Filmowa
opowieść zaczyna się od słów świadka ludobójstwa Jana
Zaleskiego: „Kresowian zabito dwukrotnie: raz przez ciosy siekierą,
drugi raz przez przemilczenie”. Zarówno w okresie PRL, jak i III
RP wśród klasy politycznej nie było wystarczająco dobrej woli, by
należycie oddać hołd Ofiarom zbrodniczej ideologii i upamiętnić
ich męczeństwo. Nie dziwi zatem smutny fakt, że choć historia o
ludobójstwie Polaków opowiedziana przez Smarzowskiego od dawna
wzbudza ogromne zainteresowanie, to jednak na uroczystej premierze w
Warszawie (3 października) zabrakło czołowych polskich polityków,
w tym prezydenta Andrzeja Dudy (swoją obecność zaznaczyło jedynie
czterech parlamentarzystów: po dwóch z PSL i PiS). Szerokim echem
odbiło się także zignorowanie „Wołynia” i samego reżysera
podczas Festiwalu Filmowego w Gdyni. Znane są także problemy z
uzyskaniem odpowiednich funduszy na zrealizowanie niektórych scen.
Smarzowski zwrócił się wtedy z publicznym apelem o wsparcie filmu.
W odpowiedzi, pieniądze na dokończenie produkcji
wpłacali ludzie z całej Polski.
Film wzbudzał ogromne emocje – w tym krytykę – zanim jeszcze powstał. Pomimo wcześniejszej dezaprobaty ze strony niektórych środowisk, cieszy ostateczne zainteresowanie rozmaitych publicystów i krytyków, którzy teraz prześcigają się w wyrażaniu zachwytów nad obrazem Smarzowskiego. O dziele genialnego reżysera powiedziano już wiele. Wśród recenzji dominują bardzo pozytywne. Sukces „Wołynia” wyróżnia się tym, że budzi podziw z wielu stron, a co ciekawsze, w skrajnie różnych od siebie kręgach. Na łamach tygodnika Do Rzeczy Piotr Zychowicz określił produkcję „najwybitniejszym filmem historycznym w dziejach polskiej kinematografii". Tadeusz Sobolewski z Gazety Wyborczej obraz Smarzowskiego nazwał „arcydziełem” i z wyraźną ulgą odnotował, że film „Nie sądzi wzajemnych przewin, nie prowadzi ku żadnej politycznej tezie. Daje całościowy obraz świata, w którym zło szuka sobie ujścia i je znajduje”. Marcin Cichoński z portalu dziennik.pl przekonuje, że „bardzo boli”, ale „nie zobaczyć tego filmu, to być uboższym” i podkreśla: „Mistrz Smarzowski genialnie pokazuje wielowątkowość przyczyn ludobójstwa. Pokazuje, że gdy pojawiają się niesprawiedliwości i wyzysk, najprostszym mechanizmem jest znalezienie sobie wroga.” Z kolei ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, na warszawskiej premierze powiedział, że film NIE JEST ANTYUKRAIŃSKI. „Tam są bardzo piękne postacie sprawiedliwych Ukraińców, którzy nie zabijają, ratują Polaków” - zauważył znany polski duchowny.
Kolejnym ważnym głosem okazała się być audycja „Szczerotok” na antenie radia TOK FM, w której gościem Tomasza Raczka była Grażyna Torbicka. Dziennikarze dyskutowali o pominięciu „Wołynia” przy rozdaniu najważniejszych nagród podczas gdyńskiego festiwalu. Ich zdaniem „Film pokazuje okrucieństwo, ale jest doskonały, przemyślany, sprawiedliwy”. W związku z czym Torbicka przyznała, że nie może zrozumieć decyzji jury. Podkreślała, że obraz Smarzowskiego porusza nie tylko bardzo ważny temat – przetrawiony przez reżysera naprawdę rztelnie – ale jest to po prostu bardzo dobry, zrealizowany na najwyższym poziomie film. Z kolei Tomasz Raczek zauważył, że „film ma w sobie wszystkie smaki i wszystkie stany duszy”, w tym miłość, radość i okrucieństwo. Krytyk filmowy odniósł się także do lęków jakie towarzyszą osobom wahającym się pójść do kina z obawy przed mocnymi scenami rzezi. Reżyser znany jest bowiem z tego, że nie unika realistycznego pokazywania krwawych scen. Raczek zapewnił jednak, że dzięki ukazanej w filmie doskonalej jakości artystycznej, to okrucieństwo - mimo, że mocne - nie jest odrzucające.
Nie brakuje też mniej przychylnych komentarzy, choć wobec całości opinii są to przypadki raczej marginalne. Dla przykładu, na łamach Gazety Prawnej Adam Balcer napisał o „zmarnowanej szansie na realne pojednanie z Ukraińcami”. Tymczasem jest zupełnie odwrotne. Smarzowski postąpił jak mądry lekarz, który przed podaniem odpowiedniego – jakże gorzkiego – leku na uśmierzenie bólu, właściwie zdiagnozował przyczynę choroby. I właśnie na tym polega mądrość tego reżysera, że wykazał się on umiejętnością czytania rzeczywistości. Niczym starożytny filozof, poznał najpierw przyczyny istnienia rzeczy i działania rzeczy. Następnie podzielił się swoją wiedzą za pomocą filmowego obrazu. Pokazał w nim źródło rodzącego się nacjonalizmu i jego okrutne konsekwencje. I choć u polskiego odbiorcy pewną kontrowersję może wzbudzić sposób ukazania sceny odwetu, to po obejrzeniu całości widz raczej zaufa reżyserowi - jego koncepcji, zamysłowi i wizji. Warto też pamiętać, że do współpracy przy filmie Smarzowski zaprosił wielu konsultantów, w tym historyków i naocznych świadków ludobójstwa. Kanwą filmu o rzezi na Wołyniu stał się zbiór opowieści Stanisława Srokowskiego zebranych w książce pt. „Nienawiść”.
Znany ze swojej działalności na rzecz upamiętnienia Ofiar ludobójstwa na Kresach, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski podzielił się ze mną swoimi spostrzeżeniami tuż po premierze „Wołynia” w Warszawie. Zdaniem duchownego film Smarzowskiego jest „fantastyczny, ponieważ pokazuje prawdę, a to jest najważniejsze”. Mój rozmówca podkreślił właściwe ukazanie ówczesnych realiów polsko-ukraińskich oraz samego ludobójstwa – nie tylko ze względu na jego okrucieństwo, ale przede wszystkim właśnie na to, jakie jest źródło tego ludobójstwa i kto do niego doprowadził.
Ksiądz Isakowi-Zaleski zwrócił uwagę na dwie – kluczowe jego zdaniem – sceny z filmu. W jednej z nich przedstawiono spotkania w lesie banderowców przygotowujących napady, którzy na tle czerwono-czarnych flag krzyczeli: „Sława Ukrainie! Herojam sława! Lachom śmierć!” - Chciałbym się zapytać, jak się czują obecnie ci polscy politycy, którzy nie tak dawno jeździli na Majdan i przy czerwono-czarnych flagach krzyczeli: „Sława Ukrainie!” - powiedział po premierze filmu polski duchowny. Dodał, że przypuszcza, iż nie mieli oni pojęcia co robią i dali się zmanipulować. Wyraził przy tym ma nadzieję, że właśnie obraz Smarzowskiego obudzi w ludziach przekonanie, że ta sprawa została zafałszowana. - Dopiero film, a nie politycy pokazują tę prawdziwą stronę – skwitował kapłan.
Druga scena, na którą zwrócił uwagę ks. Isakowicz-Zaleski, to ta, w której przeplatają się kazania wygłaszane w cerkwiach. Jeden z duchownych wzywa wiernych do opamiętania, a drugi – porównując Polaków do kąkolu, który należy wyplenić i spalić – wzywa do mordów i święci siekiery, noże i widły. „Myślę, że cerkiew greckokatolicka do dzisiaj nie ma odwagi rozliczyć się z tym fragmentem historii” - zauważył mój rozmówca. I podkreślił, że przecieczcież nie wszyscy tamtejsi duchowni brali w tym udział.
W tym momencie, aż się prosi, aby przypomnieć o innej ważnej premierze, która ostatnio miała miejsce. Chodzi o wydaną niedawno książkę „Dwa Królestwa” (wyd.: Centrum Ucrainicum KUL). Składają się na nią pamiętniki biskupa stanisławowskiego Grzegorza Chomiszyna, ukraińskiego patrioty, męczennika i błogosławionego Kościoła katolickiego. Ten greckokatolicki duchowny uważał, że nacjonalizm to największa herezja, która dotknęła naród ukraiński. W wywiadzie udzielonym portalowi wPolityce.pl szef Ośrodka Badań Wschodnioeuropejskich na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i historyk dr hab. Włodzimierz Osadczy podkreślił, że tematem przewodnim pamiętników jest napominanie przed radykalizmem rozwijającego się integralnego nacjonalizmu, który biskup Chomiszyn określał jako „zboczony nacjonalizm” zaburzający szeregi etyczne. - Uczucie krzywdy i upokorzenia po przegranej walce o własne państwo usprawiedliwiały w świadomości zagorzałych „budowniczych państwa” użycie wszystkich środków dla „dobra sprawy” - uzupełnił na łamach Kuriera Galicyjskiego Osadczy. „Dlatego tak jest potrzebne słowo proroka w czasach, kiedy wyuzdane emocje zagłuszyły rozum i głos sumienia. Tak potrzebne słowo niepopularne, obalające idole wykreowane przez pogubiony i zrozpaczony lud i nawracające do Boga! Słowo napominające, karcące czasem szokujące ale wypowiedziane z ojcowską miłością i szczerą troską o naród (...)” - spuentował historyk KUL.
Kiedy docierają do nas niepokojące wieści o odradzającym się neobanderyzmie za naszą wschodnią granicą, wielu powątpiewa, czy Ukraińcy zechcą posłuchać głosu nawołującego do odrzucenia szatańskiej ideologii. Jakże nie podzielać tych obaw, skoro całkiem niedawno ukraiński parlament uznał członków UPA za „bojowników za wolność”? Niech niżej przytoczona opowieść będzie jednak przykładem, że nie wszystko zaprzepaszczone.
Kolega z Rajdu Katyńskiego podzielił się ze mną pewną historią. Kilka lat temu wraz z innymi polskimi motocyklistami był na Ukrainie. Podczas jednego z postojów podszedł do niego bardzo stary Ukrainiec, chwycił mojego znajomego za rękę i poprosił, aby ten gdzieś z nim poszedł. Ukrainiec prowadził go na pobliską łąkę pokazując palcem na jakieś miejsce w oddali. W pewnym momencie zaczął płakać, przepraszać za wyrządzone krzywdy i prosić o wybaczenie. Kolega wywnioskował, że Ukrainiec ten wskazywał mu bezimienny grób polskich Ofiar ukraińskiego ludobójstwa. Skrucha i wyraźne wyrzuty sumienia starego Ukraińca nie tylko sugerowały, że sam mógł brać czynny udział w tym okrucieństwie, ale przede wszystkim dają nadzieję, że w tym narodzie może być wola do oczyszczenia z demonów przeszłości. Bo tutaj nie chodzi o to, aby teraz wymierzać sprawiedliwość, ale o to, żeby Ukraińcy wreszcie zmierzyli się ze swoją historią i tożsamością. „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego stworzył im ku temu doskonałą okazję. Kolejny ruch leży teraz po stronie Ukraińców.
Agnieszka Piwar
Tekst ukazał się w tygodniku Myśl Polska
Dobrze wyważony felieton po premierze filmu WOŁYŃ-ale myślę Agnieszko,że pisany wcześniej,na kolanie i gorąco-były również stosowny.
OdpowiedzUsuń