piątek, 27 czerwca 2014

Twórca Teatru Nie Teraz - Reagowanie na antykulturę nie może mieć charakteru akcyjnego

Twórca Teatru Nie Teraz Tomasz A. Żak uważa, że państwo, szczególnie demokratyczne, zmonopolizowało już niemal wszystkie możliwości transferu usług kulturalnych, a postępująca lewicowa ideologizacja świata powoduje, że transfer ten jest warunkowany odpowiadającymi rządzącym treściami, z tym zaś wiąże się koniec możliwości wyboru treści, a zaczyna indoktrynacja - rozmowa Agnieszki Piwar.
 
 

Czy prawdziwemu artyście są potrzebne pieniądze, którymi rozporządzają urzędnicy państwowi? Czy prawdziwa sztuka w ogóle potrzebuje dotacji państwowych?
 
Zacznę od dwóch koniecznych tutaj zdań wstępu, bo i Pani przed zadaniem powyższego pytania, uprzedziła mnie, że nasza rozmowa odnosić się ma do różnych artystycznych działań antypolskich lub bluźnierczych, których ilość w ostatnim czasie jest coraz większa, a przywołana przez Panią „sprawa o nazwie - Golgota Picnic”, to przecież tylko ostatni głośny przykład tego trendu. A ja, w kontekście tych odniesień, jestem przekonany, że reagowanie na ową antykulturę nie może mieć charakteru akcyjnego, ale winno być po prostu efektem takiej, a nie innej formacji moralnej i ideowej społeczeństwa, która – o czym wciąż nie chcemy pamiętać – jest prostą funkcją edukacji kulturalnej u podstaw. Gorzkie jest to i jakże bolesne, że najbardziej nie chcą o tym wiedzieć tzw. prawicowi politycy, nawet wtedy, gdy już mają te trochę władzy w rękach.
 
A wracając do Pani pytania: wyczuwam w nim niedobry syndrom „wylewania dziecka z kąpielą”. To trochę, jak z tymi głosami o likwidacji Festiwalu MALTA, bo „oni tam zaprosili to bluźniercze widowisko”. „Wypalanie do ziemi” tego, co było złe, może i nie jest złym rozwiązaniem, szczególnie w tak ważnej dla kultury sferze symboli (np. powracający wciąż pomysł zburzenia Pałacu Kultury w Warszawie, jako symbolu kulturowej agresji komunizmu), ale niekoniecznie w przypadku każdego zawłaszczonego przez lewactwo projektu. Pyta Pani więc o nasze – podatników pieniądze i jeszcze przy tym „ubiera” artystę i sztukę w przymiotnik - „prawdziwy”, „prawdziwa”. Po pierwsze, nie ma nieprawdziwych artystów i nie ma nieprawdziwej sztuki. „Przymiotnikowanie” spraw oczywistych, to zwycięstwo orwellowskiej nowomowy (np. prawdziwa miłość albo prawdziwa wiara). Po drugie: każdy artysta może swoje talenty zamieniać na różnorodnie, ważne dla nas dzieła, jeżeli te dzieła pozwalają mu tworzyć i żyć po prostu. A tworzyć i żyć można mając te okropne (sic!) pieniądze. Artysta ich potrzebuje i sztuka bez nich nie zaistnieje. Otwartą pozostaje natomiast kwestia zdefiniowania drogi, jaką te pieniądze trafią od jednych ludzi (odbiorców sztuki) do innych ludzi (twórców). Państwo, szczególnie demokratyczne, zmonopolizowało już niemal wszystkie możliwości transferu usług kulturalnych, a postępująca lewicowa ideologizacja świata powoduje, że transfer ten jest warunkowany odpowiadającymi rządzącym treściami, a z tym wiąże się koniec możliwości wyboru treści, a zaczyna indoktrynacja. Wolny przekaz schodzi do przysłowiowych katakumb i tylko kwestią czasu jest jego taka czy inna penalizacja. Właśnie stąd wynika chęć odebrania Kościołowi prawa do tacy. Gdyby prawo do „tacy” mieli artyści, to moglibyśmy zapomnieć o dotacjach, które w praktyce są właśnie narzędziem indoktrynacji oraz – niejako przy okazji – kołem napędowym wszelkiej korupcji.     
 
A zatem, gdyby przywrócić porządek z czasów, kiedy nie było ministerstw od kultury – artyści i teatry miałyby się całkiem dobrze...
 
- Tak teatry, jak i wszyscy artyści utrzymywaliby się właśnie z tej „tacy”. Wróciłby normalny system mecenatu prywatnego, czy nawet społecznego (gminnego), jak w niedościgłej, co do tych rozwiązań epoce Średniowiecza, które to rozwiązania ostatecznie zniszczyła epoka Oświecenia, najbardziej nieludzka w dziejach budowania relacji międzyludzkich. Oczywiście, takie rozwiązanie, pozbywające się pośrednika państwowego, wymaga zmiany prawa podatkowego i w konsekwencji „odczepienia się” państwa od tego, jak chcemy wydawać nasze pieniądze na kulturę.
 
Wówczas te wszystkie urzędy od kultury, od dołu do samego Ministerstwa, poszłyby - parafrazując wypowiedź Wojciecha Cejrowskiego o sędziach: Won. Wszyscy won!
 
Choć w Poznaniu, w „obawie przed gniewem niebezpiecznych chrześcijan”, zrezygnowano z zaplanowanego pokazu „Golgota Picnic”, to jego filmową rejestrację – mimo licznych protestów - planują pokazać w całej Polsce. Rodacy mówią zdecydowanie NIE bezeceństwu, jednak 'głuche' na głos Polaków władze nachalnie wciskają pseudosztukę raniącą uczucia chrześcijan. Dlaczego - według Pana - urzędy te tak bardzo chcą promować obrażanie Chrystusa?
 
- Myślę, że już to sobie wytłumaczyliśmy. Oni po prostu realizują swoją misję i robią to najlepiej, jak potrafią. I wykorzystują wszelkie narzędzia, jakimi dysponują. Pozwalamy im rządzić (demokracja – tfu, na psa urok!); ich są instytucje; ich są teatry; oni dysponują zabieranymi nam przymusowo pieniędzmi (system podatkowy – niech go...). Oburzanie się na taką, a nie inną naturę rekina jest przejawem taniego sentymentalizmu i naiwności. Wrogom prawa naturalnego trzeba po prostu odebrać władzę i dopilnować, by „smokowi nie odrosła głowa”. Natomiast antypolakom, bezecnikom i bluźniercom trzeba przeciwstawić własny przekaz artystyczny, oparty na tradycji patriotycznej i katolickiej. Protesty to jednak o wiele za mało.     
 
Na łamach Gazety Wyborczej czytamy, że decyzję o odwołaniu widowiska wielu twórców odebrało, jako próbę cenzury. Czy Pana zdaniem, wycofanie z poznańskiej sceny kontrowersyjnego wydarzenia rzeczywiście nosi znamiona cenzury?
 
- Protesty społeczne, do których w tej rozmowie się odwołujemy, w żadnym wypadku cenzurą nie są. Tak jak cenzurą nie są np. protesty lewicowych aktywistów przeciwko celibatowi w Kościele. O cenzurze można mówić tylko wtedy, gdy jakiś zakaz jest administracyjnie usankcjonowany, a za tym stoi jakiś aparat przymusu. Wszelkie narzędzia do egzekwowania takich czy innych zakazów ma w swoich rękach obecna władza, sekundujące jej media (także to przez Panią wymienione) oraz futrowani i dokarmiani przez tę władzę twórcy (owe dotacje, no i stanowiska w państwowych i samorządowych instytucjach kulturą się zajmujących). To, o czym pisze „giewu”, to zwykły strach zadufanych w sobie hunwejbinów obyczajowej rewolucji. Oni myśleli, że Polacy są już wystarczająco zindoktrynowani, ogłupieni, a tutaj taka niespodzianka…
 
W odpowiedzi na decyzję dyrektora poznańskiego festiwalu, wiele innych miast – m.in. Warszawa, Kraków, Bydgoszcz, Wrocław – postanowiły ściągnąć do siebie sfilmowaną wersję widowiska i wystawić ją w teatrach dotowanych z budżetu państwa. A zatem wszyscy musimy dokładać do tego, na co większość z nas nie ma ochoty. Czy artyście przystoi, aby przyjmował dotacje, które wbrew woli podatników są przeznaczane na cele, niezgodne z ich sumieniem i poczuciem dobrego smaku?
 
- Pani Agnieszko, przepraszam, ale to, o co Pani pyta, jest projekcją tej polskiej naiwności, o której już mówiłem. Powtórzmy: rekin po to ma zęby, aby nimi zabijać. Nie obrażajmy się na naturę, tylko – jak mówi najważniejsza Księga, czyńmy ją sobie poddaną. Nasz wróg przegrupował siły i uderzył ponownie, wykorzystując zdobyte przez siebie instytucje oraz środki odebrane nam w ramach przymusu podatkowego. To kolejna odsłona tej wojny.
 
Pyta Pani: czy artystom przystoi? A czy człowiekowi przystoi sprzedawać swoje ciało, aby było ono tylko narzędziem dla zaspokojenia czyjejś chuci? Artysta nie jest wyłączony z prawa wolnego wyboru danego nam przez Boga. Warto tylko pamiętać, że w nie wybierając Chrystusa, wybieramy szatana.
 
Dziękuję za rozmowę.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz