, Polaków, jest oczywiste, że polskie władze muszą za
nami stać murem. Dla innych jednak nie jest to takie oczywiste.
Co Ciebie najbardziej przeraziło, kiedy patrzyłeś na doświadczoną okrucieństwem wojny Syrię?
- Los dzieci. Tam jest ogromna ilość dzieci, które bawią się wśród ruin. A przy tym potrafią się one naprawdę radośnie bawić...
A czy w tym całym ogromie zniszczeń i niewyobrażalnych tragedii ludzkich dostrzegłeś coś pozytywnego?
- Tak, te pełne kościoły oraz solidarność żyjących tam ludzi, w
szczególności chrześcijan, bo to wśród nich przede wszystkim przebywałem
i o nich mogę się jedynie tak naprawdę wypowiadać. Rozmawiałem m.in. z
dowódcą chrześcijańskiej samoobrony z dzielnicy Damaszku Bab Tuma, a
także z tamtejszymi liderami społeczności chrześcijańskiej. Mówili oni,
że celem rebeliantów było skłonienie chrześcijan do ucieczki z Syrii, by
przekształcić ją w kraj jednolicie muzułmański. Oni jednak
zapowiedzieli, że się nie dadzą. I się nie dali! Potrafili się
zorganizować. Ów dowódca samoobrony, człowiek w moim wieku, a więc już
niemłody, przed wojną był jubilerem, prowadził zakład i sklep
jubilerski. Jednym słowem – urodzony cywil, który zapewne nigdy nie
spodziewał się, że przyjdzie mu wziąć do ręki broń. Kiedy jednak w roku
2011 wybuchła rebelia, chrześcijanie zebrali się w kościele i
postanowili zorganizować oddział, który dziś liczy ok. 200 ludzi.
Zwrócili się oni do rządu o broń i tę broń dostali. Dodam, że podobnych
oddziałów samoobrony powstało w Syrii wiele. Trzymają one straż na
blokpostach, osłaniając tyły regularnej armii syryjskiej. Przywódcy
społeczności chrześcijańskiej z Bab Tuma zajmują się też rozdziałem
pomocy charytatywnej, która tam dociera, przy czym – jak mnie zapewniają
– dzielą wszelką pomoc w taki sposób, iż połowę otrzymują
chrześcijanie, a połowę muzułmanie. Nie chcą oni nikogo wykluczać ze
społeczeństwa i zapewniają, że jeśli rebelianci złożą broń, to zostaną
przyjęci z otwartymi ramionami.
Czego najbardziej potrzebują dziś Syryjczycy?
- Pokoju.
Czy Polacy mogliby jakoś pomóc Syrii i jej mieszkańcom?
- Z całą pewnością warto wspierać wszelkie akcje charytatywne, jako że potrzeby w tym zakresie są ogromne.
Co planujesz w najbliższym czasie? Czy poczułeś potrzebę kontynuacji swojej misji?
- Przede wszystkim trzeba teraz poddać obróbce ten materiał filmowy,
który stanowi plon mojej wyprawy. Jest tego ogrom – wiele godzin
materiału filmowego. Teraz trzeba to zmontować. Czeka też mnie cała masa
spotkań, w trakcie których będę prezentował filmy i opowiadał o Syrii.
Pierwszy wykład zaplanowany został – nie mogłoby być inaczej – w Śląskim
Centrum Kultury w Siemianowicach Śląskich. Potem wybieram się na
wschodnie Mazowsze, potem na Lubelszczyznę. Terminarz mam już bardzo
napięty.
Rozmawiała: Agnieszka Piwar
Wojciech Kempa jest redaktorem naczelnym kwartalnika Magna Polonia.
Wywiad ukazał się w tygodniku Myśl Polska, nr 19-20 (7-14.05.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz