Rodacy zrzeszeni w "Domu Polskim" w Moskwie |
Od kiedy funkcjonuje „Dom Polski” w Moskwie?
- Organizacja powstała w 1989 roku, wysiłkiem grupy ludzi polskiego pochodzenia i Polaków. Przez wiele lat prezesem była Halina Subotowicz-Romanowa i dzięki jej staraniom udało się zrobić dużo dobrego, organizacja cieszy się autorytetem i zrzesza wielu ludzi. Jest to organizacja społeczna, więc wiadomo, jedni przychodzą, inni odchodzą, w zależności jak się komu życie potoczy.
Jakie są nadrzędne cele tej organizacji?
- Przede wszystkim zachowanie języka – poprzez naukę, rozwój i pielęgnowanie. Ważnym zadaniem jest też rozpowszechnienie wiedzy o Polakach w Rosji, żeby ten most pomiędzy Polską i Rosją zawsze istniał, pomimo różnych stosunków politycznych. Wiadomo, czas polityków przemija, poglądy się zmieniają, ale ludzie zostają. Po prostu – pomimo takiej a nie innej sytuacji politycznej – jesteśmy świadomi, że narody muszą jednak żyć w pokoju.
Na ile, mimo tej niesprzyjającej atmosfery politycznej, ludzie polskiego pochodzenia mieszkający w Moskwie utożsamiają się z Polską? Pytam o Pani osobiste obserwacje i refleksje.
- Polityka chyba za dużo w nich samych nie zmieniła. Oczywiście jest jakiś żal w związku z tym co się dzieje, ale – na ile wiem – nikt nie wyrzekł się polskości, mimo wszystko. Każdy ma swoją opinię i po prostu zachowuje się jak zwykły człowiek. Zdajemy sobie sprawę z odpowiedzialności jaka na nas spoczywa. To jak my tutaj się zachowujemy, taka kreuje się opinia o Polakach. I to właśnie staramy się uświadamiać członkom naszej organizacji.
Interesują mnie historie tych ludzi, którzy mieszkają w Moskwie i mają polskie korzenie. Jak oni się tutaj znaleźli? Wiadomo, każdy przypadek jest inny, niemniej jednak proszę pokrótce przedstawić życiowe losy wybranych przykładów.
- W czasach pieriestrojki sporo osób polskiego pochodzenia przyjechało do Moskwy z Litwy (z terenów, które kiedyś należały do Polski), z Łotwy, czy z Ukrainy. Znam też ludzi, których przodkowie jeszcze w przedwojennych czasach, a nawet przed rewolucją, przyjechali do Moskwy i postanowili tutaj zostać. Jest też sporo osób, które trafiły do Rosji po powstaniach: styczniowym i listopadowym. Sama mam właśnie taką historię, bo moi przodkowie znaleźli się nad Wołgą po postaniu listopadowym. Jest też duża fala z początku lat 40-tych XX wieku [deportacje 1940-1941 – przyp. red.]. Oczywiście większość z tych osób znalazła się na Syberii albo nad Wołgą. Ja także urodziłam się w Samarze na Wołgą, a w Moskwie mieszkam od dziesięciu lat.
Czy w Pani rodzinnym domu był pielęgnowany język polski? Czy w ogóle poruszano temat polskiej historii, kultury, literatury?
- Wtedy nie było takiej możliwości, aby pielęgnować polskość. Było niebezpiecznie, bo mój dziadek – na ile wiem – dwa razy siedział w więzieniu i cudem tę odsiadkę przeżył. Niestety nigdy go nie poznałam, bo tak się złożyło, że dziadek zmarł jeszcze przed moim urodzeniem. Jak dowiedziałam się, że mój dziadek był Polakiem, to postanowiłam, że muszę nauczyć się tego języka i tych tradycji. Kiedy miałam 12 usłyszałam pieśni Anny German. To ciekawe i być może brzmi dziwnie, ale nawet teraz, kiedy wspominam siebie z tamtego okresu, to pamiętam, że właśnie w tych piosenkach usłyszałam po raz pierwszy język.
Jak wyglądała Pani nauka języka polskiego?
- Najpierw uczyłam się sama. Czytałam gazety. Pamiętam, że w latach 70. i 80. było takie czasopismo „Przyjaźń”, do którego dołączano samouczek. Potem, już na początku lat 90. przyjechała do Samary nauczycielska języka polskiego. Nazywała się Bogumiła Kozioł-Zasadzińska i pochodziła z Katowic. Jestem jej bardzo wdzięczna. Pani Bogumiła odegrała w moim życiu ogromną rolę. Często przychodziła do naszego domu i opowiadała o Polsce. Zawiązały się między nami przyjacielskie stosunki.
A co ze świadomością polskiej kultury wśród Rosjan nie mających polskiego pochodzenia?
- Zauważyłam, że Rosjanie interesują się polskim kinem oraz estradą. Myślą polityczną również.
Kto z Polaków jest popularny w Rosji?
- Bardzo znana jest oczywiście Maryla Rodowicz. Pewną popularnością cieszą się także Czerwone Gitary. Artyści z młodego pokolenia są tutaj mniej znani. Jeśli chodzi o reżyserów to Andrzej Wajda, Krzysztof Kieślowski i Jerzy Hoffman, który pięknie mówi po rosyjsku, bez akcentu. W Rosji często też bywa Krzysztof Zanussi ze swoimi filmami.
Wróćmy do osób polskiego pochodzenia mieszkających na stałe w Rosji, których przecież jest bardzo dużo. Kto z nich zrobił karierę lub osiągnął jakiś sukces w swojej profesji?
- Mam wrażenie, że wybiła się głównie inteligencja – twórcza i techniczna. Jest tutaj dużo inżynierów polskiego pochodzenia, artystów, krytyków sztuki, malarzy. Jesienią ubiegłego roku mieliśmy wystawę twórczości osób mających polskie korzenie. Większość z tych malarzy należy do Rosyjskiego Związku Plastyków. Ich prace zrobiły na mnie ogromne wrażenie.
A może właśnie tutaj jest klucz. Czy Pani zdaniem kultura może zbliżyć nasze narody, które polityka wciąż próbuje dzielić? Przecież Polacy i Rosjanie mają podobną duszę, podobnie odczuwają...
- Trzeba próbować. Najlepiej organizując różne imprezy z udziałem Rosjan i Polaków. Moim marzeniem jest prowadzenie Festiwalu Kultury Polskiej, żeby można było zaprosić do Rosji polskich artystów. Studiowałam w Lublinie i bardzo dobrze pamiętam, że przy Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej jest piękny zespół taneczny. A przecież takich zespołów w całej Polsce jest dużo. Bardzo bym chciała, żeby artyści i fachowcy z Polski przyjeżdżali do Rosji.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Piwar
Wywiad ukazał się w tygodniku Myśl Polska, nr 19-20 (7-14.05.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz