25 listopada w Sądzie Rejonowym Warszawa-Śródmieście odbyła się
kolejna rozprawa w procesie Grzegorza Brauna i Hanny Dobrowolskiej.
Zostali oni zatrzymani w nocy z 20 na 21 listopada w siedzibie
Państwowej Komisji Wyborczej pod zarzutem naruszenia miru domowego. W
akcji brało wówczas udział ponad 300 funkcjonariuszy policji, z czego 88
weszło do budynku. Zatrzymano w sumie 12 osób.
Zastępcą dowódcy akcji był Piotr Wałowski, którego dzisiejsze zeznania w
pewnym momencie rozbawiły obecną na sali rozpraw publiczność. Reakcji
tej nie ma co się dziwić, trudno bowiem zachować powagę kiedy
funkcjonariusz policji formułuje zdanie, w którym na jednym tchu
twierdzi, że jest czegoś „pewien”, z tym że deklarację o swojej pewności
poprzedza słowem „raczej”. Czego „pewien”, ale tylko „raczej” jest
zeznający mundurowy? Obrońca Brauna i Dobrowolskiej dopytywał go, o to,
czy względem zatrzymanych policjanci zastosowali procedury zgodne z
prawem, do których należy m.in. poinformowanie osób zatrzymanych o
powodzie ich zatrzymania.
Ciekawym momentem dzisiejszych zeznań Wałowskiego było też to, że
funkcjonariusz przyznał, iż nie wie, czy komunikat wzywający do
opuszczenia budynku PKW był słyszany przez osoby znajdujące się w
środku, a więc te osoby, do których treść komunikatu była skierowana.
Na pytanie obrońcy oskarżonych, kto konkretnie złożył wniosek o
interwencję policji, Wałowski zeznał: - Wydaje mi się, że Komornicki
[administrator budynku, gdzie mieści się siedziba PKW, przyp. red.]. Co
ciekawe, policjant przyznał, że nie pamięta, czy Komornicki przedstawił
mu się z imienia i nazwiska. Jak stwierdził, przedstawił mu się na pewno
z funkcji.
Co ważne, zastępca dowódcy akcji, podczas której zatrzymano także ludzi
mediów, nie był dziś w stanie odpowiedzieć na pytanie, czy są jakieś
odrębne procedury dotyczące tego typu sytuacji, kiedy w gronie osób
protestujących, bądź zajmujących jakiś obiekt znajdują się jednocześnie
dziennikarze.
Podczas
dzisiejszej rozprawy zeznawały także osoby, które tamtej nocy znalazły
się w siedzibie PKW, lecz nie zostały zatrzymane przez policję w chwili
jej wtargnięcia do budynku, a jedynie wylegitymowane i wezwane na
przesłuchanie.
Wśród nich była Aleksandra Siuda, studentka psychologii. 21-latka
opowiedziała m.in. o tym, że widziała jak funkcjonariusze najpierw
szarpali redaktor Ewę Stankiewicz, a po chwili zobaczyła wynoszonego za
ręce i nogi człowieka. Siuda podejrzewała, że może być to Grzegorz
Braun. Poruszona i zszokowana tym, w jaki sposób traktuje się
zatrzymanego rzuciła w eter pytanie: - Czy to jest człowiek? Po chwili
usłyszała od jednego z policjantów: - Nie, to jest worek ziemniaków.
Nie ma mowy o okupacji
Zarówno podczas dzisiejszej rozprawy, jak i tej z dnia 22 listopada -
kiedy zeznawał m.in. Grzegorz Braun - wyłonił się obraz jakże sprzeczny z
tym, jaki przetoczył się przez media. Z zeznań, które potwierdziły
także inne osoby, wynika bowiem, że wejście do siedziby Państwowej Komisji Wyborczej odbyło się wyraźnie na zaproszenie samych przedstawicieli PKW. Potwierdził to dziś również wezwany do sądu jako świadek Przemysław Kisło, 28-letni programista.
O zaplanowanym na 20 listopada proteście, który początkowo odbywał się
przed budynkiem PKW, dowiedział się z portalu społecznościowego.
Manifestacja była zapowiadana z powodu podejrzenia o nierzetelne
przygotowanie wyborów. Kisło wszedł do siedziby Państwowej Komisji
Wyborczej, ponieważ zgłosił się na ochotnika do delegacji 6 osób. Zrobił
tak, dlatego że jeszcze na zawnątrz usłyszał komunikat, z kontekstu
którego zrozumiał, iż w PKW stwierdzono, że skoro przed budynkiem jest
manifestacja, to należy przyjąć delegację i porozmawiać. Jego
przypuszczenia potwierdziły się. W ten sposób znalazł się w gronie z
Grzegorzem Braunem.
Do
rozmów z przedstawicielami PKW jednak nie doszło. - Odebrałem to w ten
sposób, że osoba zapraszająca zobaczyła, że nie wygląda to tak, jak
oczekiwała. Do budynku weszło więcej osób, głównie przedstawicieli
mediów - wyjaśnił 28-latek. Dodał, że po około dwudziestu minutach do
manifestantów przyszedł przedstawiciel PKW proponując spotkanie
delegacji, ale bez udziału kamer. Tak postawiona propozycja spotkała się
z odmową.
Za zamkniętymi drzwiami
Kisło zeznał, że przez co najmniej dwie godziny nie było możliwości
wyjścia z budynku, ponieważ drzwi, których pilnowali mundurowi były
zamknięte – zdaniem świadka najprawdopodobniej w tym celu, aby do środka
nie wchodziły kolejne osoby. Dodał, że kiedy do siedziby zbliżyły się
już siły policyjne, i kiedy Komornicki wzywał przez megafon do
opuszczenia budynku, wówczas także nie było możliwości wydostania się na
zewnątrz. Sytuację z zamkniętymi drzwiami potwierdzili inni świadkowie.
W momencie, gdy policja otoczyła budynek, kilka osób z delegacji
manifestacji wypowiedziało się do mikrofonu. Przemysław Kisło
szczególnie zapamiętał słowa Ewy Stankiewicz, która mówiła, że sytuacja
wygląda kuriozalnie, ponieważ jest żądane wyjście, podczas gdy nie można
wyjść.
Kisło dopytywany na sądowym korytarzu przez Prawy.pl potwierdził, że
gdy policja zabrała się za zatrzymywanie tych osób, które pozostały w
sali konferencyjnej PKW, od strony policji padło takie zdanie: - To
teraz wszystkich po kolei, media, nie media. Po czym przeszli do
realizacji. Świadek wyjaśnił, iż z jego perspektywy wyglądało to tak, że
kiedy zgarnięto pierwszego dziennikarza - na jego oczach zatrzymali
reportera telewizji Republika - pozostali dziennikarze zaczęli się
wycofywać, zrobili krok w tył, nie zbierali już materiałów, tylko udali
się na dół, w stronę wyjścia.
Kolejne rozprawy w procesie przeciwko Grzegorzowi Braunowi i Hannie Dobrowolskiej sąd wyznaczył na 3 i 17 grudnia.
Agnieszka Piwar
Tekst ukazał się na portalu Prawy.pl: http://prawy.pl/z-kraju/7636-raczej-jestem-tego-pewien-policjant-zeznaje-w-procesie-brauna-i-dobrowolskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz