Nazwijmy
sprawę po imieniu. Dowody nie pozostawiają wątpliwości: państwo
polskie nie należy do Polaków i w klasycznym rozumieniu jest
zarządzane przez zorganizowaną międzynarodową grupę przestępczą.
Namiestnicy obcych interesów sprawujący w Polsce władzę bezwstydnie oszukują, a do tego nierzadko niszczą uczciwych i pracowitych obywateli. Winnych nikt jakoś tutaj nie karze (choć czasem pod publikę zwołają jakąś komisję śledczą i/lub wystawią kozła ofiarnego), a za wyrządzone krzywdy nikt ofiar nie przeprasza.
Na bohaterów niniejszego opracowania wybrałam prawnika Joannę Modzelewską, byłą przewodniczącą jednego ze związków zawodowych pilotów LOT, oraz Michała Kołodziejczaka, polskiego rolnika, założyciela AGROunii. Podczas pisania tego tekstu żadnej z tych osób nie poznałam jeszcze osobiście. Nie jestem też specjalistą żadnej z omawianych dziedzin, jak również nie mam wglądu do tajnych państwowych informacji i dokumentów. Moją analizę opieram na ogólnie dostępnych treściach i logicznym łączeniu faktów.
Tematy, których dotykam, zasługują bardziej na opracowanie w postaci prac doktorskich i habilitacyjnych. Biorąc po uwagę fakt, że towarzyszą temu akcje (międzynarodowych?) służb wywiadowczych z perfidnymi grami operacyjnymi w tle, mamy wręcz gotowy scenariusz na filmowy thriller rodem z Hollywood. Niestety, na przysłowiowy happy end w tych historiach się nie zapowiada. Pamiętajmy jednak – nic nigdy nie jest przesądzone. Przecież Dawid ostatecznie pokonał Goliata.
Kobieta i bestie
Joanna Modzelewska jest prawnikiem. Przed laty została przewodniczącą i pełnomocnikiem Związku Zawodowego Pilotów Liniowych Polskich Linii Lotniczych LOT S.A. Mowa o jednej z najstarszych firm lotniczych na świecie, naszej narodowej dumie z ogromnym (niegdyś) kapitałem. Markę i prestiż LOT-u zbudowali polscy piloci – w międzynarodowych statystykach uznawani za światową elitę w swojej dziedzinie, co potwierdzają zdobywane przez nich mistrzostwa w każdej możliwej kategorii.
Mecenas Modzelewska nigdy nie była zatrudniona przez LOT, a jedynie reprezentowała pracowników firmy. Współpraca otworzyła jej oczy na mrożące krew w żyłach historie, niczym z mrocznego kryminału. W tle ogromne pieniądze oraz rozgrywki polityków i służb wywiadowczych, których działania jasno wskazują, że nie bronią oni polskich interesów, a wręcz bardzo im szkodzą. Kto faktycznie za nimi stoi? Kto wydał polecenie zniszczenia polskiego przewoźnika? Po nitce do kłębka w puencie artykułu wszystko się wyjaśni.
Wobec zastanej sytuacji Joanna Modzelewska nie mogła i nie chciała milczeć. Jej odważne i zdecydowane wypowiedzi mają absolutnie sensacyjny wydźwięk. Przewijają się nazwiska najważniejszych osób w państwie, a co za tym idzie: przekręty i machloje na niewyobrażalną skalę; nagminne łamanie prawa; niszczenie niewinnych patriotów; chronienie oszustów, bandytów i złodziei.
Joanna Modzelewska za dużo wiedziała, może właśnie dlatego w jej życiu pojawił się funkcjonariusz, który przez wiele miesięcy odgrywał rolę nawróconego na katolicyzm patrioty i... szaleńczo zakochanego kandydata na męża. Tymczasem wygląda na to, że operacja miała na celu rozkochanie, a następnie skompromitowanie i szantażowanie Joanny Modzelewskiej. Nasza bohaterka nie dała się jednak zastraszyć. Kiedy zorientowała się jaka jest prawda, ujawniła działania operacyjne, których stała się ofiarą. Z relacji Modzelewskiej wynika, że podobnych operacji przeprowadza się w Polsce znacznie więcej.
Joanna Modzelewska za dużo wiedziała, może właśnie dlatego w jej życiu pojawił się funkcjonariusz, który przez wiele miesięcy odgrywał rolę nawróconego na katolicyzm patrioty i... szaleńczo zakochanego kandydata na męża. Tymczasem wygląda na to, że operacja miała na celu rozkochanie, a następnie skompromitowanie i szantażowanie Modzelewskiej.
Wydawać by się mogło, że media będą się prześcigały w cytowaniu ujawnionych przez Joannę Modzelewską informacji, szczególnie że ‘funkcjonariuszem-lowelasem’ okazał się być niejaki Jacek Spyrka, były (już) wiceprezes Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska, blisko związany ze środowiskiem szeroko pojętego obozu władzy. Nic z tego. Polskojęzyczni dziennikarze kontynuują zmowę milczenia w sprawach istotnych, nie pozostawiając złudzeń. Pani Modzelewska korzysta więc z intranetowego kanału na CEPowisle prowadzonego przez Rafała Mossakowskiego.
Nie sposób w jednym artykule zacytować wszystkiego z wielogodzinnych audycji z udziałem mec. Modzelewskiej. Ten „serial” właściwie się nie kończy. Każdy poruszony wątek otwiera następny i prowadzi do kolejnych powiązań i układów. Całość odsłania istnienie nieustannie rozrastającej się pajęczyny zła, której nikt jeszcze nie przeciął.
Polski kapitał do likwidacji
Joanna Modzelewska zaczyna swoją opowieść od przedstawienia mechanizmów dobijania Polskich Linii Lotniczych LOT S.A. „Na podstawie wyliczeń ekonomistów i analizy sprawozdań finansowych z KRS – czyli wszelkich dokumentów, które są jawne i do zweryfikowania – okazało się, że LOT stracił 4 miliardy złotych w ciągu ostatnich dziesięciu lat” – rozpoczyna Modzelewska, przy czym zaznacza, że jest tutaj mowa o kwocie, która została oficjalnie udowodniona. Prawniczka podkreśla, że żadna z opcji politycznych nie pociągnęła do odpowiedzialności winnych z tytułu poniesionych strat. Podnosi również istotną kwestię, a mianowicie, że dobro spółki leży na sercu związkom zawodowym, z tej racji, że dobrze działająca firma zapewnia miejsca pracy i daje poczucie bezpieczeństwa. Pani Modzelewska opisała w jaki sposób zaczęto tymczasem niszczyć ich pozycję. Poinformowała, że w przeszłości pracownicy LOT mogli być strukturze akcjonariuszy spółki. Maksymalnie każdy mógł mieć po 73 akcje, warte od 300-800 złotych za sztukę. Przy najmniejszym wariancie maksymalnej ilości akcji dawało to kwotę prawie 22 tysięcy; zaś przy największym wariancie ponad 58 tysięcy zł.
W trakcie sprawowania władzy przez kolejne rządy akcje spółki LOT traciły na wartości. Za „dobrej zmiany” ich wartość spadła do około jednego grosza (sic!). W tej sytuacji pracownikowi – który wcześniej miał 73 akcje warte kilkadziesiąt tysięcy – pozostały akcje warte 73 grosze. Tymczasem żeby wejść na walne zgromadzenie akcjonariuszy trzeba było przedłożyć pełnomocnictwo, za które trzeba było zapłacić 50 złotych. „Wyciskając” mniejszościowych akcjonariuszy, LOT przymusowo wykupywał ich akcje. Pracownik, który przestawał być mniejszościowym akcjonariuszem tracił przede wszystkim uprawnienia dostępu do wiadomości o spółce. W ten sposób, takie uprawnienia pozostały w rękach zarządzających. Modzelewska zauważyła, że media związane z „dobrą zmianą” przemilczały ten fakt.
W międzyczasie czteroosobowy zarząd LOT-u otrzymał premię w wysokości 2,5 miliona złotych. Co gorsza, drastycznie obcięto pensje pracownikom. Według informacji Joanny Modzelewskiej, wynagrodzenie pilotów z 24 tysięcy spadło obecnie do 15 tys. zł. Choć kwota pozostaje wciąż większa od średniej krajowej, mec. Modzelewska zwraca uwagę, że mamy tutaj do czynienia z wyspecjalizowanymi i świetnie wykształconymi fachowcami, których na rynku pracy jest bardzo mało. W tym kontekście dodaje, że aby uzyskać odpowiednie uprawnienia pilota, trzeba wcześniej w siebie zainwestować, tj. skończyć bardzo drogie kursy przygotowawcze, warte nawet 300-500 tysięcy złotych.
Niezadowoleni z obcięcia pensji pracownicy doświadczali presji tego rodzaju: „jak się nie podoba, to idźcie gdzie indziej”. Jak podkreśla była pełnomocnik pilotów LOT, wielu z nich jest patriotami i nie chce pracować w obcych liniach lotniczych, gdy tymczasem zagraniczna konkurencja nie śpi. W przeliczeniu na złotówki w tanich liniach lotniczych z Europy pilot może otrzymać miesięczną pensję w wysokości ok. 40 tysięcy; arabskie linie kuszą miesięczną stawką 60-80 tysięcy; zaś chińskie proponują nawet 100 tys. miesięcznie. Joanna Modzelewska ubolewa, że wielu polskich pilotów zostało zmuszonych do pracy zagranicą i nie ma mechanizmu, aby ich zatrzymać. W tej sytuacji zaczęło w Polsce brakować załogi, odwołano niektóre loty, a nawet wynajęto załogi zewnętrzne, na przykład z Ukrainy.
W szeregach PLL LOT doszło do strajków, które zostały zduszone – przypomina Modzelewska i dodaje, że na zewnątrz były one przedstawiane jako nielegalne, czego ostatecznie nie potwierdził sąd. W międzyczasie doszło do wyprzedaży majątku LOT-u. Wiele podmiotów działających w ramach spółki zostało zlikwidowanych albo wypchniętych na zewnątrz. Grunty przy lotnisku zostały sprzedane, podobnie jak należące niegdyś do PLL LOT nieruchomości, jak chociażby hotel Marriott w Warszawie, który poszedł w obce ręce za grosze.
W
mediach darmo szukać szczegółowych relacji o kulisach niszczenia
polskich linii lotniczych. Co znamienne, o pani Modzelewskiej –
która odważyła się o wszystkim mówić – zaczęto kolportować
plotki, jakoby miała być „agentką” podstawioną w celu
zniszczenia polskiego przewoźnika. Tego typu fałszywe oskarżenia
stały się niechlubną praktyką nagminnie stosowaną w naszym
kraju.
Przypiąć
łatkę „ruskiego agenta”
Jest
nieformalnym liderem polskich rolników i… solą w oku rządzących
polityków. Mowa o Michale Kołodziejczaku, założycielu AGROunii –
niezależnej organizacji zrzeszającej rolników, konsumentów i
przedsiębiorców. Młody, inteligentny, dobry mówca i do tego z
charyzmą. W obronie polskich interesów potrafi wyprowadzić ludzi
na ulice i zablokować stolicę, a nawet autostradę. Jest obyty w
mediach społecznościowych, swobodnie występuje przed kamerami i
świetnie argumentuje. W swoich wypowiedziach i przemówieniach
operuje faktami oraz przytacza szczegółowe wyliczenia.
Kołodziejczak
krytykuje obecne władze za niszczenie polskiego rolnictwa i polskiej
żywności. Zarzuca rządzącym odcięcie rolników od rynków zbytu
krajowego i zagranicznego. Wykazuje, że wskutek prowadzonej polityki
polskie produkty – słynące ze zdrowej i dobrej jakości –
brutalnie wypycha obcy kapitał, nierzadko ze znacznie gorszymi
produktami. AGROunia domaga się więc ochrony polskiego rynku przed
napływem towarów zza granicy; w tym gwarancji, że na półkach w
supermarketach 50 procent towaru będą stanowiły polskie produkty
oraz znakowania żywności flagą pochodzenia.
O
ministrze rolnictwa Kołodziejczak mówi wprost, że okłamał
polskich rolników i nie wywiązał się ze złożonych obietnic. W
tym kontekście po wielokroć przypomina, że minister Ardanowski
obiecał zwolnić ludzi odpowiedzialnych za decyzję niezgodną z
polską racją stanu, ale tego nie zrobił. Chodzi o zgodę wydaną
przez Głównego Lekarza Weterynarii i jego zastępcy, na przywożenie
do Polski świń z Litwy z obszarów oznaczonych jako tzw. strefa
czerwona ASF [Afrykański pomór świń
(African swine fever - ASF) to groźna, zakaźna i zaraźliwa choroba
wirusowa świń domowych, świniodzików oraz dzików].
Do dziś osoby za to odpowiedzialne nie poniosły konsekwencji.
Lider
AGROunii zarzuca też ministrowi, że szczuje rolników na rolników
– tj. w myśl zasady ‘dziel i rządź’ podburza ich przeciwko
sobie. Ardanowski miał wręcz sugerować innym rolnikom, że
Kołodziejczak chce jedynie zbić kapitał polityczny i „ktoś”
za nim stoi. Te insynuacje zostały podkręcone przez media „dobrej
zmiany”, których oszczercze publikacje rzucają cień na
Kołodziejczaka, sugerując, że jakoby miał on działać z
inspiracji Rosji. Na przykład, na łamach portalu „Telewizji
Republika” ukazał się tekst o protestach rolników AGROunii
opatrzony tytułem „Ruska agentura rozpoczyna akcję?!”.
W
tych okolicznościach Michał Kołodziejczak postanowił bronić
swojego dobrego imienia w sądzie, a oponentom wykazał ich obłudę.
„Ruską agenturą powinni być nazywani ci, którzy nam zabraniają
normalnego handlu z krajami wschodnimi, a sami z tamtego kierunku
przywożą tony węgla” – powiedział, podczas jednego z
protestów rolników w Warszawie. Wcześniej, na antenie TV Republika
w programie „W punkt” założyciel AGROunii przytoczył
wstrząsające fakty. Wynika z nich, że w skutek nałożenia sankcji
na Rosję głównie stracił... polski rolnik, przed którym – de
facto – zamknięto ogromny rynek zbytu. Co ciekawe, choć sankcje
nałożyła Unia Europejska, niektóre kraje członkowskie swobodnie
z Rosją handlują.
Najbardziej
szokuje jednak to, że mimo nałożonych na Rosję sankcji, do Polski
sprowadza się miliony ton węgla z tego kraju. „Tak
bardzo sankcjonujemy Rosję, a wzmacniamy ich gospodarkę kupując od
nich węgiel. A zwykli Polacy na tym tracą” – alarmuje
Kołodziejczak. W tym kontekście zauważmy, że polskie kopalnie są
w międzyczasie likwidowane...
Walka
o suwerenność
W
przeciwieństwie do Kołodziejczaka na krytykę fatalnych w skutkach
błędów rządzących nie mogą sobie pozwolić przedstawiciele
większości organizacji rolniczych i rolniczych związków
zawodowych, gdyż uzależnieni są... od resortu rolnictwa. Taka
zależność nie dotyczy AGROunii, która bazuje na potencjale
uczestników projektu, jest niezależna od zewnętrznych wpływów, a
finansowanie działań pochodzi z dobrowolnych wpłat osób
zaangażowanych w projekt.
Michał
Kołodziejczak wyrasta do rangi symbolu protestów w Polsce,
przypominających zainicjowany we Francji ruch „żółtych
kamizelek”. Stabilność gospodarstw rodzinnych; zdrowa żywność;
bezpieczeństwo żywnościowe państwa; obrona rynku krajowego – to
główne cele organizacji założonej przez młodego rolnika z
Polski.
3
kwietnia br., podczas pokojowej demonstracji w Warszawie rolnikom z
AGROunii towarzyszyły hasła oddające istotę sprawy o którą
walczą: „Bez polskiej żywności nie ma suwerenności”;
„Walczymy o godność i suwerenność prawdziwych Polaków”,
„Puste chlewnie, sady, stoły, polski rolnik prawie goły”,
„Walczymy w imieniu polskich konsumentów!”, „My rolnicy chcemy
też godnie żyć”...
Lider manifestacji przeprosił mieszkańców stolicy za utrudnienia i wyjaśnił, że zablokowanie ulicy jest czysto symboliczne. – Odcinając jedno miejsce w Warszawie pokazujemy, jak utrudnia to funkcjonowanie miasta. Podobnie nam, rolnikom, odcinając jedno czy dwa rynki zbytu, a dodatkowo jeszcze nie wprowadzając odpowiednich reguł handlu, utrudnia się normalną pracę i godne życie. Zostaliśmy w pewien sposób sprzedani biznesowi, przez który jesteśmy wykorzystywani. To nie są zasady wolnorynkowe – mówił Michał Kołodziejczak.
Ponadto lider AGROunii zapewnił podczas manifestacji, że polscy rolnicy chcą dawać warszawiakom i mieszkańcom innych miast zdrową żywność, ale obecnie jest to coraz trudniejsze do realizacji, ponieważ rządzący nie chcą bronić polskiej żywności i polskich rolników przed koncernami zagranicznymi, które wykorzystują swoją przewagę kontraktową. W związku z powyższym zaapelował do premiera Mateusza Morawieckiego o dokonanie odpowiednich zmian w rządzie, aby ukrócić taki proceder.
Lider manifestacji przeprosił mieszkańców stolicy za utrudnienia i wyjaśnił, że zablokowanie ulicy jest czysto symboliczne. – Odcinając jedno miejsce w Warszawie pokazujemy, jak utrudnia to funkcjonowanie miasta. Podobnie nam, rolnikom, odcinając jedno czy dwa rynki zbytu, a dodatkowo jeszcze nie wprowadzając odpowiednich reguł handlu, utrudnia się normalną pracę i godne życie. Zostaliśmy w pewien sposób sprzedani biznesowi, przez który jesteśmy wykorzystywani. To nie są zasady wolnorynkowe – mówił Michał Kołodziejczak.
Ponadto lider AGROunii zapewnił podczas manifestacji, że polscy rolnicy chcą dawać warszawiakom i mieszkańcom innych miast zdrową żywność, ale obecnie jest to coraz trudniejsze do realizacji, ponieważ rządzący nie chcą bronić polskiej żywności i polskich rolników przed koncernami zagranicznymi, które wykorzystują swoją przewagę kontraktową. W związku z powyższym zaapelował do premiera Mateusza Morawieckiego o dokonanie odpowiednich zmian w rządzie, aby ukrócić taki proceder.
Niekończące
się dramaty...
Przytoczone
przeze mnie przykłady niszczenia największego polskiego przewoźnika
i polskiego rolnictwa, ilustrują zaledwie wycinek problemu. Przed
Polakami skrzętnie ukrywa się fakt celowego doprowadzania do upadku
narodowej gospodarki, prywatnej własności i przedsiębiorczości. W
mediach głównego nurtu trudno znaleźć prawdę na ten temat. Tym,
którzy chcieliby być na bieżąco z prawdą o tym, co rzeczywiście
dzieje się w polskiej gospodarce, pozostaje korzystanie z
niezależnych przekaźników, utrzymujących
się z dobrowolnych wpłat darczyńców. Uważna analiza
udostępnianych w nich treści umożliwia zrozumienie skali problemu.
Dla
przykładu, na internetowym kanale Media Narodowe w rozmowie z red.
Michałem Murgrabią mec. Ewa Rzeuska opowiedziała jak dobito
największą polską stocznię. Rzeuska jest radcą prawnym ze
specjalizacją prawo podatkowe. Z racji zawodowych miała okazję
poznać szczegóły doprowadzenia do upadku Stoczni Szczecińskiej.
Pani adwokat przekonywała, że stocznia była piątym na świecie
przedsiębiorstwem co do wielkości produkcji; znakomicie
funkcjonowała na światowym rynku finansów; wprowadzała innowacje
technologiczne, a wręcz przodowała w patentach.
Przedstawione
przez Ewę Rzeuską kulisy doprowadzenia do upadku szczecińskiego
giganta naprawdę szokują. Oto one: Stocznia Szczecińska miała
zawarty na dwa lata sądowy układ z wierzycielami – prawomocny i
wykonywany. W momencie kiedy układ ten zbliżał się ku końcowi i
wszystko wskazywało na to, że zostanie zakończony pomyślnie (co w
świetle prawa oznaczało częściowe uwolnienie stoczni od długów
i dalsze funkcjonowanie), wówczas jeden z małych dostawców farb do
stoczni złożył wniosek o ogłoszenie upadłości likwidacyjnej
[czyt.: wykańczającej]. Chodziło o kwotę ok. 1000 zł (sic!).
Tym
sposobem, z powodu tej niewielkiej kwoty, wykonywany sądowy układ
prawomocny został zamieniony na upadłość likwidacyjną stoczni.
Sędzią komisarzem w tej sprawie był Piotr Zimmerman. Zdaniem mec.
Rzeuskiej nie było podstaw prawnych do orzeczenia takiej decyzji, w
konsekwencji której, wraz z upadkiem Stoczni Szczecińskiej źródło
utrzymania straciła cała rzesza pracowników oraz mnóstwo polskich
przedsiębiorstw będących podwykonawcami spółki; upadły
wszystkie małe rodzinne firmy wyspecjalizowane we współpracy ze
stocznią.
Mechanizm
niszczenia polskiej gospodarki dobitnie ukazuje film dokumentalny pt.
„Jak Zachód zrobił Polskę w konia”, który powstał w ramach
serii „Polska bez znieczulenia” i został opublikowany na
niezależnym internetowym kanale Na argumenty. W reportażu tym dr
Jan Przybył, Marcin Janowski i Józef Białek przedstawiają
rezultaty transformacji gospodarczej w Polsce po 1989 roku a także
wyjaśniają: Dlaczego Polska już nie jest jednym z najbardziej
uprzemysłowionych krajów świata? Dlaczego Polacy mało zarabiają,
chociaż ciężko pracują? Dlaczego Polaków nie stać na posiadanie
dzieci i polski naród wymiera? Dlaczego w Polsce nie ma pracy dla
ludzi wykształconych?
Do
roku 1989 Polska była państwem niesuwerennym należącym do strefy
wpływów socjalistycznego Wschodu. Po 1989 roku doszło do procesu
globalnej transformacji i nasz kraj został przekazany przez
„wielkich tego świata” do strefy wpływów kapitalistycznego
Zachodu. Polacy przyjmowali tę zmianę z ulgą i nadzieją na to, że
staną się równoprawnymi partnerami dla państw zachodnich. Stało
się jednak inaczej, bo Zachód potraktował Polaków tak, jak zwykł
przez wieki traktować Murzynów w swoich afrykańskich koloniach.
Nie widział – jednak – w nas sojuszników i partnerów a jedynie
zasoby materialne i ludzkie, które można poddać eksploatacji.
Proceder ten został doskonale opisany przez ekonomistę prof.
Witolda Kieżuna w książce „Patologia transformacji”.
Mechanizm
ten jest prosty i zastosowano go w wielu krajach świata. Polega on
na tym, że „wielcy tego świata” wysyłają do biednego
zniszczonego okupacją kraju swoich tzw. ekspertów, którzy
namawiają miejscowych, często przekupnych i niekompetentnych
przywódców, do wprowadzenia „liberalnych reform” w wyniku
których wszyscy obywatele – rzekomo – znacznie się wzbogacą.
Owe reformy zakładają prywatyzację istniejącego przemysłu,
handlu, rolnictwa i każdej branży rokującej nadzieję na
rentowność. Jeśli władze biednego państwa zgodzą się na
„liberalne otwarcie rynku dla zagranicznego kapitału” i
„prywatyzację gospodarki”, w krótkim czasie większość
środków produkcji trafia w zagraniczne ręce, bo biedni obywatele
nie mają żadnych szans, aby nabyć prywatyzowane przedsiębiorstwa.
Nowi właściciele są zainteresowani maksymalizacją zysków, więc
płacą tubylcom tylko tyle, ile potrzeba na skromne przeżycie i
regenerację sił do pracy. Krajowe ‘zasoby ludzkie’ zarabiając
niewiele, nie mogą oszczędzać i kumulować kapitału – aby
przetrwać, muszą często posiłkować się kredytami z banków,
które również przejął obcy kapitał.
Bohaterowie
filmu dokumentalnego „Jak Zachód zrobił Polskę w konia”
przypominają, że w kraju ze skolonizowaną gospodarką nie powstaje
klasa średnia a krajowe firmy są wypychane z rynku przez bogatą
zagraniczną konkurencję. Po przejęciu sieci handlowych przez obcy
kapitał, krajowi producenci tracą miejscowe rynki zbytu a na
półkach sieci zagranicznych sklepów pojawiają się coraz
liczniejsze towary z importu. W rezultacie krajowi wytwórcy, którzy
przegrywają starcie z wielkim zagranicznym kapitałem zmuszeni są
zamykać swoją działalność i stawać pracownikami najemnymi. W
konsekwencji procesu gospodarczej kolonizacji globalne imperium pełni
rolę kapitalisty a państwo biedniejsze zamienia się w
eksploatowanego wyrobnika. Jest to czysty kapitalizm rodem z książek
Karola Marksa – ujawnia film dokumentalny pod redakcją Marcina
Janowskiego.
Neomarksizm
w natarciu!
Jak
to możliwe, że wtedy – tj. w czasach tzw. „komuny” – mimo
wszystko posiadaliśmy narodową gospodarkę i namiastkę prywatnej
własności, a teraz – czyli w czasach tzw. „wolności” –
niszczy się polski majątek narodowy i resztki polskiej własności
prywatnej – małej i średniej? Jakie mechanizmy zostały
uruchomione, by zaistniała możliwość doprowadzenia do upadku
spółek skarbu państwa; znacznej liczby (polskich, a np. we Francji
francuskich) gospodarstw rolnych; a nawet państw (Grecja)?
Mechanizmy o które pytamy odsłaniają – poniekąd – Archiwa
Telewizji Polskiej, a konkretnie treść nagrania z dnia 13 lipca
1989 roku tj. z czasów kiedy w Polsce i w innych krajach Europy
(oficjalnie) upadał socjalizm.
Chodzi
o zapis rozmowy z prof. Adamem Schaffem, ideologiem komunizmu, który
wyznał: „Przewidująco współtworzyłem (…) taki wielki ruch
międzynarodowy Socjalizm Przyszłości na Zachodzie, który zajmuje
się sprawą nowej formy socjalizmu, który przyjdzie. Socjalizm,
jako taki, na pewno nie zginie. Jak będzie wyglądał? Na pewno nie
będzie wyglądał tak, jak wyglądał u nas (…). Otóż zajmujemy
się tym, jak powinno być. I są ludzie, (…) którzy na świecie
przygotowują się do tego nowego okresu, który przyjdzie na fali
nowej rewolucji przemysłowej w najbliższym czasie (…).
Jaka
jest zatem różnica między socjalizmem sprzed i po tzw.
„transformacji” z którym obecnie się mierzymy (ONZ, UE), a
którego nadejście zapowiadał Schaff? Otóż marksizm wyprowadzał
wszystko z materii i do niej prowadził, natomiast neomarksizm
(działający pod przykrywką fałszywie pojętej „wolności”,
„równości”, „dobroczynności”, etc...) wyprowadza wszystko
z nicości i do niej prowadzi. Nowa forma socjalizmu tj. neomarksizmu
wyraża się m.in. w przejęciu globalnej władzy przez ponadnarodowe
korporacje, przez narzucenie sztucznego (nieistniejącego) pieniądza;
przez uruchomienie mechanizmów prowadzących do stopniowej
likwidacji narodowych gospodarek oraz małej i średniej
przedsiębiorczości i produkcji. W realizacji tego planu kluczowe
role odgrywają: Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy
(por. konsensus waszyngtoński), inżynierowie społeczni tzw.
rewolucji postnarodowej i jej – jak to sami określają –
agentura zmian (organizacje pozarządowe, business, rządy,
uniwersytety, media...)
Nieliczne,
ale za to bardzo konkretne materiały wyjaśniające ten problem –
dostępne w internecie – odsłaniają istnienie przygotowanego
wiele dekad wcześniej planu politycznego, który dzisiaj występuje
pod nazwą „zrównoważony rozwój” [Agenda na rzecz
zrównoważonego rozwoju 2030 (ONZ), które poprzedzone były
„Milenijnymi celami rozwoju”, te zaś – oenzetowskim raportem
G. H. Brundtland z 1987 „Nasza wspólna przyszłość” i tak
dalej – wstecz...]. Zasada zrównoważonego rozwoju (gospodarczego,
społecznego i kulturalnego) została przyjęta na światowej
oenzetowskiej konferencji ekologicznej w Rio de Janeiro (1992 r.).
Istotę oraz wdrażanie tego neomarksistowskiego konstruktu –
obejmującego zasięgiem każdą dziedzinę ludzkiego życia –
demaskuje i szczegółowo opisuje m.in. dr Aldona Ciborowska, doktor
nauk prawnych i publicystka, powołująca na analizy i raporty Pani
M. A. Peeters (konsultor dwóch Papieskich Rad, córki doradcy
prezydenta USA R. Regana w sprawach nuklearnych, prof. prawa i
ekonomii Paula Peetersa)
Dr
Ciborowska komentując historię pani Joanny Modzelewskiej, na łamach
internetowego kanału Polskie Sprawy wyjaśniała, że mechanizmy
ideologii zrównoważonego rozwoju prowadzą powoli do m.in.
transferu całego majątku narodowego oraz prywatnego (małego i
średniego) do wielkich ponadnarodowych korporacji, do obywatelstwa
globalnego, korporacyjnego, które docelowo wyeliminuje obywatelstwo
krajowe. Likwiduje się zatem majątek narodowy i prowadzi do
powstania człowieka-nomady (tułacza), czyli najemnika, bez
własności prywatnej, nieustannie przemieszczającego się w
poszukiwaniu pracy...
Dr
Ciborowska odnosi się także do niszczenia polskiego rolnictwa. W
tym kontekście wyjaśnia, że ideologia zrównoważonego rozwoju
zakłada również np. przymusowe zalesianie oraz ugorowanie ziemi.
System ten chce również poddać absolutnej kontroli i modyfikacji
każdą dziedzinę życia, łącznie ze sposobem produkcji,
odżywiania ludzi i zwierząt, wychowywania i edukacji dzieci, liczby
poczęć i narodzin… Uruchamia on – jako mechanizm – zasadę
dekonstrukcji, która polega na zamianie tego, co naturalne, na to,
co nienaturalne, a nienaturalne na naturalne, co w praktyce oznacza
„przepuszczenie” wszystkiego przez wysokie technologie (np.
dodawanie pestycydów, przetwarzanie żywności, GMO, stosowanie
metody in vitro, gender, transseksualizm, etc...) Ciborowska
wykazuje, że wszyscy u władzy w naszym kraju po 1989 roku – bez
względu na barwy partyjne – wprowadzają ten system.
Jak
już wspomniałam, opisane zjawiska nie dotyczą jedynie Polski. Czym
się to kończy w praktyce? Sięgnijmy do ogólnodostępnej
informacji z dnia 7 września 2018 roku. Co drugi dzień we Francji
jeden rolnik popełnia samobójstwo; wiejscy gospodarze zmagają się
z problemami finansowymi, brakiem szacunku dla ich pracy i
samotnością – powiedział w rozmowie z PAP dziennikarz „Le
Figaro” i jednocześnie rolnik Eric de la Chesnais.
Złe
warunki ekonomiczne lub długi to także
jedna z przyczyn samobójstw w Polsce, ale nikt o tym głośno nie
mówi. Co najwyżej podczas prywatnych rozmów ze znajomymi, ktoś
gdzieś zasłyszy, że kolejny przedsiębiorca czy rolnik właśnie
odebrał sobie życie, bo nie zniósł ciężaru rosnącego w banku
zadłużenia zaciągniętego na poczet ratowania rodzinnego biznesu
czy gospodarstwa...
Ciąg
dalszy nastąpi... (niestety).
Agnieszka
Piwar
Tekst
ukazał się w kwartalniku "Opcja na Prawo" Nr 2/155,
czerwiec 2019 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz