wtorek, 11 października 2022

Próba "pacyfikacji"

Jak powszechnie wiadomo, na przełomie lutego i marca br. rozpoczęto pełną kłamstw i oszczerstw nagonkę wymierzoną w nasze środowisko. Przeciwko mnie uruchomiono prostytutki medialne o bardzo znanych nazwiskach i/lub najemników pracujących w bardzo dużych redakcjach. Jeden z moich oponentów medialnych zasłynął z tego, że w ubiegłym roku po pijaku zaatakował funkcjonariusza policji, za co postawiono mu zarzuty i nałożono dozór policyjny. To tylko pokazuje jakie typy wynajęto do robienia nagonki przeciw mojej osobie.

Rządzący Polską politycy tak się wystraszyli niezależnych publicystów z naszego środowiska, że wydali bezpiece polecenie, by nas uciszyli. W efekcie bezpieka kazała największym operatorom zablokować dostęp do portalu "Myśli Polskiej" oraz mojego niszowego bloga, o czym pisałam tu już wiele razy.

Do tego wszystkiego z dnia na dzień i bez podania powodu straciłam pracę w archiwum telewizji, a więc zostałam pozbawiona jedynego źródła dochodu.

Na szczęście mogę liczyć na rodzinę, co się wiąże z tym, że mam dach nad głową i pełną michę. Poza tym mam teraz sporo czasu na zadbanie o sprawy naprawdę ważne, wręcz najważniejsze. Tak więc paradoksalnie zaczął się najciekawszy okres w moim życiu, który postaram się pożytecznie rozwinąć i poprowadzić w najlepszą z możliwych stron.

Jeśli jednak zdarza się sytuacja, że ktoś proponuje mi tzw. zwykłą pracę, to oczywiście nie uchylam się od tego, żeby pójść do normalnej roboty z wypłatą. Jedna z takich sytuacji przytrafiła mi się kilka tygodni temu. Finał jednak okazał się być dość smutny i pokazuje jedynie w jakim położeniu znajdują się w Polsce osoby o moich poglądach.

Mój niedoszły pracodawca zagadał do mnie podczas spotkania w gronie tuzina osób, które - jak mi się wtedy wydawało - podzielają poglądy mojego środowiska (w większości przypadków pewnie tak było). Nieznany mi wcześniej facet zapytał wprost gdzie pracuję. Odpowiedziałam, że nigdzie i z grubsza wyjaśniłam w jakich okolicznościach straciłam moją ostatnią pracę w archiwum. Facet natychmiast powiedział, że mogę pracować u niego. Po czym wyjaśnił, że jest właścicielem dwóch firm, a mnie widzi w dziale marketingu. Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, wszak dopiero się poznaliśmy. Powiedziałam więc mojemu rozmówcy, że oczywiście jestem zainteresowana pójściem do pracy, ale jestem też dziennikarką, co prawda robię to non profit, ale nie chcę z tego rezygnować, bo to moja pasja. Facet powiedział, że jedno drugiemu nie przeszkadza i dał do zrozumienia, że praca u niego nie będzie mnie ograniczać.

Pomyślałam sobie w duchu, że być może ów prezes dwóch firm nie ma pojęcia z kim rozmawia, jakie mam poglądy i jaka nagonka medialna na mnie spadła, ale z drugiej strony pozostałe osoby towarzyszące temu spotkaniu doskonale mnie kojarzyły, a niektóre nawet chwaliły za moją aktywność, więc uśpiłam swoją czujność. Mimo wszystko na wszelki wypadek wysłałam facetowi moje CV, aby nie był ewentualnie zaskoczony z kim ma do czynienia.

Tymczasem zaskoczona byłam ja. Niedoszły pracodawca osobiście przyjechał po mnie, aby przywieść mnie do siedziby swojej firmy, gdzie niby mieliśmy porozmawiać - już oficjalnie - ws. pracy. W tym momencie włączyła mi się lampka ostrzegawcza. Który prezes fatyguje się, by kandydatów do pracy osobiście przywozić na rozmowy kwalifikacyjne? Po czym naiwnie sobie pomyślałam: - czyżby facetowi aż tak zaimponowało moje CV?

Nie będę streszczać całej rozmowy o pracę, która okazała się nie być rozmową o pracę. Przytoczę jednak kilka wątków, by zobrazować moim czytelnikom i obserwatorom w jakim państwie żyjemy. Pan prezes chwalił się swoimi firmami (co akurat zrozumiałe), a następnie przeszedł do chwalenia się swoimi kontaktami. Z dumą opowiadał, że ma świetne kontakty z prominentnymi politykami partii rządzącej, jest pełnomocnikiem wojewody, ma super układy w kościele, zna się z ważnymi biskupami, itp. (byłam zaskoczona, wszak na spotkaniu, na którym się poznaliśmy było towarzystwo zdecydowanie anty-PiS). Po czym przeszedł do konkretów i powiedział wprost, że nie mogę się tak wychylać (sic!). W skrócie: facet sugerował, że mam przestać narażać się władzy, tj. powinnam zaniechać dotychczasowego stylu pisania.

W pewnym momencie zeszło nawet na temat moich wyjazdów na Białoruś i facet zaczął się mnie czepiać, że zajmuję się tą tematyką. Niby był przy tym miły i udawał zatroskanie, więc głupia wdałam się w nim w dyskusję. I tłumaczę facetowi, że robię to po to, aby naprawiać to, co popsuli inni, bo zależy mi na dobrych relacjach z sąsiadami. Facet na to, że nie do mnie należy to zadanie. Problem w tym, że osoby które powinny zająć się naprawianiem relacji z Białorusią - np. polskojęzyczni dyplomaci - biorą pensję na którą zrzucają się polscy podatnicy, ale nie wywiązują się ze swoich obowiązków, tylko jeszcze bardziej wszystko psują. Dlatego właśnie postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Tymczasem mój niedoszły pracodawca usilnie próbował mnie zniechęcać do kontaktów z Białorusią. Jednocześnie utyskiwał, że potrzebowałby kilkunastu pracowników z Białorusi, bo brakuje mu kierowców (czytaj: taniej siły roboczej). Szczyt bezczelności.

W końcu zrozumiałam, że temu facetowi wcale nie chodziło o to, żeby dać mi zatrudnienie. Perfidnie wykorzystał moją obecną sytuację, aby zwabić mnie do siedziby swojej firmy pod pretekstem rozmowy ws. pracy. Tymczasem w trakcie tej rozmowy sugerował, że powinnam zaprzestać swojej aktywności dziennikarsko-publicystycznej. Przy czym facet był cały czas wobec mnie uprzejmy i udawał, że zależy mu na moim dobru. Być może chodziło po prostu o to, żeby puścić w moją stronę przekaz: jeśli się nie uspokoisz ze swoimi publikacjami, to nigdy nie znajdziesz w Polsce pracy! A może chodziło o coś więcej? Otóż po tym wszystkim ten facet jeszcze do mnie wydzwaniał i proponował spotkanie o charakterze prywatnym. Nie będę już przytaczać co wtedy powiedział, bo zbyt wielkie bierze mnie obrzydzenie na samo wspomnienie tego typa.

Na ilustracji Utopiec (jakoś mi się skojarzyło - pewnie dlatego, że facet zapraszał mnie m.in. na wycieczkę nad jezioro).
Źródło ilustracji: https://blog.slowianskibestiariusz.pl/.../demony.../utopiec/

Tekst pierwotnie ukazał się na Facebooku, następnie został przedrukowany w tygodniku "Głos".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz