niedziela, 17 marca 2019

Droga do Niepodległości wiedzie przez dystrybucjonizm

Był Anglikiem, ale śmiało można powiedzieć, że szczególnie umiłował właśnie nasz kraj. Gilbert Keith Chesterton, bo o nim mowa, bardzo cieszył się z faktu odzyskania przez Polskę Niepodległości. Ten słynny brytyjski pisarz odwiedził Polskę w 1927 roku. W księdze pamiątkowej polskiego PEN Clubu napisał wtedy: „Gdyby Polska nie narodziła się ponownie, umarłyby wszystkie chrześcijańskie narody”. Po sobie pozostawił klucz do drzwi, za którymi kryje się wolność. Czy Polacy zechcą je w końcu otworzyć?

Na świat przyszedł 29 maja 1874 roku. Urodził się i wychował w domu londyńskiego kupca Edwarda Chestertona. W dorosłym życiu świadomie porzucił anglikanizm i przeszedł na katolicyzm. Ogromny wpływ na poglądy Chestertona miała Katolicka Nauka Społeczna, w tym encyklika Rerum Novarum papieża Leona XIII. Kiedy został katolikiem, powiedział, że wszystko, co kochał w wolności, znalazł właśnie w Kościele katolickim. Jednocześnie odrzucał kapitalizm z jego monopolami, jak i socjalizm z jego wszechwładzą państwa. Uważał, że oba ustroje w równym stopniu krępują indywidualizm i ograniczają własność.

Chesterton był współtwórcą dystrybucjonizmu – doktryny politycznej, której centralnym punktem jest rozpowszechnianie prywatnej własności. Nie ufał żadnej władzy politycznej. Według Chestertona najważniejszym modelem powinna być rodzina, dlatego poprzez dystrybucjonizm próbował obronić ludzki dom i rodzinę.


Październik 2014 roku. W murach Uniwersytetu Warszawskiego zorganizowano konferencję zatytulowaną „Chesterton, Dystrybucjonizm i Polska”. Z niemałym wstydem przyznaję, że nie miałam wcześniej pojęcia kim jest bohater wykładów. Na konferencji znalazłam się przypadkiem. Po odsłuchaniu wielu godzin fascynujących prelekcji, zrozumiałam, że właśnie poznałam system, który – jak żaden inny – daje człowiekowi wolność. Dowiedziałam się także, że według Chestertona Polska reprezentowała ideę tego, czym powinien być naród. Odzyskanie przez Polskę niepodległości było jak wypełnienie jego dystrybucjonistycznego snu. „Był to żywy dowód na to, że ideał, który był niemalże zrealizowany w średniowieczu, teraz mógł być realizowany w jego czasach”.

Jak wygląda ten wyśniony obraz Chestertona? To system, w którym własność jest rozdzielana pomiędzy drobnych właścicieli, a jego podstawę stanowi naród katolicki, wolny i rolniczy.

Politykę dystrybucjonizmu opracował w książce Państwo niewolnicze współtwórca doktryny, Hilaire Belloc. Na jej łamach wykazał, że zarówno socjalizm, jak i państwowy kapitalizm pomagają tworzyć taki sam rodzaj społeczeństwa, w którym władza koncentruje się w rękach małej grupy rządzących. Takie państwo daje jedynie bezpieczeństwo grupie proletariatu, którego pozycja ekonomiczna jest ustalona przez prawo.

Według twórców dystrybucjonizmu jedyną alternatywą tych niewolniczych systemów, jest państwo małej własności rolniczej i cechów rzemieślniczych. Podstawową zasadą dystrybucjonizmu jest to, że życie publiczne istnieje dla życia prywatnego, które to życie ma chronić. Wszelkie działania mają być skierowane na dobro rodziny, która jest podstawową komórką społeczną.

Cudze błędy, lekcja dla nas

Żeby zobrazować zgubne działanie ideologii, które tak bardzo krytykował Chesterton, posłużę się współczesnym przykładem Wenezueli. Kraj ten został najpierw zniszczony przez kapitalistów (a właściwie zmowę tychże), a potem dobity przez socjalistów. Mamy tutaj konkretny model, jak oba systemy, wespół zespół niszczą całe kraje i narody.

Wenezuela ma największe na świecie udokumentowane rezerwy ropy naftowej. Jeszcze w latach 60. i 70. XX wieku dzięki dochodom z eksportu ropy Wenezuela była państwem stabilnym. U progu kolejnej dekady doszło do pierwszego załamania, kiedy wskutek zwiększenia produkcji ropy naftowej przez Arabię Saudyjską i Stany Zjednoczone, ceny surowca osiągnęły najniższy pułap w historii. W 1980 roku Wenezuela stanęła w obliczu poważnego kryzysu społeczno-gospodarczego. Produkt krajowy brutto (PKB) na jednego mieszkańca kraju zmniejszył się o 20 procent. W ciągu zaledwie kilku lat pensje Wenezuelczyków spadły o dwie trzecie.

I wtedy do akcji wkroczyli kapitaliści. W 1989 roku wybory prezydenckie wygrał Carlos Andrés Pérez z centrowej Akcji Demokratycznej. Jego administracja wprowadziła program reform neoliberalnych inspirowany przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Doszło do cięć wydatków socjalnych; państwowe przedsiębiorstwa w większości zostały sprywatyzowane; władza zrezygnowała z kontroli cen na wiele towarów; rząd zdecydował się zmniejszyć podatki dla osób najbogatszych, obarczając jednocześnie wyższymi podatkami najuboższych. Zmiany spowodowały niezadowolenie wśród ubogich i klasy robotniczej. Wzrosła dysproporcja między biedną większością a bogatą mniejszością. Zjawiska takie jak głód, prostytucja i przestępczość stawały się coraz powszechniejsze. I wreszcie, dług narodowy Wenezueli, zamiast maleć, ciągle wzrastał.

Zupełnie naturalnym zjawiskiem jest to, że z ogarniętego kryzysem kraju wyłonić się musi przywódca niezadowolonej większości. I wtedy do akcji wkroczyli socjaliści ze swoją boliwariańską wersją rewolucji społecznej. Ruch Hugona Cháveza (późniejszego prezydenta) proponował gruntowną transformację gospodarczą i polityczną oraz zastąpienie kapitalizmu systemem określanym jako „socjalizm XXI wieku”. Chwytliwe hasła podbiły serca większości Wenezuelczyków. Socjaliści zdobyli władzę, a ich rządy w niespełna dwie dekady doprowadziły kraj do totalnej ruiny i chaosu. Wenezuela jest dzisiaj przykładem spektakularnego upadku państwa, którego mieszkańcy szukają pożywienia na śmietnikach.

Rozsądna ilość, zamiast skrajności

Zapytałam znaną lewicową dziennikarkę, dlaczego popiera socjalizm. W odpowiedzi usłyszałam, że ludzie w swojej naturze są egoistyczni i nie chcą się dzielić z potrzebującymi, dlatego konieczna jest ingerencja państwa. Moja rozmówczyni nienawidzi kapitalistów, bo jej zdaniem wykorzystują oni swoją pozycję i bezwzględnie wyzyskują pracowników. W podobnym duchu wypowiadało się wielu innych socjalistów, których poznałam.

Z kapitalistami również rozmawiałam. Byłam też na rozmaitych konferencjach i spotkaniach organizowanych przez zwolenników wolnego rynku. Nienawidzą socjalistów, bo ich zdaniem wykorzystują oni aparat państwowy do okradania przedsiębiorców z owoców ich pracy. Kapitaliści nie akceptują tego, że państwo pod przymusem – a więc w postaci podatków oraz całej masy przepisów i regulacji – zabiera im ich własne zarobki, a następnie dysponuje tymi środkami według własnego widzimisię.

Obie strony na swój sposób wydają się mieć rację, ale to tylko pozory. Wystarczy spojrzeć na nasze państwo od czasów PRL, przez transformację, aż do współczesności. Socjalizm i kapitalizm są na tyle wadliwymi systemami, że w obu przypadkach w ostatecznym rozrachunku liczy się tylko grupa uprzywilejowanych. Ten mechanizm tak po prostu działa. I gdybym nie poznała myśli Chestertona i jego dystrybucjonizmu, nie wiedziałabym jak z tego impasu się wydostać.

W 2017 roku na Uniwersytecie Warszawskim odbyła się kolejna konferencja poświęcona wybitnemu Anglikowi. Z tej okazji do Polski ponownie przyjechali przedstawiciele Instytutu Chestertona z Nowego Jorku. Podczas bezpośredniej rozmowy prezes organizacji ojciec Ian Boyd wyjaśnił mi, dlaczego Chesterton uważał zarówno kapitalizm, jak i socjalizm za formy niewolnictwa. Niewolnicy pierwszego systemu podlegają pod korporacje, a drugiego pod rząd – dlatego wolna osoba musi być wolna od jednego i drugiego.

Chesterton nie znosił imperializmu, potężnego rządu i potężnych korporacji, ponieważ jego zdaniem nikt nie nadaje się do tego, aby być panem drugiego człowieka.

Zdaniem Chestertona – ci, którzy uważają się za zwolenników wolnego rynku cenią w nim najbardziej to, że nie jest on wolny. Marzeniem kapitalistów nie jest bowiem to, aby było więcej rywalizacji, ale to, aby było mniej konkurencji. Ostatecznym celem jest monopol, a nie wolna przedsiębiorczość. W tym kontekście wystarczy sobie przypomnieć, co się u nas stało po okresie transformacji. Wiele polskich fabryk zostało przejętych przez zachodnie koncerny; sieci supermarketów z Zachodu wyparły z rynku mniejsze sklepy prowadzone przez Polaków; wskutek zmowy cenowej polscy rolnicy są zmuszani przez potężnego dostawcę do sprzedawania owoców swojej pracy za grosze; itd., itp.
 
By zapobiegać podobnym dramatom, zdaniem Chestertona podróż ku prawdziwemu życiu człowieka wymaga odnowionego zobowiązania na rzecz wspólnot budowanych na skalę ludzką, w oparciu o rodzinę, wioskę, naród, dom. Twórca dystrybucjonizmu opowiadał się za tym, aby było więcej własności, która powinna być rozproszona. Uważał, że chciwość nie jest rozwiązaniem. Rozwiązaniem jest rozsądna ilość własności, własna firma, własna farma, własny zawód. Można powiedzieć, że Chesterton był filozoficznym anarchistą. W rodzinie nie potrzeba konstytucji, nie potrzeba przepisów. W rodzinie decyzje podejmuje grupa – mąż i żona. Dlatego Chesterton opowiadał się za decentralizacją władzy i wierzył w samorząd – samorząd lokalny, jako najbliższy ludziom.

Co ciekawe, twórca dystrybucjonizmu uważał, iż konceptualistyczny kapitalizm jest bardziej niebezpieczny dla chrześcijańskiej tradycji niż nawet komunizm. Chesterton mawiał: „Szaleństwa jutra należy bardziej się spodziewać z Manhattanu niż z Moskwy”. Przewidział, że kolejna wielka herezja będzie atakiem na moralność, zwłaszcza na moralność seksualną. I ten atak przyjdzie o wiele bardziej z USA niż z Rosji. Ten atak rozprzestrzenia się z Ameryki na cały zachodni świat.

Przestroga wciąż aktualna

Kiedy upadało sowieckie imperium i w Polsce nastały przemiany 1989 roku, wówczas Instytut Chestertonowski wydał specjalny manifest. Przestrzegano w nim Polaków, że niebezpieczeństwo polega na tym, iż po upadku komunizmu Polacy będą myśleć, że jedyną alternatywą jest Zachód. Autorzy przesłania podkreślili, że kultura konsumpcyjna ma większą moc podważenia chrześcijańskiej tradycji, niż kiedykolwiek mógł to uczynić komunizm. Chesterton mówił, że kiedy zło nadchodzi, nadchodzi od środka, nie z zewnątrz. Dlatego choroba Zachodu była większym niebezpieczeństwem, niż zewnętrzne zagrożenie państwa totalitarnego.

Chesterton był również krytykiem tego, co niemieckie. Angielski myśliciel mawiał, iż problem z Niemcami jest taki, że Niemcy specjalizują się w byciu złym sąsiadem. Twórca dystrybucjonizmu zauważył, że z Niemiec przyszło wiele złych ideologii, w tym nowożytne odrzucenie religii i kult nadczłowieka. Chesterton zmarł w 1936 roku, a więc trzy lata przed wybuchem II wojny światowej, ale przewidział, że wojna przyjdzie kiedy Niemcy i Sowieci połączą się, żeby zaatakować Polskę. Wierzył, że Polska jest murem broniącym Zachodu, a bezpieczeństwo świata zależy właśnie od Polski.

Podczas wspomnianej konferencji z 2014 roku, dr Dermot Quinn z Instytutu Chestertona powiedział, że na nauczanie twórcy dystrybucjonizmu należy dziś patrzeć przez pryzmat ponownego ostrzeżenia dla Polski. Przypomniał, iż „Chesterton uważał, że katolicka kultura Polski była jak gdyby ostrzem pomiędzy bizantyjską tradycją Moskwy i brutalnym materializmem Prus”. Tak więc Chesterton cieszył się z odzyskanej przez Polskę Niepodległości, ale jednocześnie ostrzegał, że ta wolność jest zagrożona przez hitleryzm na zachodzie i bolszewizm na wschodzie. Zdaniem Quinn'a, twórca dystrybucjonizmu przez swoje ekonomiczne pisma w pewnym sensie ponownie ostrzega dziś Polskę, której wolność znowu musi być broniona.

Ziemiaństwo mamy we krwi


Najważniejsze przesłanie płynące z nauki Chestertona, to: rozpowszechnienie własności i rodzina oraz związany z tym katolicyzm. Znawcy jego twórczości przypominają: „Gilbert Chesterton uważał, że za wszelką cenę musimy powrócić do mniejszych politycznych wspólnot. W tym sensie starał się o politykę tego, co małe. I nie dlatego, że spółdzielnie lokalne są skuteczniejsze, niż konglomerat; sklep za rogiem jest bardziej przyjazny niż wielki market – chociaż tak w istocie jest. Ważniejszym argumentem, jaki podaje twórca dystrybucjonizmu, jest to, że rozpowszechniona własność przywraca równowagę pomiędzy produkcją i konsumpcją, pomiędzy miastem i wsią, pomiędzy potrzebami człowieka indywidualnego i wspólnotą. I wreszcie pomiędzy obywatelem i państwem.”

Powszechna własność – zdaniem Chestertona – miała w sobie pewien moralny urok. Bo kiedy uprawiamy rolę, uprawiamy siebie, własną duszę; a kiedy utrzymujemy farmę rodzinną, utrzymujemy rolnictwo. Zdaniem przedstawicieli Instytutu Chestertona, dobra wiadomość jest taka, że Polska nie musi już się tego uczyć, ponieważ już to wie.

W tym kontekście wystarczy wspomnieć naszą wspaniałą tradycję ziemiańską, włącznie z piękną polską kulturą jaka wytwarzała się przy pełnych uroku dworkach. Przez wieki uprawienie ziemi pojmowano w Polsce jako najbardziej szlachetne zajęcie.

I wreszcie, Chesterton uważał, że najbardziej potrzebujemy nie rzeczy, ale siebie nawzajem. Dystrybucjonizm jest bowiem, nie tyle teorią ekonomiczną, co moralną antropologią. Jest próbą wyrażenia podaży i popytu; wizją społeczeństwa cnotliwego, w którym samo utrzymujące się społeczności dbają o siebie nawzajem bez wtrącania się państwa. Jest to inny rytm życia.

Chesterton zawsze był po stronie zwykłych ludzi. Tłum ludzi stoi bowiem na własnych nogach wówczas, kiedy stoi na własnej ziemi. Dlatego uważał, że modelową wspólnotą jest wioska. Nie ufał jednostce, która chciała wymyślić jakąś nową teorię życia. Przykładem takiej szalonej jednostki, był chociażby Karol Marks. Chesterton mawiał, że czytelnia w Londynie przy Muzeum Brytyjskim, w której Marks napisał swoje słynne dzieło – w tym przypadku pełniła funkcję zakładu dla obłąkanych.


Ocalić od zapomnienia


Od śmierci Gilberta Chestertona minęły 82 lata. Czy dziś, patrząc na nasz kraj, byłby również zafascynowany jak wtedy, kiedy odzyskaliśmy Niepodległość? Marzenia twórcy dystrybucjonizmu nie miały jak się ziścić. Najpierw rządy sanacji, później II wojna światowa, po niej dziesiątki lat socjalistycznej indoktrynacji i wreszcie bezrefleksyjne zachłyśnięcie się zepsutym Zachodem oraz otwarcie (bardziej lub mniej świadome) na ideologię nowej lewicy.

Polacy masowo pouciekali z prowincji do wielkich miast i zaszyli się w bezdusznych korporacjach. Porzucili ojcowiznę, bo dali sobie wmówić, że wieś i uprawianie ziemi są symbolem obciachu i zacofania. Zachłyśnięci konsumpcjonizmem; z porozbijanych rodzin; naszpikowani zmodyfikowaną żywnością; zniewoleni rozrośniętą do granic możliwości państwową biurokracją, z całą masą absurdalnych przepisów i regulacji; bierni wobec przyzwolenia na obecność obcych wojsk; nabrani na socjalne programy 'dotacje plus' sterowane przez władzę centralną.

Od stu lat, a więc od czasu odzyskania przez Polskę Niepodległości, to co dokonuje się w naszym państwie, jest zaprzeczeniem cywilizacji łacińskiej. Jak zauważył prof. Feliks Koneczny – polski uczony, twórca oryginalnej koncepcji cywilizacji – własność prywatna, wolna od ingerencji państwa, obok prawa tworzonego na podstawie norm etycznych i moralnego prawa naturalnego, stanowi podstawę cywilizacji łacińskiej. Cywilizacji, która – jak wykazał Koneczny – jako jedyna z obecnie istniejących, jest cywilizacją personalistyczną, tzn. nastawioną na jednostkę ludzką i przekonaną o jej niepowtarzalnej wartości, ale też wytwarzającą w człowieku poczucie obowiązku.

Żeby ziścił się chestertonowski sen o Polsce, i żeby ten sen nie obrócił się w nieodwracalny koszmar – Polacy muszą szybko się obudzić. I nie chodzi tutaj tylko o naszą, Polaków przyszłość – bo jak słusznie zauważył Chesterton, od przebudzenia Polski zależy też życie innych chrześcijańskich narodów.

...A gdyby tak zacząć od przywrócenia mody na dworki i wiejskie chałupiny? Przecież przez wieki ziemiaństwo było w Polsce symbolem prestiżu. Co nam dzisiaj szkodzi wskrzesić dawne sentymenty...?

Agnieszka Piwar

Tekst ukazał się w kwartalniku "Opcja na Prawo" (2018 rok): http://www.opcjanaprawo.pl/index.php/aktualny-numer/item/4900-droga-do-niepodleglosci-wiedzie-przez-dystrybucjonizm

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz