niedziela, 28 kwietnia 2019

„Polityka historyczna” to polski wynalazek

Rozmowa z Olegiem Nemenskim, pracownikiem Rosyjskiego Instytutu Badań Strategicznych w Moskwie.

Jak Pan ocenia dorobek polskiej nauki historycznej ostatnich lat?


- Polska słynie z bardzo dobrego poziomu nauk humanistycznych, w tym także historii. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza w tym obszarze obserwujemy pewien rozkwit. Upadek ograniczeń ideologicznych zawsze ma pozytywny wpływ na rozwój myśli badawczej. Chociaż w dziedzinie badań historycznych nad rusycystyką polscy naukowcy mają stary problem, który trudno przezwyciężyć. Mianowicie jest to antypatia do przedmiotu badań i postrzeganie stereotypowe. To znacznie utrudnia zrozumienie i odpowiednie interpretacje. To samo dotyczy innej dziedziny – politologii. Być może z tego powodu trudno mówić o wielkim wpływie polskiej historiografii na naszą. Uważam, że ten problem ma raczej podłoże kulturowe.

Czy nie odnosi Pan wrażenia, że w odniesieniu do problemów polsko-rosyjskich, polska nauka w dużym stopniu ulega wpływom politycznym?

- Myślę, że nie chodzi tu o wpływ polityki, lecz o wpływ struktur składowych tożsamości polskiej. Naukowiec nie może łatwo ich się pozbyć, i rzadko kiedy tego chce. Otóż język polski nawet nie pozwala opisać adekwatnie rosyjskich „realiów”. Na przykład, istnieje koncept o wyjątkowości „narodu rosyjskiego”, czyli Rosjan w minionych stuleciach. Ale w moim kraju nikt tak nie uważa. Nasza mentalność ma zupełnie inne korzenie historyczne, inną „mentalną mapę” ziem ojczyzny, inną pamięć historyczną, niż koncept „naród rosyjski”, który powstał w polskiej kulturze. Dla nas „nasza ziemia” to cała Ruś, a Rosja zawsze była postrzegana jako państwo wielonarodowe, w którym daleko nie wszystkie ziemie historycznie są nasze. Na skutek tego rosyjskich tekstów, dla których istotny jest aspekt tożsamości, po prostu nie można dokładnie przetłumaczyć na język polski. A polskie teksty o naszej historii czasami podobne są do fantasy, bo tam pisze się narodzie, którego nikt nie kojarzy. Jak się tego pozbyć? Nie wiem. Ale konsekwencje takiej różnicy językowej są ogromne i dotyczą opisu każdej epoki. W polskiej i rosyjskiej percepcji w historii istnieją zupełnie inne subiekty, o różnych zainteresowaniach i motywacjach, różnych celach i różnej strukturze relacji. Rezultatem są bardzo różne historie, których po prostu nie da się połączyć. Skutkiem tego totalne wzajemne nieporozumienie.

Które obszary naszej historii są najbardziej drażliwe? Okres rosyjski, np. XIX wiek, czy okres ZSRR?

- Myślę, że te wcześniejsze. Przede wszystkim to wojna inflancka, czyli wiek XVI, a także wydarzenia z początku XVII wieku. Pewnie Pani wie, że naszym głównym świętem państwowym jest dzień rozpoczęcia wyzwolenia Moskwy spod polskiej okupacji. A na Placu Czerwonym główne miejsce zajmuje pomnik poświęcony przywódcom antypolskiego pospolitego ruszenia, postawiony tam po wojnach napoleońskich. Stoi tam także niedawno odnowiony Sobór Kazański ku czci ikony Matki Bożej Kazańskiej, która – jak powszechnie uważano – uratowała Moskwę przed Polakami. A obok, w Ogrodzie Aleksandrowskim, niedawno odsłoniono pomnik patriarchy Hermogena, który był w Polsce i tam zmarł z głodu. Proszę zwrócić uwagę na ten fakt, że pomnika „Marszałka Zwycięstwa” Georgija Żukowa, naszego głównego bohatera II wojny światowej, nie pozwolono postawić na Placu Czerwonym, więc stoi on w pobliżu, na Placu Maneżowym. W Polsce zazwyczaj nie doceniają znaczenia tych kart naszej historii. Jeszcze ważniejsza dla nas jest poprzedzająca te wydarzenia wojna inflancka, która była pierwszą tak potężną konfrontacją militarną między Rosją a Polską o zachodnie ziemie ruskie. Właśnie wtedy powstały pojęcia i stereotypy, za pomocą których w polskiej kulturze nadal opisywano Rosję. Powstał m.in. „rosyjski dyskurs” polskiej kultury, na który powstania XIX wieku, jak i wydarzenia XX wieku nie miały już żadnego wpływu.

Jak Pan ocenia wiedzę przeciętnego obywatela Rosji na temat Polski? Co Rosjanie wiedzą na temat polskiej historii?

- Niestety wiedzą bardzo niewiele. To jest skutek wpływu dziedzictwa epoki sowieckiej. Wiadomo, było one wrogie Polsce, ale władza radziecka postawiła sobie za zadanie osiągnięcie „braterskiej przyjaźni narodów słowiańskich”. W rezultacie temat polski został po prostu usunięty z rosyjskiego pola informacyjnego. Powiedziałbym, że to była także próba wymazania Polski z naszej pamięci historycznej. Natomiast nie udało się wykreślić z pamięci takich wydarzeń historii, jak na przykład początek XVII wieku. Dlatego „braterska przyjaźń” nie zadziałała, a wiedza o bliskim sąsiedzie została wymazana z historii. Obecnie dla większości Rosjan Polska – to niewielkie państwo na zachodniej granicy, „jakich tam jest wiele”, i mało kto wie czym one się różnią od siebie. Natomiast ludzie wiedzą, że Polacy są Słowianami, a zatem nastawienie do nich jest pozytywne (jak w stosunku do wszystkich Słowian) i jest zapotrzebowanie na dobre stosunki. Wiedzą też, że było wiele wzajemnych pretensji historycznych, ale nie mamy zwyczaju, aby się na tym koncentrować.

Niestety, wraz z negatywnymi wspomnieniami zostały wymazane również pozytywne. Na przykład, dobrze znamy Czechy, ponieważ wszyscy tam jeździmy, zwiedzamy, no i zazwyczaj mamy dobre stosunki z tym krajem. A do Polski jeździć nie wypada, nie mamy takich tradycji. Ludzie uważają, że „Polacy są rusofobami”, ale nie tylko z tego powodu. Po prostu Polska nie jest atrakcyjna jako kraj turystyczny. Niewielu ludzi wie, że jest tam „coś do zobaczenia”. Zawsze staram się promować Polskę jako kierunek podróży, ale zazwyczaj spotykam się z bardzo obojętną reakcją, bo słyszę: „Zajmujesz się tym krajem po prostu, i wydaję ci się, że jest tam coś interesującego”. Moim zdaniem, Polska mogłaby być jeszcze bardziej atrakcyjnym krajem dla turystyki niż Czechy ze względu na swoją wielkość i fakt, że ma wiele dużych zabytkowych miast z zachowanymi starówkami, które mają bardzo specyficzną architekturę. Uważam, że Polacy muszą bardziej promować swój kraj, mają w tej dziedzinie wielkie możliwości. Tymczasem obecnie Polacy dla współczesnych Rosjan są narodem prawie nieznanym.

Czy uważa Pan, że prowadzenie polityki historycznej jest zagrożeniem dla obiektywizmu nauki, bez względu na to w jakim kraju jest realizowana?

- Oczywiście, zwłaszcza gdy na historyka jest wywierany nacisk dotyczący kierunku jego badań i charakteru interpretacji. Myślę jednak, że od wewnętrznej polityki historycznej we współczesnym społeczeństwie nie można uciec. Aby naród był zjednoczony, konieczne jest przedstawienie jednej wersji przeszłości, bez względu na to, jak niesympatyczna ona jest z punktu widzenia nauki. Moim zdaniem, bardzo ważne jest to, aby nie dopuścić do ustawowego utrwalenia jednej lub drugiej wersji wydarzeń przeszłości, a tym bardziej stosować represje wobec tych ludzi, którzy nie zgadzają się z tymi wersjami. W taki sposób powstają społeczeństwa totalitarne, jest to bardzo realne niebezpieczeństwo naszych dni.

Uważam za błędne i niezwykle niebezpieczne próby uzgodnienia z innymi krajami wspólnych interpretacji wydarzeń przeszłości, nacisk na sąsiadów z powodu braku zgody na przyjęcie przez nich pewnych interpretacji i związanych z tym działań propagandowych. Polska we współczesnej politologii uważana jest za inicjatora takiej polityki, a nawet za jej autora, moim zdaniem jest to wątpliwy zaszczyt. Taka polityka prowadzi do nasilenia międzynarodowej konfrontacji, do nowych konfliktów, radykalnego pogorszenia stosunków obustronnych, skandali dyplomatycznych itd. Nie widzę w tym nic pozytywnego. Niestety, Polska była w stanie narzucić ten scenariusz stosunków międzynarodowych, przynajmniej w Europie Środkowej i Wschodniej. Teraz nie unikniemy negatywnych tego konsekwencji, ponieważ każdy taki krok wywołuje reakcję. Na pewno nic dobrego z tego nie wyniknie.

Jak Pan ocenia polską politykę historyczną ostatnich lat?

- W ostatnich latach widzę tylko nasilenie sporów zarówno w Polsce, jak i na zewnątrz, w środowisku międzynarodowym. Obawiam się, że dalej będzie jeszcze gorzej, powstaną nowe konflikty, które będą jeszcze bardziej dotkliwe. Do tego powstanie ustawodawstwo dotyczące niektórych interpretacji przeszłości. Może nawet dojść do tego, że na granicy od cudzoziemców będzie się żądać podpisania oświadczenia lojalnościowego zgodnego z interpretacjami przeszłości, które w tym kraju zostały ustanowione na mocy prawa. W krajach bałtyckich i na Ukrainie politycy już wystąpili z takimi pomysłami. To co teraz wydaje się absurdem, może stać się bardzo nieatrakcyjną rzeczywistością.

Czy nie odnosi Pan wrażenia, że polityka historyczna obecnych władz w Kijowie sprawiła, że pojawiają się wcześniej niedostrzegane punkty styczne między polską a rosyjską wizją historii?

- Tak, otóż jeśli obecnie prowadzimy taką międzynarodową politykę historyczną, to musimy szukać w niej nie tylko pól konfliktów, ale także nawiązywać współpracę. Stosunek do zwolenników Bandery to właśnie taki temat. W tej sprawie między naszymi krajami nie ma żadnych rozbieżności. Myślę, że warto byłoby skoordynować nasze starania o to, aby w świadomości młodych Ukraińców zasiać wątpliwości na temat „bohaterstwa” Bandery, Szuchewycza i ich zwolenników. Ale jest mało prawdopodobne, abyśmy mogli to radykalnie zmienić. Mogę przypuścić, że już niedługo zobaczymy, jak prezydent Polski podczas swojej wizyty na Ukrainę złoży kwiaty pod pomnikiem Bandery, ponieważ będzie to obowiązkowa część programu każdej oficjalnej wizyty. Albo po prostu nie będziemy do siebie jeździć. Spotkania będą odbywały się w neutralnych miejscach, gdzieś w Afryce, w krajach, których polityka historyczna będzie nas najmniej interesować.

Myśl Polska, nr 17-18 (21-28.04.2019)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz