[rozmowa nagrana w styczniu 2014; ostatnie fragmenty dotyczące rozprawy sądowej z dnia 13.03.2014 dopowiedziano w marcu]
KOŚCIÓŁ – SZKOŁA – STRZELNICA
Agnieszka
Piwar: Na wielu spotkaniach autorskich, zarówno w Polsce jak i za
granicą na zaproszenie Polonii, prezentuje Pan swój program zabiegania o
państwo polskie streszczający się w trzech punktach: KOŚCIÓŁ, SZKOŁA,
STRZELNICA. Zanim jednak poproszę Pana o wyjaśnienie naszym Czytelnikom
dlaczego ten program miałby być szansą dla Polski, pozwolę sobie na
pewną refleksję. Po obejrzeniu filmów z cyklu „Transformacja - od Lenina
do Putina” wyłania się brutalny obraz rzeczywistości, w którą
zostaliśmy uwikłani. W obliczu przebiegłości, podłości i bezwzględności
ludzi opisanych w Pana filmach pozostaje duże poczucie beznadziei wobec
tego, co nas otacza. Zastanawiam się, czy po tylu latach obróbki,
kłamstw i manipulacji znajdziemy jeszcze siłę, zapał i w ogóle chęci, by
stanąć do walki o Polskę... Mam wrażenie, że przytłaczająca większość
naszych Rodaków, nie widząc możliwości zmiany na lepsze, po prostu się
poddała...
Grzegorz Braun:
W tym roku sto lat minie od wybuchu pierwszej wojny światowej. Warto
sobie uprzytomnić, że wtedy nikt rozsądny w Polsce nie spodziewał się,
że zaledwie za lat 4-5 otworzy się okno możliwości, że koniunktura
międzynarodowa odmieni się do tego stopnia, żeby zaistniała możliwość
restytucji państwa polskiego. A więc kto dziś „rozsądnie” przesądza co
jest możliwe, a co niemożliwe, ten nie rozumuje racjonalnie, o tyle, że
nie opiera się na doświadczeniu historycznym. Doświadczenie historyczne
bowiem pokazuje nam właśnie, że rzeczy, które zdawać się mogą
niemożliwymi w bardzo krótkim czasie nabierają realności. Stąd jedna
nauka. Zatem proszę nie opowiadać mi dzisiaj co jest możliwe, co
niemożliwie. Proszę się po prostu kierować zasadami, a nie
wyrachowaniem. Gdybyśmy kultywowali zasady tylko dlatego, że obiecany
nam jest w perspektywie jakiś bliski bonus, jakiś zysk, jakaś korzyść –
no to nie bylibyśmy ludźmi zasad, tylko bylibyśmy ludźmi interesownymi.
Prawda? Więc proszę się nie przejmować tym, czy trzymanie się zasad w
bliskiej perspektywie rodzi jakiś profit polityczny czy ekonomiczny.
Nie. Samo trzymanie się zasad ma magiczną moc.
Druga
nauka z tej historii, że sto lat temu, chociaż na horyzoncie żadna
Polska jeszcze nie majaczyła, to jednak było dosyć Polaków, którzy na tę
przyszłą, chociaż jeszcze nieistniejącą i jeszcze niewidzialną,
niewidoczną na horyzoncie politycznym Polskę już pracowali. Już
wypracowywali polską majętność, trudnili się organizacją polskiej
przedsiębiorczości – jak np. wybitni duszpasterze z księdzem
Wawrzyniakiem, księdzem Blizińskim. Sporo było na nasze szczęście
proboszczów, którzy sami byli wolnymi, rozgarniętymi, przedsiębiorczymi
ludźmi i jeszcze naokoło siebie organizowali Polaków. Bez nich nie było
by Polski. Nie byłoby wygranej w 1920 roku gdyby nie oni, bo nie byłoby
armii wielkopolskiej - gdyby Polacy na Wielkopolsce nie stali mocno na
własnych nogach, gdyby majętność polska nie była tam zabezpieczona. Nie
byłoby żadnej Polski, gdyby nie spółki, spółeczki, kasy oszczędnościowe,
towarzystwa, stowarzyszenia, szkoły. Więc jeśli ktoś myśli, że to jest
rzecz nieważna, że w perspektywie ogólogalaktycznej to i tak niczego nie
przesądzi, niech sobie uświadomi, że bez tych kółek, kas, spółdzielni
stowarzyszeń – bez nich później żadnych bitew wygranych by nie było.
Na
szczęście Polacy parali się przedsiębiorczością z sukcesem, a ten
sukces odnosili także na skalę światową - to jest z życia wzięty
przykład starszego Baryki, ojca Cezarego z „Przedwiośnia”, czyli
Polak-nafciarz nad Morzem Kaspijskim. Takich Polaków, którzy w imperium
rosyjskim robili wtedy wspaniałe interesy było wielu. I trzeba do tych
tradycji wrócić. A oprócz tego byli Polacy, którzy chodzili na
strzelnicę - w roku 1913, w roku 1914. Lenin siedział w knajpie w Białym
Dunajcu i mieszkał w Poroninie, i knuł rewolucję, ale Polacy tymczasem
chodzili na strzelnicę. Mimo że ich nikt tam kijem nie zaganiał. Warto
te rzeczy robić.
Jak się za to zabrać? Od czego dziś możemy zacząć?
Na
szczęście sporo jest Polaków, którzy nie czekają na żadne dobre rady i
sami doskonale wiedzą, co robić. Ale jeśli mnie kto pyta o program
pozytywny, to streszcza się on w trzech słowach: KOŚCIÓŁ – SZKOŁA –
STRZELNICA. Oczywiście, żeby ten program był realizowany, potrzebny jest
grunt, to znaczy właściwie czwarty element tego programu, czyli
MENNICA, czyli polski pieniądz w polskiej kieszeni, polska majętność, bo
ludzie którzy nie mają swobody finansowej nie są wolni. To jest realny,
konstruktywny program zabiegania o państwo polskie. Przy czym
najpilniejszą sprawą jest wykup naszych pasterzy z niewoli babilońskiej.
Bo jak już mamy wolnego, przez nas zabezpieczonego kapłana, to on nie
będzie się musiał lękać. I z tego, że on nie będzie się musiał lękał
wiele dobrych rzeczy wyniknie.
I
teraz to jest taka subtelna sprawa, że ja nie mam takiego oczekiwania, i
nie namawiam na to żeby takie oczekiwania przejawiać, żeby nasi kapłani
za nas nam robili Polskę, właśnie i tę szkołę i tę strzelnicę. Nie.
Kapłan ma jedną najważniejszą misję, której nikt inny poza nim nie może
zrealizować. Kapłan wiadomo, że nie ma żadnego na tej ziemi innego
zadania poza dokonywaniem Cudu Przeistoczenia, którego nikt inny nie
może dokonać. I całe to odwracanie kota ogonem, w które też dają wpędzać
biskupi nawet, że się tłumaczą, np. się rozliczają ile to dzieł
charytatywnych Kościół podjął, i tym jakby się tłumaczyli ze swojego
istnienia, że proszę bardzo - Caritas. Wspaniale, że Caritas działa, ale
proszę być spokojnym, to jest tylko dodatkowa końcówka banderoli i
Kościół nie musi usprawiedliwiać swojego istnienia dziełami
charytatywnymi. Jeśli o mnie chodzi, to życzyłbym sobie, żeby mój biskup
jeździł dobrą bryką za 350 tysięcy, żeby mu się nie rozpadła, żeby
szybciej i bezpiecznie dojechał, wszędzie tam gdzie potrzebuje dojechać.
Proszę nie rozliczać kapłanów z tego, jakimi samochodami jeżdżą. Ani
nawet z tego, ile pieniędzy dali na zupę dla sierot. Owszem, dają –
brawo – i to więcej, niż ktokolwiek inny. Ale to nie jest kwestia.
Kościół się nie musi tłumaczyć, nie musi szukać usprawiedliwienia dla
swojego istnienia ani w dziełach charytatywnych, ani w dziełach
patriotycznych. Bo niektórzy patrioci mają takie fałszywe oczekiwanie i
też w gruncie rzeczy akceptują Kościół jakby tylko warunkowo. Mianowicie
tak długo, jak długo Kościół robi Polskę. A jak papież nie
pobłogosławił powstania listopadowego, no to biada papieżowi. To wtedy
papież winien, papież niemądry, papież niedoinformowany. A może
odwrotnie. A może to Polacy niedoinformowani. A może to Polacy sami nie
wiedzieli w czym biorą udział. A może Ojciec Święty troszkę lepiej się
orientował. No więc, nie jest ani zadaniem Kościoła budowanie ochronek i
zajmowanie się dobroczynnością. Jeszcze raz powtórzę, Kościół jak długo
istnieje zawsze się tym zajmował, ale to nie jest racja jego istnienia
to jest można powiedzieć dodatkowa końcówka banderoli, to jest pewien,
którym Kościół nas obdarza, właśnie dlatego, że Kościół skupia ludzi,
którzy generalnie ludzi, którzy generalnie troszczą się o bliźnich
bardziej o innych. I to jest wspaniała sprawa. Ale Kościół nie
potrzebuje się legitymować tym ile darmowych zupek rozdał, żeby zyskać
akceptację dla swojego istnienia. Podobnie nie potrzebuje się Kościół
legitymować tym ile Mszy za Ojczyznę zostało odprawionych, ile tablic
zostało odsłoniętych. Bo to Kościół też robi, udziela nam schronienia
pod swoimi skrzydłami w sytuacjach, w tych epokach w których polskość,
państwo polskie jest zagrożone, Kościół pomagał się nam jakoś
rekonstruować i tę polskość kultywować. Ale to nie jest misją Kościoła.
Ja ze zgrozą oglądałem wydrukowane w Gazecie Wyborczej plany Świątyni
Opatrzności Bożej, na których było wypisane, że tam będą kaplice
poświęcone rozmaitym momentom z dziejów Polski. No, do tej pory w
Kościołach katolickich zawsze były kaplice świętym Pańskim poświęcone.
Ale nie można ubóstwiać ani żadnych postaci, ani też żadnych epizodów z
dziejów narodowych. Wielu patriotom grozi popadnięcie w taki błąd jakim
jest wizja Kościoła narodowego. Kościół właśnie dlatego jest Kościołem,
że nie jest narodowym.
Więc
wracając do głównego wątku: kapłanów należy z niewoli wykupić, po
jednym, zapewnić bezpieczeństwo. Najważniejsze bowiem, byśmy mieli
parafię katolicką, w której bezpieczna jest Tradycja katolicka, w której
Tradycja katolicka nie nie jest narażana na niebezpieczeństwo drwiny,
czy zapomnienie. A różnie z tym bywa. Przykładowo, na Białorusi, na tzw.
Kresach, zmodernizowani polscy księża doprowadzają do desperacji tych
Polaków, którzy przez dziesięciolecia zachowali Wiarę katolicką wbrew
komunie, teraz oni są doprowadzani do desperacji, przez modernistycznych
nowinkarzy, którzy np. nie pozwalają im przyjmować Najświętszego
Sakramentu tak nabożnie jak byli do tego przyzwyczajeni, ponieważ takich
nowinek nauczyli się np. w Warszawie. To są fatalne sprawy. Ale te
fatalne sprawy mają też miejsce w granicach Polski. No więc powinniśmy
dbać o bezpieczeństwo Tradycji katolickiej przynajmniej w naszej
najbliższej parafii. I żeby bezpieczny był ten kapłan, który sparuje
Najświętszą Ofiarę. A jak to już mamy, to to jest jak masa krytyczna
uruchamiająca reakcję łańcuchową - to jest jak wunderwaffe,
to znaczy wtedy zaczynają się dziać cuda naokoło. Tradycja katolicka
generuje przestrzeń, w której mogą się dziać wszystkie inne dobre rzeczy
i zbożne dzieła mogą być podejmowane.
Czyli,
jak rozumiem, bezpieczny KOŚCIÓŁ jest warunkiem do tego, aby przejść do
kolejnego punktu proponowanego przez Pana programu?
Z
tych zbożnych dzieł, które powinny być podjęte w każdej parafii
katolickiej w Polsce dziełem najpilniejszym powinno być otwarcie szkoły.
Ja wiem, że się ludzie obruszają, nawet się potrafią obrazić, że ja
rzekomo nie rozumiem jak opłakany jest stan materialny moich rodaków i
jakie są trudności biurokratyczne, które rzekomo uniemożliwiają polskim
katolikom prowadzenie szkolnictwa. Otóż, ja to świetnie rozumiem. Ale
jeżeli nie stać nas w jednej parafii, żeby otworzyć szkółkę, to może
dało by się udźwignąć ten ciężar razem z drugą, albo i trzecią parafią -
? Wiem, że to nie proste. Pewnie, że łatwiej by było, gdyby ćwierć
wieku temu salki katechetyczne nie zostały pozamykane – gdyby płynnym
ruchem zaczęto je przekształcać w ogólnopolską sieć szkół katolickich.
To by dziś dopiero była potęga. Stało się inaczej. Ale to nie zmienia
faktu, że to dzieło musi być podjęte i wykonane. Nie ma innej drogi. Bo
jeżeli ktoś myśli, że będzie tradycja katolicka zabezpieczona i
państwowość polska utrwalona przy zachowaniu tego faktycznego monopolu
edukacyjnego systemu Komisji Edukacji Narodowej, czyli
kołłątajowsko-stalinowskiego systemu edukacji – kto sądzi, że w tych
warunkach Kościół i Polska mogą być bezpieczne, ten się po prostu
zwyczajnie myli.
A
zatem, jak już będzie Kościół z bezpiecznym wolnym kapłanem, jeśli na
około będą wolni ludzie, którzy założyli szkołę, to niech zaraz obok tej
szkoły założą strzelnicę. To zresztą akurat najprostsze ze wszystkiego,
najmniej kosztowne przedsięwzięcie – z poważną szansą na szybki zwrot
inwestycji.
Jaką rolę w tym zestawieniu miałaby pełnić STRZELNICA?
Wiadomo,
że nie da się kwestii politycznych rozwiązywać samym gawędzeniem. Stąd
konieczne dopełnienie programu duchowego i ideowego działaniem
formacyjnym bardzo praktycznym, którego lokalnym ośrodkiem powinna być
strzelnica. Nota bene, jej rola powinna być również pojmowana jako
kulturotwórcza. Strzelnica jako miejsce wielopokoleniowego spotkania
Polaków. W jednej szkole, gimnazjum ostrołęckim powiedziano mi, że od
kiedy dzieci uczą się kaligrafii - a jest to prywatne społeczne
gimnazjum i tam żaden minister z Warszawy przecież nie kazał dzieci
uczyć ani kaligrafii, ani języków klasycznych, ani logiki, ale w
Ostrołęce ludzie jakoś sami wiedzą, co dobre - no więc od kiedy uczą
dzieci kaligrafii, to te dzieci mają lepsze wyniki z matematyki. Uczymy
kaligrafii nie dla niej samej. Uczymy dlatego, że to kształci
umiejętność skupienia, koncentracji. Otóż proszę rozumieć sztukę celnego
strzelania jako taką patriotyczną kaligrafię. Jako naukę kaligrafii
patriotycznej. Człowiek, który bierze do ręki broń palną musi
błyskawicznie nauczyć się odpowiedzialności, bo można komuś krzywdę
zrobić takim narzędziem. Sztuka celnego strzelania to jest właśnie
sztuka koncentracji. Trzeba mieć i równo pod sufitem i wyrównany oddech,
żeby trafić do tarczy. I to jest wszystko bardzo dobre dla polskiego
patrioty i dla kultywującego Tradycję katolicką wiernego. To jest dobre,
zbożne i wskazane, żeby się ćwiczyć w takiej patriotycznej kaligrafii.
Mówię: miejsce spotkania wielopokoleniowego. Węc niec na taką strzelnicę
pójdzie ciocia z pociotkiem, albo babcia z wnuczkiem w niedzielę
zamiast do galerii handlowej. Niech pójdą na strzelnicę, niech babcia
kupi na urodziny wnuczce paczkę małokalibrowej amunicji i wystrzelajcie
to razem. Na strzelnicy mogą się spotkać ludzie tacy, którzy mają jakąś
pamięć historyczną, są świadkami historii. Same rekwizyty z którymi mamy
kontakt na strzelnicy, one ewokują pewne wspomnienia, także i pamięć
historyczną. Jak się Polacy spotkają na tej strzelnicy, no to potem, po
tej strzelnicy może gdzieś wypiją szklankę piwa albo filiżankę herbaty.
Jak siądą, wypiją, to może o czymś porozmawiają, może o Polsce
porozmawiają? Dobra rzecz.
Zachęta
do tego, aby Polacy uczyli się strzelać może być różnie odebrana.
Pamiętam, jak po Pańskiej wypowiedzi w Klubie Ronina rozpętała się
ogólnopolska histeria. Wyraził Pan wówczas przekonanie, że w Polsce nic
się nie zmieni na lepsze jeśli nie zostaną przykładnie ukarani
zbrodniarze, którzy dopuścili się zdrady stanu. W efekcie całą wypowiedź
przekręcono tak, by przedstawić Pana jako podżegacza do zbrodni...
Jak
zachęcam do tego, żeby się Polacy spotykali na strzelnicy, to broń Boże
nie po to, żeby zaraz z tej strzelnicy wychodzili na ulicę w jakiejś
nieskoordynowanej akcji politycznej. Nie. Jestem zwolennikiem
profesjonalizmu, śmiałości ale i rozwagi w działaniu, planowości -
żadnej wolnej amerykanki i żadnej improwizacji. Wszystko trzeba po kolei
i porządnie wypracować.
Co
do nagonki sprzed półtora roku – nie pierwszej, nie ostatniej – cieszę
się, że zechciała Pani zapoznać się z moimi wypowiedziami w ich
kształcie i znaczeniu integralnym, nie poprzestając na tym, co na ten
temat ogłosiła „GWiazda śmierci” i jej pudła rezonansowe w mediach
głównego ścieku. Sz. Czytelników proszę o tylko o podobną uprzejmość:
formułowanie opinii na postawie faktów, a nie donosów prasowych. Co do
meritum, niestety, moja diagnoza nie traci na aktualności: nie może się
ostać państwo, jeśli jego przeciwnicy pozostają bezkarni. Zdrada stanu i
propaganda zdrady i zaprzaństwa, jako wzorca „nowoczesnego patriotyzmu”
– to powinno być przykładnie karane, kary głównej nie wyłączając.
Na
koniec chciałam jeszcze poruszyć sprawę, która szczególnie dotyka Pana
osobiście. Już szósty rok występuje Pan w roli oskarżonego o napaść
fizyczną i werbalną na funkcjonariuszy wrocławskiej policji. W sieci
dostępne jest nagranie z ostatniej rozprawy w Sądzie Rejonowym Wrocław–Śródmieście
z dnia 13 marca br. Oczom i uszom ciężko uwierzyć w to, co
zarejestrowały kamery na sali sądowej. Oto, Wysoki Sąd pozbawia Pana
możliwości zadania pytań jednemu z oskarżających, gdyż ten poprosił o
zwolnienie z udziału w rozprawie, bo ma do podpisania „kontrakt za dwa
miliony”. Dwóch innych oskarżających sędzia również wypuszcza zanim
zdążył Pan ich o cokolwiek zapytać. Stronniczość sędziego Krzysztofa
Korzeniewskiego jest porażająca. Pańskim oponentom zadaje na tyle
wygodne pytania, by ci mogli zasłonić się 'niepamięcią' i w ten sposób
wymigać od konfrontacji z Panem. Co Pan wtedy poczuł?
Mniejsza
o moje uczucia – mogłem się przyzwyczaić. Ale co powinien poczuć każdy
polski państwowiec wobec takiego spektaklu? Sądownictwo to przecież
obraz państwa w samej jego istocie. Na załączonych obrazkach z tego
procesu, który nie pierwszy raz przeistacza się w farsę, widać
doskonale, że państwo polskie faktycznie nie istnieje. W 2008 roku jako
postronny obserwator demonstracji politycznej zostałem poturbowany przez
grupę osiłków, którzy okazali się policjantami-tajniakami. Moje
urzędowe skargi zostały odrzucone przez sąd i policję – a tymczasem to
mnie postawiono w stan oskarżenia. I tak to trwa już sześć lat. Ponieważ
reżyseruję, publikuję i gawędzę publicznie od przypadku do przypadku,
ale nie na żadnym „etacie” – więc można powiedzieć, że bywanie w sądach
jest jedynym moim stałym zajęciem. Na początku roku złożyłem wreszcie
skargę na przewlekłość tego postępowania – odpowiedź, mimo upływu
urzędowego terminu, jakoś nie nadchodzi.
Patrząc
na postawę sędziego, jak i oskarżających ciężko nie odnieść wrażenia,
że cała szopka na sali sądowej odbyła się w celu sprowokowania Pana. W
jakimś stopniu to się udało. Skończyło się grzywną nałożoną przez
sędziego, który następnie wyrzucił Pana z własnej rozprawy. Z
udostępnionego w sieci nagrania można odnieść wrażenie, że puściły Panu
nerwy. Czy tak rzeczywiście było? Czy czuje się Pan ofiarą prowokacji?
Prowokacją
– obrazą sprawiedliwości i przyzwoitości – jest fakt, że ta spraw trwa
tak długo i toczy się z takim lekceważeniem prawa i zdrowego rozsądku.
Nie będę udawał, że łamanie prawa w sali sądu nie robi na mnie wrażenia.
Nie będę stosował się do konwencji, zgodnie z którą należy w dbałości o
dobre samopoczucie Wysokiego Sądu udawać, że nic się nie dzieje. Szkoda
mi również życia na korespondencję urzędową – dyktuję więc od razu do
protokołu, co uważam, że powinno tam być odnotowane. Mówię szczerze,
otwarcie i zgodnie z prawdą – co powinno być szczególnie cenione przez
Wysoki Sąd. Że nie jest – to nie powód, bym koniunkturalnie dostosowywał
moje standardy do okoliczności.
Wracając
do tematu przewodniego naszej rozmowy, załóżmy optymistyczną wersję:
Rodacy zawalczą o Polskę – być może opierając się właśnie o program:
KOŚCIÓŁ, SZKOŁA, STRZELNICA. Jednak owoce nie pojawią się od razu.
Tymczasem dzisiaj, tu i teraz o 'sprawiedliwości', a więc o ludzkim
życiu decydują tak stronniczy sędziowie jak Korzeniewski. Czy w obecnych
czasach, kiedy na sali rozpraw nie obowiązują już zasady logiki,
dysponujemy jakimiś innymi narzędziami, by walczyć z tą rażącą
niesprawiedliwością „wymiaru sprawiedliwości”?
Nie
ma drogi na skróty. Najpierw trzeba mieć państwo. Nic się zasadniczo
nie zmieni na lepsze, póki nie wróci państwo polskie – poważne państwo
polskie, a nie atrapa z którą mamy teraz do czynienia.
Bo
po co w ogóle państwo polskie? No cóż, po prostu jak nie ma własnego
państwa, to przychodzi jakieś cudze. Jak nie mamy swojego zbója Madeja, z
którym jesteśmy w jakich takich układach, to przyjdzie pięciu innych i
nas obrabują. A jeśli nawet my sami damy sobie radę, to nie wolno nam
przecież wydawać na łup i poniewierkę naszych bliźnich-rodaków. To po
pierwsze. A w perspektywie dziejowej: po to Polska, żeby w niej Tradycja
katolicka była bezpieczna, żeby jeszcze Kościół powszechny miał z nas
jakiś pożytek, żeby Papież w Rzymie miał przynajmniej jednego wiernego
rycerza w osobie polskiego Monarchy. Takie są dla mnie jedyne poważne, a
zarazem w pełni wystarczające argumenty „państwowotwórcze”.
Od
czegoś trzeba zacząć. Od góry zaczynać – trudno, nudno i zaraz (tj.
najdalej po najbliższych wyborach) wszystkiego się odechciewa. Więc kto w
Boga wierzy, niech zaczyna naprawianie Polski od tego, co najbliższe i
wykonalne - od zabezpieczania własnej parafii. Po kolei: KOŚCIÓŁ –
SZKOŁA – STRZELNICA. Ważne, żeby niczego nie pomijać, nie zmieniać
kolejności i nie przestawiać hierarchii. Sporo czasu zmarnowaliśmy, ale
przecież nic jeszcze nie jest przesądzone. Wszystko jest możliwe. Trzeba
tylko wykupić ten los na loterii. A jak Pan Bóg dopuści, to i z kija
wypuści.
Wywiad ukazał się na stronie Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy: http://ksd.media.pl/aktualnosci/2005-kosciol-szkola-strzelnica
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz