Rozmowa z Olegiem Nemenskim, pracownikiem Rosyjskiego Instytutu Badań Strategicznych w Moskwie.
Jak
Pan ocenia dorobek polskiej nauki historycznej ostatnich lat?
- Polska słynie z bardzo dobrego poziomu nauk humanistycznych, w tym także historii. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza w tym obszarze obserwujemy pewien rozkwit. Upadek ograniczeń ideologicznych zawsze ma pozytywny wpływ na rozwój myśli badawczej. Chociaż w dziedzinie badań historycznych nad rusycystyką polscy naukowcy mają stary problem, który trudno przezwyciężyć. Mianowicie jest to antypatia do przedmiotu badań i postrzeganie stereotypowe. To znacznie utrudnia zrozumienie i odpowiednie interpretacje. To samo dotyczy innej dziedziny – politologii. Być może z tego powodu trudno mówić o wielkim wpływie polskiej historiografii na naszą. Uważam, że ten problem ma raczej podłoże kulturowe.
Czy
nie odnosi Pan wrażenia, że w odniesieniu do problemów
polsko-rosyjskich, polska nauka w dużym stopniu ulega wpływom
politycznym?
- Myślę, że nie chodzi tu o wpływ polityki, lecz o wpływ struktur składowych tożsamości polskiej. Naukowiec nie może łatwo ich się pozbyć, i rzadko kiedy tego chce. Otóż język polski nawet nie pozwala opisać adekwatnie rosyjskich „realiów”. Na przykład, istnieje koncept o wyjątkowości „narodu rosyjskiego”, czyli Rosjan w minionych stuleciach. Ale w moim kraju nikt tak nie uważa. Nasza mentalność ma zupełnie inne korzenie historyczne, inną „mentalną mapę” ziem ojczyzny, inną pamięć historyczną, niż koncept „naród rosyjski”, który powstał w polskiej kulturze. Dla nas „nasza ziemia” to cała Ruś, a Rosja zawsze była postrzegana jako państwo wielonarodowe, w którym daleko nie wszystkie ziemie historycznie są nasze. Na skutek tego rosyjskich tekstów, dla których istotny jest aspekt tożsamości, po prostu nie można dokładnie przetłumaczyć na język polski. A polskie teksty o naszej historii czasami podobne są do fantasy, bo tam pisze się narodzie, którego nikt nie kojarzy. Jak się tego pozbyć? Nie wiem. Ale konsekwencje takiej różnicy językowej są ogromne i dotyczą opisu każdej epoki. W polskiej i rosyjskiej percepcji w historii istnieją zupełnie inne subiekty, o różnych zainteresowaniach i motywacjach, różnych celach i różnej strukturze relacji. Rezultatem są bardzo różne historie, których po prostu nie da się połączyć. Skutkiem tego totalne wzajemne nieporozumienie.
Które
obszary naszej historii są najbardziej drażliwe? Okres rosyjski,
np. XIX wiek, czy okres ZSRR?
-
Myślę, że te wcześniejsze. Przede wszystkim to wojna inflancka,
czyli wiek XVI, a także wydarzenia z początku XVII wieku. Pewnie
Pani wie, że naszym głównym świętem państwowym jest dzień
rozpoczęcia wyzwolenia Moskwy spod polskiej okupacji. A na Placu
Czerwonym główne miejsce zajmuje pomnik poświęcony przywódcom
antypolskiego pospolitego ruszenia, postawiony tam po wojnach
napoleońskich. Stoi tam także niedawno odnowiony Sobór Kazański
ku czci ikony Matki Bożej Kazańskiej, która – jak powszechnie
uważano – uratowała Moskwę przed Polakami. A obok, w Ogrodzie
Aleksandrowskim, niedawno odsłoniono pomnik patriarchy Hermogena,
który był w Polsce i tam zmarł z głodu. Proszę zwrócić uwagę
na ten fakt, że pomnika „Marszałka Zwycięstwa” Georgija
Żukowa, naszego głównego bohatera II wojny światowej, nie
pozwolono postawić na Placu Czerwonym, więc stoi on w pobliżu, na
Placu Maneżowym. W Polsce zazwyczaj nie doceniają znaczenia tych
kart naszej historii. Jeszcze ważniejsza dla nas jest poprzedzająca
te wydarzenia wojna inflancka, która była pierwszą tak potężną
konfrontacją militarną między Rosją a Polską o zachodnie ziemie
ruskie. Właśnie wtedy powstały pojęcia i stereotypy, za pomocą
których w polskiej kulturze nadal opisywano Rosję. Powstał m.in.
„rosyjski dyskurs” polskiej kultury, na który powstania XIX
wieku, jak i wydarzenia XX wieku nie miały już żadnego wpływu.
Jak
Pan ocenia wiedzę przeciętnego obywatela Rosji na temat Polski? Co
Rosjanie wiedzą na temat polskiej historii?
-
Niestety wiedzą bardzo niewiele. To jest skutek wpływu dziedzictwa
epoki sowieckiej. Wiadomo, było one wrogie Polsce, ale władza
radziecka postawiła sobie za zadanie osiągnięcie „braterskiej
przyjaźni narodów słowiańskich”. W rezultacie temat polski
został po prostu usunięty z rosyjskiego pola informacyjnego.
Powiedziałbym, że to była także próba wymazania Polski z naszej
pamięci historycznej. Natomiast nie udało się wykreślić z
pamięci takich wydarzeń historii, jak na przykład początek XVII
wieku. Dlatego „braterska przyjaźń” nie zadziałała, a wiedza
o bliskim sąsiedzie została wymazana z historii. Obecnie dla
większości Rosjan Polska – to niewielkie państwo na zachodniej
granicy, „jakich tam jest wiele”, i mało kto wie czym one się
różnią od siebie. Natomiast ludzie wiedzą, że Polacy są
Słowianami, a zatem nastawienie do nich jest pozytywne (jak w
stosunku do wszystkich Słowian) i jest zapotrzebowanie na dobre
stosunki. Wiedzą też, że było wiele wzajemnych pretensji
historycznych, ale nie mamy zwyczaju, aby się na tym koncentrować.
Niestety,
wraz z negatywnymi wspomnieniami zostały wymazane również
pozytywne. Na przykład, dobrze znamy Czechy, ponieważ wszyscy tam
jeździmy, zwiedzamy, no i zazwyczaj mamy dobre stosunki z tym
krajem. A do Polski jeździć nie wypada, nie mamy takich tradycji.
Ludzie uważają, że „Polacy są rusofobami”, ale nie tylko z
tego powodu. Po prostu Polska nie jest atrakcyjna jako kraj
turystyczny. Niewielu ludzi wie, że jest tam „coś do zobaczenia”.
Zawsze staram się promować Polskę jako kierunek podróży, ale
zazwyczaj spotykam się z bardzo obojętną reakcją, bo słyszę:
„Zajmujesz się tym krajem po prostu, i wydaję ci się, że jest
tam coś interesującego”. Moim zdaniem, Polska mogłaby być
jeszcze bardziej atrakcyjnym krajem dla turystyki niż Czechy ze
względu na swoją wielkość i fakt, że ma wiele dużych
zabytkowych miast z zachowanymi starówkami, które mają bardzo
specyficzną architekturę. Uważam, że Polacy muszą bardziej
promować swój kraj, mają w tej dziedzinie wielkie możliwości.
Tymczasem obecnie Polacy dla współczesnych Rosjan są narodem
prawie nieznanym.
Czy
uważa Pan, że prowadzenie polityki historycznej jest zagrożeniem
dla obiektywizmu nauki, bez względu na to w jakim kraju jest
realizowana?
-
Oczywiście, zwłaszcza gdy na historyka jest wywierany nacisk
dotyczący kierunku jego badań i charakteru interpretacji. Myślę
jednak, że od wewnętrznej polityki historycznej we współczesnym
społeczeństwie nie można uciec. Aby naród był zjednoczony,
konieczne jest przedstawienie jednej wersji przeszłości, bez
względu na to, jak niesympatyczna ona jest z punktu widzenia nauki.
Moim zdaniem, bardzo ważne jest to, aby nie dopuścić do ustawowego
utrwalenia jednej lub drugiej wersji wydarzeń przeszłości, a tym
bardziej stosować represje wobec tych ludzi, którzy nie zgadzają
się z tymi wersjami. W taki sposób powstają społeczeństwa
totalitarne, jest to bardzo realne niebezpieczeństwo naszych dni.
Uważam
za błędne i niezwykle niebezpieczne próby uzgodnienia z innymi
krajami wspólnych interpretacji wydarzeń przeszłości, nacisk na
sąsiadów z powodu braku zgody na przyjęcie przez nich pewnych
interpretacji i związanych z tym działań propagandowych. Polska we
współczesnej politologii uważana jest za inicjatora takiej
polityki, a nawet za jej autora, moim zdaniem jest to wątpliwy
zaszczyt. Taka polityka prowadzi do nasilenia międzynarodowej
konfrontacji, do nowych konfliktów, radykalnego pogorszenia
stosunków obustronnych, skandali dyplomatycznych itd. Nie widzę w
tym nic pozytywnego. Niestety,
Polska była w stanie narzucić ten scenariusz stosunków
międzynarodowych, przynajmniej w Europie Środkowej i Wschodniej.
Teraz nie unikniemy negatywnych tego konsekwencji, ponieważ każdy
taki krok wywołuje reakcję. Na pewno nic dobrego z tego nie
wyniknie.
Jak
Pan ocenia polską politykę historyczną ostatnich lat?
-
W ostatnich latach widzę tylko nasilenie sporów zarówno w Polsce,
jak i na zewnątrz, w środowisku międzynarodowym. Obawiam się, że
dalej będzie jeszcze gorzej, powstaną nowe konflikty, które będą
jeszcze bardziej dotkliwe. Do tego powstanie ustawodawstwo dotyczące
niektórych interpretacji przeszłości. Może nawet dojść do tego,
że na granicy od cudzoziemców będzie się żądać podpisania
oświadczenia lojalnościowego zgodnego z interpretacjami
przeszłości, które w tym kraju zostały ustanowione na mocy prawa.
W krajach bałtyckich i na Ukrainie politycy już wystąpili z takimi
pomysłami. To co teraz wydaje się absurdem, może stać się bardzo
nieatrakcyjną rzeczywistością.
Czy
nie odnosi Pan wrażenia, że polityka historyczna obecnych władz w
Kijowie sprawiła, że pojawiają się wcześniej niedostrzegane
punkty styczne między polską a rosyjską wizją historii?
-
Tak, otóż jeśli obecnie prowadzimy taką międzynarodową politykę
historyczną, to musimy szukać w niej nie tylko pól konfliktów,
ale także nawiązywać współpracę. Stosunek do zwolenników
Bandery to właśnie taki temat. W tej sprawie między naszymi
krajami nie ma żadnych rozbieżności. Myślę, że warto byłoby
skoordynować nasze starania o to, aby w świadomości młodych
Ukraińców zasiać wątpliwości na temat „bohaterstwa” Bandery,
Szuchewycza i ich zwolenników. Ale jest mało prawdopodobne, abyśmy
mogli to radykalnie zmienić. Mogę przypuścić, że już niedługo
zobaczymy, jak prezydent Polski podczas swojej wizyty na Ukrainę
złoży kwiaty pod pomnikiem Bandery, ponieważ będzie to
obowiązkowa część programu każdej oficjalnej wizyty. Albo po
prostu nie będziemy do siebie jeździć. Spotkania będą odbywały
się w neutralnych miejscach, gdzieś w Afryce, w krajach, których
polityka historyczna będzie nas najmniej interesować.
Myśl
Polska, nr 17-18 (21-28.04.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz