"(...)
Niech każdy z nas wyobrazi sobie, że ze swej pamięci wyrzuca dziadka i
babcię; że przy kolejnych domowych porządkach na śmietniku ląduje stary
album ze zdjęciami naszych przodków; że w ramach jakiejś europejskiej
mody zmienimy nazwisko na brzmiące bardziej z niemiecka lub francuska; i
jeszcze, że w czas Wszystkich Świętych nie pójdziemy zapalić światełek
na grobie naszych rodziców... Ot, i będzie nas ubywać, aż znikną jacyś
Kowalscy czy Malinowscy. Znikną na zawsze. I dokładnie tak jest z
Polską" - wyjaśnił Tomasz A. Żak w wywiadzie udzielonym Agnieszce Piwar z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy.
Jeśli nie wrócimy na Kresy, będzie ubywać Polski
Na rynku wydawniczym ukazała się niedawno Pana książka „Dom za żelazną kurtyną. Listy do pani S.”.
Publikacja powstała w efekcie podróży na Kresy Północno-Wschodnie,
ziemie leżące dzisiaj w granicach Republiki Białoruskiej. Skąd w ogóle
potrzeba takiej wyprawy?
Tomasz A. Żak:
Każde podróżowanie jest „takie”, czyli wypełniające naszą potrzebę
bycia gdzie indziej, ale – przynajmniej w moim przypadku – bycia w
efekcie bliżej siebie. Odnajdywanie siebie w podróży, w określonym
pejzażu. I ten pejzaż ja rozumiem tak, jak to sformułował wielki polski
pisarz Józef Mackiewicz,
skądinąd wywodzący się z tamtych północno-wschodnich Kresów naszej
Ojczyzny, o które Pani pyta. Tak więc chodzi o patriotyzm pejzażu, w
którym łączy się niebo i ziemia, ptaki i zwierzęta, zapachy i dźwięki,
kościoły i domy, ale także ludzie w tym pejzażu żyjący ze wszystkimi ich
radościami i smutkami... A dlaczego tam? Bo byłem i na Kresach
południowo wschodnich i na północnych, byłem też w Rosji, a na tych
naszych Kresach jeszcze nigdy nie byłem. I jeszcze dlatego, bo bardzo
mnie od lat do tej podróży zachęcała córka tamtej ziemi - pani
Stanisława Wiatr-Partyka. To ta pani, która była adresatem kolejnych
rozdziałów - listów, co przywołuje podtytułu mojej książki. Osoba jak
najbardziej rzeczywista i - dziękować Bogu, wciąż inspirująca i twórcza.
Jak wygląda życie religijne mieszkających tam Polaków?
Jak wygląda życie religijne mieszkających tam Polaków?
Pytanie
brzmi dość egzaminacyjnie, a ja przecież tam żadnych studiów na ten
temat nie robiłem. Tak, bywałem w kościołach; uczestniczyłem w Mszach
św., widziałem jak ludzie się modlą, np. na cmentarzu. Widziałem również
znaki wiary w tym pejzażu obecne – w domach, przy drogach, czy
osobiste, jak choćby święte medaliki.
Ale
powiedzmy tak: polskość kojarzy się słusznie z katolicyzmem, co wcale
dzisiaj nie musi oznaczać, że praktykujący wiarę obywatel Białorusi to
Polak właśnie. Również nie wiemy, czy obywatel Białorusi polskiego
pochodzenia, który uczęszcza do cerkwi, to bardziej nasz czy obcy (w tym
odwoływaniu się do definicji, że jak Polak to katolik). Pomieszkiwałem
np. w Nieświeżu u Białorusinów rosyjskiego pochodzenia – katolików, a w
Mińsku poznałem prawosławnego Polaka.
Jedno
jest pewne – na Kresach współczesny ekumenizm się nie sprawdza. Granica
pomiędzy obrządkami jest bardzo wyraźna, a moskiewskie prawosławie
ekspansywne i ortodoksyjne.
Co do katolików natomiast, to ich
życie religijne tam niewiele się różni od tego po tej stronie granicy -
ten sam rytm roku kościelnego, te same święta i ci sami kapłani. Ci
sami, bo przecież parafie kresowe funkcjonują dzięki posłudze księży
wychowanych w seminariach po tej stronie granicy. Na pewno wierni
obrządku rzymsko-katolickiego na Białorusi łatwiej odzyskują swoje
świątynie zabrane im w czasach komunizmu sowieckiego, niż to ma miejsce
na Ukrainie czy na Litwie. Mam jednak i gorzką refleksję – tam także
kościoły pustoszeją, a średnia wieku na nabożeństwach jest coraz wyższa.
Ludzie źle też odbierają tzw. nowinki liturgiczno-obrzędowe wprowadzane
przez młodych kapłanów (np. takie jak Komunia św. na stojąco), co
skutkuje nawet odchodzeniem od Kościoła. Smutne to, bo przecież właśnie
Kościół był zawsze dla tych ludzi egzemplifikacją polskości i
patriotyzmu, ostoją życia rodzinnego. I dzisiaj tam także wciąż jeszcze
najłatwiej spotkać Polaków koło świątyni lub przy różnych inicjatywach
przez Kościół pilotowanych.
W książę pisze Pan o Kresach: „Jeżeli
tutaj nie wrócimy (...) poprzez ludzi, to także tam, w III RP będziemy
się kurczyć. Będzie nas ubywać, będzie ubywać Polski”. Z czego wysunął Pan taki wniosek?
Najłatwiej byłoby mi teraz
odesłać wszystkich do lektury mojej książki. Jestem przekonany, że
bardzo dobrze na to pytanie w niej odpowiadam. Ale Pani pewnie oczekuje
na jakąś kompilację, jakiś skrót. Wniosek, o który Pani pyta, nie tyle
wysnułem podczas tej białoruskiej kresowej wyprawy, co on mi się tam
ostatecznie zdefiniował. Może pomógł ów pejzaż, o którym mówiliśmy, a
może powietrze, którym oddychałem. Posłużę się porównaniem: niech każdy z
nas wyobrazi sobie, że ze swej pamięci wyrzuca dziadka i babcię; że
przy kolejnych domowych porządkach na śmietniku ląduje stary album ze
zdjęciami naszych przodków; że w ramach jakiejś europejskiej mody
zmienimy nazwisko na brzmiące bardziej z niemiecka lub francuska; i
jeszcze, że w czas Wszystkich Świętych nie pójdziemy zapalić światełek
na grobie naszych rodziców… Ot, i będzie nas ubywać, aż znikną jacyś
Kowalscy czy Malinowscy. Znikną na zawsze. I dokładnie tak jest z
Polską.
Jak współżyją Białorusini z mieszkającymi tam Polakami?
Normalnie. Nie ma tam litewskiego szowinizmu, ani nie ma tam ukraińskiej nienawiści
do Polaków. Moi znajomi bywają co najmniej zaskoczeni, gdy mówię im, iż
Białoruś, to najbardziej przyjazne Polakom państwo, z którymi
sąsiadujemy. I jeżeli by nie liczyć tej głupiej politycznej „zadymy” z
wykreowaniem drugiego Związku Polaków na Białorusi i także z uznaniową
Kartą Polaka dla Polaków - obywateli białoruskich, to w ogóle nie byłoby
pola do jakichś konfliktów międzyludzkich. Bo nie narodowych, gdyż nie
ma w tym, jak dotąd - dziękować Bogu - nacjonalistycznej trucizny.
Tam
ludzie żyją nie bogato, co nie znaczy, że „klepią biedę”. Wielu, bardzo
wielu z nich uczy się i pracuje w Polsce. To naturalny pęd ku
poprawieniu sobie standardu życia, lepszym zarobkom. Przecież robiliśmy i
robimy to samo. Często wiąże się to z łączeniem się w nowe rodziny.
Bardzo wiele jest takich związków białorusko – polskich i one najlepiej
budują relacje pomiędzy nami. Powiem nawet, że o niebo lepiej, niż
politycy.
Skoro
przywołał Pan polityków – co obecnie musiałoby się zmienić w
administracji obu państw, aby zarówno Polakom jak i Białorusinom ułatwić
budowanie wzajemnych pozytywnych relacji?
To
chyba najtrudniejsze pytanie z tych, które Pani mi zadała. Nie dlatego,
że nie potrafię na nie odpowiedzieć, ale dlatego, że obecna narracja rządzących
nie daje nam szans na budowanie tych pozytywnych relacji, o które Pani
pyta. Moje i wielu innych ludzi przekonanie o tym, że obecne stosunki
polityczne Rzeczypospolitej z Republiką Białoruską mijają się z polską
racją stanu, prowadzi więc tylko do frustracji i tzw. bezsilnego
zaciskania pięści. I jeszcze jedna gorzka refleksja. Wbrew schematowi,
także w tym przypadku, prawda nie leży pośrodku. Wyciągnięcie z tego
wniosków, to jest dopiero wyzwanie dla nas wszystkich; nie tylko tych,
którzy rozumieją, o co chodzi z tymi Kresami.
Być
może będziemy to mogli kiedyś zmienić przy urnach wyborczych, starając
się przy okazji uwierzyć jeszcze raz w „mądrość demokracji”.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się na stronie Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy: http://ksd.media.pl/aktualnosci/1997-jesli-nie-wrocimy-na-kresy-bedzie-ubywac-polski
-----
*TOMASZ
A. ŻAK – reżyser teatralny, scenarzysta, aktor, twórca Teatru Nie
Teraz; organizator i współorganizator festiwali teatralnych i zdarzeń
artystycznych, m.in. Festiwali Niepodległości w Tarnowie; publicysta.
Książkę „Dom za żelazną kurtyną” można nabyć drogą internetową, wpisując w wyszukiwarce:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz