poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Dawał miłość, nic innego jak miłość

Rok 1941, dziedziniec obozu zagłady w Oświęcimiu. Trzynastoletni żyd Zygmunt Gorson, błąka się szukając kogokolwiek z kim mógłby podzielić się wspomnieniami. Młodzieniec przeżył jako jedyny ze swojej rodziny. Pozostali zginęli z rąk nazistów. Jak zeznał po latach - wielu jego rówieśników nie widząc nadziei rzucało się na obozowe druty wysokiego napięcia. On jednak spotkał kogoś, kto przywrócił mu nadzieję, anioła, który jak matka bierze swe pisklęta pod skrzydła, tak on wziął go w ramiona. Dzięki jego miłości młody Zygmunt przeżył. Dzięki niemu odzyskał wiarę w Boga.


Ocierał zawsze moje łzy. Od tego momentu wierzę o wiele bardziej w Boga, ponieważ od czasu, kiedy zmarli moi rodzice, pytałem siebie nieustannie: "Gdzie jest Bóg?" I straciłem wiarę. On mi ją przywrócił! Świadek obozowego piekła zeznał dalej: On wiedział, że byłem żydem, lecz to nie stanowiło różnicy. Jego serce nie czyniło rozróżnienia między osobami i nie miało dla niego znaczenia to, czy są żydami, katolikami lub z jeszcze innych religii: on kochał wszystkich i dawał miłość, nic innego jak miłość.

14 sierpnia mija 70. rocznica męczeńskiej śmierci św. Maksymiliana Marii Kolbego. To właśnie o nim po latach Zygmunt Gorson powiedział: będę go kochał, aż do ostatniego momentu mojego życia.

W takim miejscu jak KL Auschwitz z pewnością wielu zadawało sobie pytanie: gdzie jest Bóg? Niewątpliwie także dziś, tak po ludzku nad tym się zastanawiamy. Bo jak zrozumieć, że Bóg, który jest przecież Miłością mógł pozwolić na to, by miliony osób poniosło niewyobrażalne cierpienia i śmierć? Ja już dziś o to nie pytam. Odpowiedź znalazłam w zeznaniach świadków takich jak Gorson. Wspomina on m.in., że o. Kolbe rozdawał dużą część swoich znikomych porcji jedzenia. - Teraz jest łatwo być uprzejmym, dobroczynnym, pokornym, dopóki panuje pokój i jest dostatek. Mogę jednak powiedzieć, że być takim jak o. Kolbe, w tym czasie i w tym miejscu, to przekracza wszystko, co słowa mogą wyrazić.

Ci którzy przeżyli obozowe katorgi są dla nas niewyczerpalnym źródłem świętości o. Maksymiliana. To od nich dowiadujemy się, że franciszkanin oprawiał potajemnie Eucharystię. - Swoim wpływem umiał każdego wzmocnić i zachęcić do wiary w przetrwanie – dzielił się wspominaniami Tadeusz Chrościcki. - Przejawiał intensywną działalność religijną. Ludzie po prostu garnęli się do niego ... Każda rozmowa, chociażby najkrótsza, wywierała na rozmawiających swoiste i niezatarte wrażenie. Doświadczyłem tego na sobie nie raz, doświadczyli tego inni, z którymi w późniejszym czasie rozmawiałem. Ks. Kolbe był w całym tego słowa znaczeniu prawdziwie apostolskim kapłanem.

Władysław Lewkowicz zwrócił uwagę na to, że podczas gdy inni więźniowie najczęściej rozmawiali o głodzie, o tym co można zdobyć do jedzenia, o lękach i niepewności każdego dnia, o. Maksymilian o tym nigdy nie mówił. - Zdawało się, że żył w innym świecie, zatopiony w Bogu – zauważył Lewkowicz. I dodał, że wszystkim więźniom rzucał się w oczy spokój o. Kolbego, jego pokora, całkowite oddanie się Bogu i Niepokalanej, współczucie dla więźniów. - Nie chciał mieć ulg w obozie, wiedząc, że inni tak samo cierpią.

Dziś o. Maksymiliana znamy głównie z jego heroicznego aktu pójścia do bunkra głodowego w zamian z wyznaczonego na śmierć Franciszka Gajowniczka. Lecz prawie nie znamy zeznań świadków tamtych straszliwych chwil. Wczytując się w kolejne karty niezliczonych dowodów świętości o. Kolbego pytanie o to gdzie wtedy był Bóg traci na aktualności. Męczennik Miłości posłannikiem Stwórcy był do ostatnich chwil. Z zeznań świadków wiemy, że skazani na śmierć w bunkrze głodowym zaczęli powoli umierać po czterech dniach. O. Kolbe żył najdłużej, przeszło 10 dni. Unoszące się z celi śmierci modlitwy konających, to dowód na to, że wystąpienie przed szereg na apelu nie tylko miało uratować Gajowniczka, ale też tych nieszczęśników, którzy dzięki o. Maksymilianowi umierali z imieniem Boga na ustach. Dogorywających w niewyobrażalnych męczarniach głodu, franciszkanin do końca podtrzymywał na duchu. Wiemy też od pewnego Niemca, który miał dostęp do bunkra, że postawa o. Kolbego robiła wielkie wrażenie na esesmanach, którzy tam zaglądali, był to dla nich wprost wstrząs psychiczny.

Piękne życie o. Maksymiliana Marii Kolbego było nieustanną walką o każdą duszę, aż do ostatniej chwili. Budowa największego na świecie klasztoru w Niepokalanowie, działalność wydawnicza, misja w Japonii, nieustanne modlitwy o nawrócenie grzeszników, charyzmat, który pociągał tłumy. Ci którzy pytają o istnienie Boga odpowiedź znajdą właśnie w postawie Męczennika z Auschwitz. Nawet w takim miejscu na obóz zagłady Bóg był obecny: podczas potajemnie odprawianej Eucharystii, podczas ocierania łez Zygmuntowi Gorsonowi, podczas oddawania głodowej racji żywnościowej współwięźniowi, podczas apelu i wreszcie podczas modlitw i śpiewów religijnych z ust konających w bunkrze głodowym ...

Agnieszka Piwar
artykuł ukazał się w miesięczniku "Moja Rodzina", numer sierpniowy 2011 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz