sobota, 4 listopada 2017

Z Czeczenii lepiej widać Europę

Ależ to była wyprawa! Znajomi i rodzina drżeli ze strachu o moje życie. No tak, przecież w Polsce wszyscy boją się Władimira Putina i muzułmanów. Co oni sobie o mnie pomyśleli, kiedy przyjęłam zaproszenie do tej „groźniej” Czeczenii? Przecież tam, wespół zespół, rządzą ci, którymi straszy się cały „cywilizowany” świat. Tymczasem wróciłam cała i zdrowa, ale coś we mnie pękło.


Zanim zabrałam się za pisanie relacji z wyprawy na Kaukaz, zamieściłam kilka zdjęć i krótkich filmów na portalu społecznościowym, dodając do nich spontaniczne komentarze „na gorąco”. Media społecznościowe mają to do siebie, że rozkręcają dyskusję. Wymiana zdań i opinii pozwoliła mi jeszcze lepiej zrozumieć z jak ubogim społeczeństwem mam do czynienia. I nie chodzi mi o społeczność czeczeńską, ale... polską. Jeśli dodać do tego porównanie z gnijącą Europą Zachodnią, wychodzi bilans ujemny. I to my jesteśmy tutaj przegranymi.

Wojna i Pokój

Żeby dobrze zrozumieć fenomen Czeczenii, w pierwszej kolejności należy odrzucić europocentryzm. Kiedy już zrozumiemy, że nie jesteśmy „pępkiem świata” możemy iść dalej i wyruszyć wprost do mistycznej krainy na Północnym Kaukazie. Zamieszkuje go umęczony strasznymi wojnami naród. O dwóch ostatnich wojnach sporo słyszeliśmy z przekazów medialnych. Byłam jeszcze dzieckiem, kiedy w odbiorniku telewizora widziałam doszczętnie zniszczony Grozny – stolicę Czeczenii. Z tamtego okresu pamiętam przekaz mówiący o tym, że walczący o niepodległość naród czeczeński chciał odłączenia od Federacji Rosyjskiej. Rosjanie nie dawali jednak za wygraną. Walki trwały latami. Zginęło bardzo dużo ludzi. Ogrom zniszczeń niewyobrażalny. 

Decydujący krok w kierunku zatrzymania krwawych walk wykonał Achmat Kadyrow. W pierwszej wojnie z Rosją (1994-1996) walczył po stronie czeczeńskich partyzantów. Wzywał Czeczeńców, by zabili tylu Rosjan, ilu zdołają. Pod koniec lat 90. XX w. dotarło do niego, że on i jego ludzie są pionkami w grze, która jest sterowana z zewnątrz. Zrozumiał, że jedynym gwarantem przetrwania narodu czeczeńskiego jest pojednanie z Rosją. 

W tym celu podjął rozmowy pokojowe, a Czeczeńców wzywał do niestawiania oporu armii rosyjskiej. Jednocześnie popadł w ostry konflikt z wahabitami, próbując doprowadzić do wypędzenia ich z Czeczenii. W międzyczasie nawiązał ścisłą współpracę z Władimirem Putinem. Jej owocem było doprowadzenie do uchwalenia serii amnestii, w wyniku których ujawniło się i złożyło broń kilka tysięcy byłych separatystów. 

Po weryfikacji większość z nich wcielono do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Czeczenii, a część zasiliła cywilną administrację republiki. Druga wojna czeczeńska – w której Kadyrow był już po drugiej stronie – trwała od 11 października 1999 do 15 kwietnia 2009 roku między Federacją Rosyjską a separatystami czeczeńskimi. W pierwszej fazie (1999-2000) miała charakter wojny regularnej, w drugiej (2000-2009) toczyły się walki partyzanckie. Konflikt zakończył się klęską separatystów.


Achmat Kadyrow z synem Ramzanem
Achmat Kadyrow jest dziś niekwestionowanym bohaterem narodowym. Czeczeńcy zdają się być świadomi, że swoją postawą i podjęciem pokojowych rozmów uratował on ich naród od wyginięcia. W oczach Czeczeńców respekt zyskał też Władimir Putin, o czym świadczy ulica jego imienia w centrum Groznego i liczne portrety prezydenta Rosji umiejscowione obok Achmata Kadyrowa i jego Syna Ramzana, obecnego przywódcy Republiki Czeczenii. 

Z racjonalnego punktu widzenia podjęte przez Kadyrowa działania były jak najbardziej słuszne. Ostatecznie krwawa wojna została zażegnania, naród czeczeński przetrwał, zlikwidowano terrorystów, spacyfikowano partyzantów, odbudowano stolicę i republika może się rozwijać. Legendarny przywódca za swoje starania zapłacił jednak najwyższą cenę. 9 maja 2004 roku Achmat Kadyrow zginął w zamachu, w wyniku eksplozji ładunku wybuchowego. Do zorganizowania zamachu przyznał się Szamil Basajew, szef czeczeńskich rebeliantów. Zamachowiec był uznany za jednego z najgroźniejszych terrorystów świata nie tylko przez Rosję, ale i ONZ, Departament Stanu USA oraz Komisję Europejską. 

Z jednej strony mamy dwóch przywódców, którzy doprowadzili do trwałego pokoju – Kadyrowa i Putina – z drugiej terrorystę, który zabił tego pierwszego. Wydawać by się mogło, że rozstrzygnięcie kto był tutaj po właściwej stronie nie powinno podlegać dyskusji. Ale nie wśród Polaków, o reszcie Zachodu nie wspominając. Okazuje się, że w opinii niektórych moich rodaków Achmat Kadyrow, to „zdrajca”, „ruski konfident”, „rzeźnik”, „terrorysta”, itd. Pół biedy, gdyby chodziło jedynie o brak elementarnej wiedzy na temat wojen w Czeczenii. Niestety sprawa ma swoje głębsze dno, które budzi mój największy niepokój. 


Meczet Achmata Kadyrowa w Groznym
Tego typu wnioski wyciągane przez Polaków, to efekt prowadzonej u nas polityki historycznej gloryfikującej nieudane powstania, w myśl zasady: to nic, że powstania były z góry skazane na porażkę, zginęło wielu ludzi, skoro odnieśliśmy „moralne zwycięstwo”. Jeśli dodać do tego kult „żołnierzy wyklętych”, to mamy gotową odpowiedź, dlatego tylu Polaków nie potrafi docenić słuszności działania Kadyrowa, który najzwyczajniej w świecie chciał ocalić swój naród i dać mu szansę na pokojowy rozwój.

W opinii współczesnego „polskiego patrioty” niestawianie oporu wobec silniejszego wydaje się być jedynie oznaką słabości, tchórzostwa i zdrady. 


Tymczasem nie zawsze tak jest. Wiedział o tym kardynał Stefan Wyszyński, który w powojennej Polsce nie pochwalał zbrojnego oporu i walk przeciwko sowieckiej dominacji. Prymas Tysiąclecia miał wówczas świadomość, że w tej walce na śmierć i życie poniesiemy klęskę. Mając w pamięci tragedię, jaka dotknęła naród polski w czasie II wojny światowej, na sercu leżało mu powstrzymanie dalszego zabijania. W takich okolicznościach najważniejsze było biologiczne przetrwanie narodu. Warto przypomnieć, że gen. August Fieldorf, ps. „Nil”, również prezentował podobne stanowisko.



Przechodzą mnie ciarki, kiedy czytam dziś w polskim internecie, że „Kadyrow to zdrajca, bo dogadał się z Putinem”. To istne szaleństwo formułować tak absurdalne opinie o człowieku, który z czasem zrozumiał, że Czeczenię wciągnięto w międzynarodowe rozgrywki przeciwko Rosji i postanowił położyć temu kres. Pozwolę wręcz sobie stwierdzić, że autorzy takich komentarzy – świadomie lub podświadomie – życzą narodowi czeczeńskiemu jak najgorzej. W przeciwieństwie do tych, którzy mają czelność pouczać innych, byłam we współczesnej Czeczenii. I mogę dać świadectwo, że jest to obecnie kraj bardzo bezpieczny i ma szansę na wspaniałą przyszłość.

Hidżab, to nie burka!

Straszenie Czeczenią w wykonaniu ludzi, którzy nigdy tam nie byli, okazuje się być jeszcze bardziej złożone. Obok spraw politycznych dochodzą kwestie kulturowe. Niektórym kompletnie wszystko się pomieszało. Ale po kolei. Wskutek fatalnej polityki Stary Kontynent zalewa fala imigrantów ekonomicznych. Wskutek propagandy polski odbiorca myśli, że ma do czynienia z inwazją muzułmanów, którzy szturmem chcą podbić Europę. Nie zagłębiwszy się w sendo problemu – tj. faktyczne przyczyny migracji, wojen na Bliskim Wschodzie, ekspansji terroryzmu, itp. – najwygodniejsze okazało się zrzucenie całej winy na islam.

Przeciętny Polak nie ma pojęcia o tej religii, nie odróżnia nawet szyitów od sunnitów. Nie wie też czym jest wahabicka sekta oraz kto i w jakim celu ją finansuje. Wielu Polaków swoją opinię opiera na filmikach zamieszczanych na YouTubie i relacjach z rozmaitych blogów, niemających nic wspólnego z rzetelną i fachową wiedzą. Propagują one głównie patologiczne przypadki, ale na tyle nośne, że biją rekordy popularności. Ciekawym zjawiskiem jest też to, że największą karierę w Polsce robią obecnie osoby straszące islamem na potęgę. Szczucie na muzułmanów stało się wręcz towarem gwarantującym oglądalność w mediach, a nawet poparcie wyborców. 

W konsekwencji polski internet, prasę i telewizję zalewają komentarze, które w ordynarny, obrzydliwy, haniebny wręcz sposób obrażają ludzi, tylko dlatego, że są muzułmanami. A jest ich na świecie – w przybliżeniu według różnych szacunków – blisko 1,5 miliarda. Czytając i słuchając tych obraźliwych opinii – z szacunku do Czytelników nie będę ich cytować – odnoszę wrażenie, że Polak „katolik” zapomniał, że tych ludzi w swoim boskim planie Bóg także powołał do życia. Trudno mi wyrokować – czy Polakami kieruje ignorancja, czy strach. Być może jedno i drugie. A już na pewno brak fundamentalnej wiedzy.

Czuję się więc w obowiązku dać świadectwo o tym, co zobaczyłam w Czeczenii, którą zamieszkują właśnie muzułmanie. W pierwszej kolejności zauważalne jest tam to, że dla tych ludzi największą wartością jest rodzina. W zderzeniu z tym, co się dzieje w Unii Europejskiej – gdzie jest totalny rozkład instytucji małżeństwa, plaga rozwodów, aborcję traktuje się jako „prawo człowieka”, a urzędnicy coraz częściej zabierają dzieci ich rodzicom – pozostaje zapłakać nad naszym losem. Podczas spotkania z czeczeńskimi dziennikarzami dowiedziałam się, że w Republice Czeczenii nie ma ani jednego sierocińca. Co więc dzieje się z dziećmi, które straciły rodziców? Żadne z nich nie pozostaje bez opieki, bo zawsze znajdzie się rodzina – dalsza lub bliższa – która je przygarnie. Osoby starsze czy schorowane także znajdują się pod opieką najbliższych. I analogicznie nie ma tam też domów starców. Takie panują zasady wśród czeczeńskich muzułmanów.

W Czeczenii bardzo duży nacisk kładzie się na wychowanie młodego pokolenia. W tym celu utworzono Ministerstwo ds. Młodzieży Republiki Czeczeńskiej. Grupę polskich dziennikarzy przyjął sam minister – Isa Magomied-Chabijewicz Ibragimow. Podczas spotkania dowiedzieliśmy się, że w procesie wychowawczym młodzieży kluczowe są rodzina, szkoła, duchowieństwo i sport. Czeczeńską młodzież uczy się postawy pokojowego rozwoju. Jednocześnie surowo zakazane są tam ekstremizm i narkotyki; nie ma dyskotek, klubów nocnych, ani knajp z alkoholem.

Kolejną ciekawostką, która mnie urzekła, była informacja, że lichwa – uznawana za grzech – jest w Czeczenii zakazana. W związku z tym Czeczeńcy nie pakują się w kredyty. A człowiek bez kredytu, to człowiek wolny. Jak więc sobie radzą młodzi małżonkowie, którzy poszli na swoje? Często pomaga im cała rodzina, która robi zbiórkę potrzebnych funduszy.  

I znów nasunęły mi się porównania. Przez jakiś czas mieszkałam w centrum Warszawy. Z okien miałam widok na szklane wieżowce biurowców. O każdej porze w nocy widziałam palące się tam światła. Korporacje nie znają litości, wyciskają ze swoich pracowników nawet w godzinach nocnych. Pracownicy zaś godzą się na to. Kuszeni z reklam rozmaitymi produktami materialnymi i przekonani, że muszą je posiadać – tyrają ponad swoje siły, by zarobić na ich spłatę. Konsumpcjonizm zwyciężył, a ogromne kredyty na dziesiątki lat uwięziły większość znanych mi osób z mojego pokolenia.


I wreszcie sprawa, która – w opinii przekonanych o swojej wyższości Europejczyków – budzi chyba najwięcej kontrowersji. Chodzi o rolę kobiet i mężczyzn. Tam w Czeczenii pod tym względem wszystko wydaje się być na swoim miejscu. A przynajmniej w porównaniu z Zachodem. Nie ma mowy o ideologii gender, agresywnych feministkach, zniewieściałych facetach, ruchach LGBT i innych tego typu dewiacjach. Byłam tam zbyt krótko, by poznać codzienne życie, ale wystarczyło, żeby mieć pewne porównanie z Europą. Czeczeńscy mężczyźni są silni, bardzo męscy, wysportowani, ubrani jak na facetów przystało. Czeczeńskie kobiety prezentują sobą kwintesencję kobiecości. Ubierają się bardzo gustownie, są zgrabne, delikatne, zadbane, poruszają się z wielką gracją – chodzą wyprostowane i dumne. Nie noszą spodni, tylko sukienki, nierzadko nawet bardzo strojne. 

Nie mogłam się powstrzymać przed wrzuceniem do internetu kilku zdjęć ukazujących piękno tamtejszych kobiet. I znów poleciały gromy. „Jakże Czeczenki muszą być nieszczęśliwe przez te burki” – uważa przeciętny Polak. Kolejny raz załamuję ręce. Moi rodacy nie odróżniają burki od hidżabu. Czas więc odrobić podstawową lekcję. Burka, to strój zasłaniający wszystko oprócz oczu – w czasie rządów talibów w Afganistanie była obowiązkowym strojem. Hidżab, który noszą Czeczenki, to nakrycie okrywające głowę i dekolt. To ten sam ubiór, jaki nosiła Maryja – Matka Jezusa. 

Paradoks polega na tym, że mieszkańcy katolickiej Polski użalają się nad losem Czeczenek, nie zwróciwszy nawet uwagi, że tak czczona w Polsce Maryja na wszystkich wizerunkach jest przedstawiona dokładnie w tym samym stroju. Ale nie, znów włącza się ten europocentryzm i poczucie misji, żeby innym ustawiać życie. A może to europejskim kobietom żyje się gorzej w tym zepsutym świecie, gdzie wszystko jest na opak – nie pomyśleliście o tym?

Bóg jest Sędzią Sprawiedliwym
 
Wyjazd na Kaukaz dla grupy polskich dziennikarzy zorganizowała Fundacja Wspierania Dyplomacji Publicznej im. Aleksandra Gorczakowa. Była to wizyta oficjalna, więc mam świadomość, że w jej przygotowaniu dołożono najwyższych starań, by pokazać się z jak najlepszej strony. I nie ma w tym nic złego. Każdy rozsądny człowiek postąpiłby podobnie. Podczas spotkania z czeczeńskimi dziennikarzami zapytano nas o to, co byśmy chcieli zobaczyć, gdyby była okazja pobyć w Czeczenii nieco dłużej. Odpowiedziałam, że chętnie przyjrzałabym się życiu zwykłych ludzi mieszkających na prowincji. Ciekawym doświadczeniem byłoby też pójście na tradycyjne czeczeńskie wesele. 


Tym razem przeszliśmy się – zbyt krótko! – po miejscowym bazarze. Nieco dłużej byliśmy w fabryce, gdzie mieliśmy okazję przyjrzeć się procesowi produkcji przetworów spożywczych i napojów. Ponadto, złożyliśmy wizytę w Czeczeńskiej Akademii Nauk. Oprowadzono nas też po siedzibie czeczeńskiej telewizji. Spotkaliśmy się także z osobami publicznymi, w tym parlamentarzystami. Od jednego z nich usłyszałam, że mogę zdjąć chustę z głowy, gdyż Czeczenia jest otwarta na gości, w związku z czym, osoby przyjezdne nie mają obowiązku przestrzegania miejscowych norm ubioru.


Czeczenia, to także malownicze krajobrazy. Jednym z punktów programu naszej wyprawy był wyjazd w góry nad jezioro Kezenoy-Am. Przedstawiciele Fundacji Gorczakowa sprawili mi miłą niespodziankę i zaprosili na rejs łódką. Na środku jeziora doszło do pewnej symbolicznej sytuacji. Rosjanin – Nikita Silakow – wiosłował, abyśmy nie stali w miejscu, lecz płynęli do przodu, przed siebie, ku nowemu. Polka – niżej podpisana – włączyła kamerę, aby zarejestrować chwilę i przekazać dalej w świat. Czeczeniec – Abdulla Taramow – opowiedział w tym czasie czeczeńską legendę związaną z historią powstania jeziora. A brzmi ona tak:


Dawno, dawno temu, na dnie jeziora była wioska. Zamieszkiwał ją podły, grzeszny i niegościnny naród, który nie czcił Boga. Któregoś dnia do wioski przybył anioł pod postacią starego żebraka. Pukał od drzwi do drzwi, prosząc o nocleg, jedzenie i ubranie. Wszyscy po kolei odmawiali mu pomocy i gościny. Tylko w jednym biednym domu drzwi otworzyła wdowa z małymi dziećmi i choć sama była bardzo uboga, podzieliła się z przybyszem wszystkim co miała. Nakarmiła go, odziała i pozwoliła mu przenocować w swoim łóżku, a sama z dziećmi położyła się na podłodze. Na drugi dzień, kiedy starzec wypoczął i posilił się, przyznał się wdowie kim jest i powiedział, żeby wieczorem poszła z dziećmi na pobliską górę i nie oglądała się za siebie. Kobieta dostosowała się do nakazu starca. Kiedy wraz z rodziną wspięła się na szczyt, ziemia otworzyła się, a wioska została zalana wodą. Bóg ukarał grzesznych ludzi, a dobra kobieta i jej dzieci ocalały...

 Czeczeńska legenda do złudzenia przypomina historię Sodomy i Gomory, z tą różnicą, że w biblijnym przekazie był Lot, a w Czeczenii wdowa. Czy na Zachodzie ktoś jeszcze przypomina o tym, że Bóg za dobro wynagradza, a za złe karze? Jakże ta bogata Europa wypada ubogo na tle Czeczenii...

Agnieszka Piwar
Myśl Polska, nr 41-42 (8-15.10.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz