niedziela, 26 maja 2019

Kaliningrad w cieniu NATO i sankcji

Rybna Wieś, Kaliningrad
Zmarnowana szansa! To pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, kiedy zabrałam się za pisanie reportażu z Obwodu Kaliningradzkiego. Po powrocie było tak samo, dlatego odczekałam kilka tygodni, licząc poniekąd, że z upływem czasu spojrzę na sprawę z większym dystansem. 
 
Nic z tego. Powód wyprawy do Kaliningradu? Wkrótce ma zostać wydana moja książka zawierająca reportaże z Federacji Rosyjskiej i wywiady z Rosjanami. Pomyślałam, że w takiej publikacji nie może przecież zabraknąć relacji z rosyjskiej enklawy będącej bezpośrednim sąsiadem Polski. A że w grupie raźniej, to dołączyli do mnie: Bartosz Bekier – redaktor naczelny xportal.pl, Michalina Wojtukiewicz oraz Eugeniusz Onufryjuk. Cała trójka okazała się być bardzo pomocna – począwszy od spraw logistycznych, na tłumaczeniach kończąc.



Na miejsce dotarliśmy w sobotę 6 kwietnia, późnym wieczorem. Od razu ruszyliśmy na miasto. Przechadzając się po centrum Kaliningradu (niegdyś Królewca) byłam mocno zaskoczona. Wcześniej wyobrażałam sobie, że skoro jadę na dawne ziemie niemieckie, to taką też zastanę architekturę. Dorastałam na Śląsku, więc pewien sentyment do poniemieckich budynków pozostał. Tymczasem w Kaliningradzie moim oczom ukazały się domy i ulice w stylu sowieckim (plus sporo kiczowato połyskujących neonów), jakich widziałam już wiele w centralnej Rosji. W mgnieniu oka nadrobiłam krótką lekcję z historii. No tak, przecież w 1945 roku Królewiec został zniszczony wskutek wojennych działań.

A kiedy niemieckie Königsberg ostatecznie zdobyli sowieci, nazwę miasta przemianowano na cześć Michaiła Kalinina (1875-1946), polityka radzieckiego, członka partii bolszewików od 1898; współodpowiedzialnego za wiele masowych zbrodni – jego podpis, jak i innych członków politbiura, widniał na decyzji o zamordowaniu polskich oficerów w Katyniu.


Architektura i nazwa miejscowości to sprawy bardziej przyziemne w porównaniu do egzystencji drugiego człowieka – w końcu dotarłam do miasta Immanuela Kanta (1724–1804). Ten słynny niemiecki filozof mawiał: „Człowiek nie jest bogaty tym, co posiada, lecz tym, bez czego z godnością może się obejść”. Podczas spaceru tej sobotniej nocy szczególnie wstrząsnął mną widok ludzi snujących się po ulicach. Wiadomo, weekend i balanga często idą w parze, ale oni nie przypominali rozbawionych imprezowiczów. Zdawało się, że ich twarze były przepełnione beznadzieją, a w oczach mieli pustkę. Co jest przyczyną tego bólu, rozpaczy i cierpienia, którego „ukojenia” szukają w narkotyczno-alkoholowych używkach? Teraz nie porwę się na szukanie odpowiedzi...

Nazajutrz zwiedzaliśmy. Misji przewodnika podjął się miejscowy dziennikarz Andriej Wypołzow. Jak na Rosjanina przystało – gościnność na najwyższym poziomie. Jak na żurnalistę przystało – okazał się być bardzo otwarty i dużo opowiadał. Spotkaliśmy się na Placu Zwycięstwa. Ozdobą głównego placu w Kaliningradzie jest Sobór Chrystusa Zbawiciela. Tamtej słonecznej niedzieli można było zobaczyć wielu wiernych zmierzających do prawosławnej świątyni. Jakże pocieszający był to widok w porównaniu do sobotniej nocy.

Na pierwszy punkt wyprawy przewodnik zaproponował wyjazd do lasu, a konkretnie do pomnika poświęconego ofiarom niemieckiego obozu koncentracyjnego Hohenbruch (110 km od Kaliningradu). Ofiarami obozu byli przede wszystkim Polacy, zarówno działacze polonijni należący do Związku Polaków w Niemczech, Polskiego Związku Zachodniego, Polskiego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, Związku Harcerstwa Polskiego w Niemczech z Prus Wschodnich, polscy celnicy spod Malborka i Tczewa. Andriej miał ze sobą kwiaty, które wręczył nam po to, abyśmy mogli w symboliczny sposób oddać hołd zamordowanym tam Polakom. Wśród ofiar był m.in. Seweryn Pieniężny (1890-1940) – polski dziennikarz, redaktor i wydawca „Gazety Olsztyńskiej”, działacz społeczny i oświatowy na Warmii, samorządowiec.


Dom Sowietów, Kaliningrad
Czas spędzony w samochodzie wykorzystałam na wyciąganiu informacji od naszego przewodnika-dziennikarza. Garść szczegółów za chwilę. Po powrocie do Kaliningradu Wypołzow oprowadził nas po mieście. Dotarliśmy m.in. pod pomnik Przyjaźni Radziecko-Polskiej przy ul. Olsztyńskiej; odwiedziliśmy park im. Chopina, którego centralną część zdobi popiersie naszego wielkiego kompozytora (w tej dzielnicy zachowała się przedwojenna architektura); zobaczyliśmy grób Immanuela Kanta (znajdujący się przy Katedrze św. Wojciecha i Najświętszej Marii Panny); „podziwialiśmy” też Dom Sowietów – niezwykle szpetny wieżowiec, którego budowę wstrzymano w okresie pierestrojki i nigdy już jej nie dokończono. Wieczorem biesiadowaliśmy przy przysmakach serwowanych w... ukraińskiej restauracji.

Przepytując naszego rosyjskiego towarzysza podróży, interesowało mnie przede wszystkim to, jak żyją mieszkańcy Obwodu Kaliningradzkiego. Mamy bowiem do czynienia z miejscem odciętym od macierzy i graniczącym drogą lądową jedynie z Unią Europejską (Polska i Litwa), która... nałożyła na Rosję sankcje. I wreszcie, chciałam rozeznać czy maleńka enklawa ma szansę stać się mostem łączącym Polskę z potężną Rosją.

– Gdyby nie to, że demontujecie pomniki żołnierzy radzieckich, dziś Kaliningrad byłby głównym obrońcą Polski – usłyszałam zaraz na początku rozmowy. Andriej Wypołzow wyjaśnił, że mieszkańcy Obwodu Kaliningradzkiego generalnie mają dobre zdanie o Polsce. W latach 90. XX wieku, a więc po rozpadzie Związku Radzieckiego, Polska żywiła i ubierała mieszkańców Obwodu Kaliningradzkiego. Wielu z nich jeździło do Polski, głównie na zakupy, gdyż czas przemian bardzo sprzyjał wymianie handlowej i robieniu wspólnych interesów.

A co z tożsamością? I wreszcie, kto zasiedlił te tereny? W Obwodzie Kaliningradzkim początkowo osiedlali się ludzie, którzy po II wojnie światowej nie mieli gdzie mieszkać, gdyż ich domy zostały zniszczone. Przybyli oni głównie z terenów Białorusi i Rosji (np. z obwodów briańskiego i smoleńskiego). W późniejszych latach, z rozmaitych powodów, dołączali do nich kolejni przybysze. Andriej Wypołzow przyjechał do Kaliningradu z Aktau (obecnie Kazachstan). Mój rozmówca uważa, że generalnie większość mieszkańców Obwodu Kaliningradzkiego czuje się Rosjanami, ale pewna mała grupa ludzi – głównie inteligencja i biznesmeni – bardziej utożsamia się z Europą. Jego zdaniem grupa ta jest najgłośniejsza (na portalach społecznościowych i w mediach), dlatego ludzie w Moskwie i w Polsce mogą mieć wrażenie, że kaliningradczycy nie do końca czują się Rosjanami.
Tymczasem, jak zaznaczał Wypołzow, należy pamiętać, że w Obwodzie Kaliningradzkim stacjonuje Flota Bałtycka Marynarki Wojennej Federacji Rosyjskiej. W związku z tym mieszkają tam dziesiątki tysięcy wojskowych wraz z rodzinami. Jest również dużo policji i służb celnych. Kaliningradzki dziennikarz wyliczył, że te wszystkie resorty siłowe stanowią prawie połowę ludności całego obwodu. – Oni nie mogą nie czuć Rosjanami, ponieważ służą państwu rosyjskiemu i bronią jego interesów – spuentował.

A jak mieszkańcy Obwodu Kaliningradzkiego znoszą fakt bycia otoczonym przez kraje NATO? Zdaniem mojego rozmówcy nie odczuwa się tego.

– Póki stacjonuje tutaj Flota Bałtycka i są obecne kochane przez kaliningradczyków Iskandery, wszyscy wiedzą, że NATO nie zaatakuje. Bo przecież atak na Obwód Kaliningradzki nie będzie tylko atakiem na Kaliningrad, ale będzie atakiem na całą Rosję – wyjaśnił.

Jeśli już towarzyszą ludziom jakieś obawy, to bardziej takie, że w razie jakiegoś kryzysu enklawa zostanie odcięta, co bardzo utrudni życie miejscowym. – Nie mówi się o tym otwarcie, ale wiem od swoich znajomych i z autopsji, że ludzie kupują zapasy (sól, konserwy, zapałki, kaszę) na „czarną godzinę” – wyjawił Andriej Wypołzow. Chodzi o scenariusz, w którym Litwa zablokuje dojazd do macierzy i pozostanie tylko droga morska, trwająca znacznie dłużej.

I bez snucia tych pesymistycznych wizji, mieszkańcy Obwodu Kaliningradzkiego są w znacznym stopniu odcięci od świata. Przecież Unia Europejska nałożyła na Rosję sankcje, a kaliningradzka enklawa graniczy drogą lądową jedynie z... Unią Europejską. Podczas samochodowej wycieczki krajobraz – zarówno miejski jaki i wiejski – nie zachwycał. Chyba najbardziej doskwierał mi widok ciągnących się po horyzont pól, na których niczego nie posadzono. Cóż za marnotrawstwo! Nie odpuszczałam. Musiałam dopytać jak wygląda życie pod sankcjami.

A oto relacja. Od czasu nałożenia na Rosję sankcji, Obwód Kaliningradzki został odcięty od towarów z Europy, w tym żywności i ubrań. W związku z zaistniałą sytuacją, Moskwa postanowiła zainwestować w region, przeznaczając na jego rozwój konkretne pieniądze. Była bowiem obawa, że mieszkańcy enklawy zaczną się buntować i dojdzie do rozruchów. Władze w Moskwie nie chciały też dać Zachodowi pretekstu do budowania narracji w stylu: kochający wolność kaliningradczycy chcą się uwolnić i oderwać od Rosji.

Moskwa wyłożyła więc środki na remonty dróg i budowę fabryk w Obwodzie Kaliningradzkim. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc mieszkańcy enklawy chcą otrzymać więcej. Tymczasem dotychczasowe inwestycje nie zwracają się i niedługo kurek z funduszami będzie trzeba przykręcić. Podobno do Obwodu Kaliningradzkiego zawsze trzeba było dopłacać. No więc mają problem – nie dość, że turyści nie specjalnie chcą tam przyjeżdżać, to jeszcze nie ma pomysłu na to, jak sprawić, by ten odcięty od świata region stał się samowystarczalny i sam na siebie zaczął zarabiać.

Osobiście uważam, że sankcje to obrzydliwe narzędzie. I do tego nieskuteczne. Przecież wszyscy dobrze wiemy, że ten kto je nakłada i popiera, i tak nie osiągnie zamierzonego celu politycznego, a jedynie przyczyni się do krzywdy zwykłych ludzi.

Cdn...

Agnieszka Piwar
Rozszerzona wersja reportażu ukaże się w książce autorki „Widziane z Moskwy i nie tylko”, będącej zbiorem wywiadów i reportaży z lat 2017-2019
Myśl Polska, nr 21-22 (19-26.05.2019)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz