Dr med. Wolfgang Wodarg: – Korowirusy są rodzajem wirusów grypowych, tzn. takich, które obok innych wirusów powodują grypę. Różnych rodzajów wirusów powodujących infekcję dróg oddechowych – co określamy grypą – jest według różnych szacunków od stu do dwustu. Koronawirusy są znane od lat 60. XX wieku. Natomiast te koronawirusy, o których teraz jest mowa, tzn. wirusy SARS są znane od ponad 20 lat.
Czym jest przypadek z Wuhan, od którego wszystko zmieniło się na świecie?
– Ta narracja ma wiele obliczy. Wuhan to miasto liczące 11 milionów mieszkańców, w którym znajduje się wielu pacjentów, w tym wiele przypadków zapaleń płuc. Jest tam również laboratorium broni biologicznej.
W Wuhan rozpoczęto badania w celu znalezienia przyczyny, jakie konkretnie wirusy są odpowiedzialne za przypadki zapalenia płuc. W tym celu zastosowano test PCR Christiana Drostena i od tego zaczęło się szukanie tzw. przypadków. Oczywiście w Chinach jest duża liczba zapaleń płuc, głównie osób starszych, ale nigdy wcześniej nie badano tego pod kątem obecności koronawirusów. Takie testowanie zaczęło się właśnie w Wuhan, gdzie metodą PCR badano pacjentów pod kątem obecności koronawirusów i skutkowało to dużą ilością wyników dodatnich.
Tego typu praktyki stosowano mniej więcej do marca 2020 roku i później krzywa drastycznie spadła, co skutkowało praktycznie prawie zerową ilością przypadków zakażeń koronawirusem w Chinach. A zatem, w Chinach po trzech miesiącach wszystko wróciło do normy, ponieważ zaprzestano testowania. Tak można by również zrobić w Polsce oraz w Niemczech.
Czy istnieje jakieś naukowe uzasadnienie, że działania typu lockdown, nakaz noszenia masek, kwarantanny dla ludzi zdrowych, itp. są skuteczne w ograniczaniu transmisji koronawirusa?
– Instytut Cochrane przeanalizował wiele przypadków. I tutaj szczególna rola przypada Tomowi Jeffersonowi [profesor Centrum Medycyny Opartej na Dowodach Uniwersytetu Oksfordzkiego – przyp. red.], który jeszcze w okresie przed covidem prowadził meta badania i analizował, również w przypadku grypy, tego typu sytuacje.
Badano m.in. czy noszenie masek, zachowywanie dystansu i inne tego typu środki cokolwiek przynoszą. I te badania pokazały, że efekt był bardzo nieznaczny. Nie ma żadnych naukowych dowodów, żeby tego typu obostrzenia cokolwiek dawały. Jeżeli chodzi o maski, to mieliśmy też badanie z Danii, w którym porównano grupy tysięcy uczestników, którzy nosili maski. I rezultaty pokazały, że nie było żadnych istotnych [statystycznie] różnic dzięki noszeniu maski.
To, co jest tutaj istotne, to była cała masa badań naukowych przed styczniem 2020 roku, które pokazywały, że maski nie są skuteczne. Natomiast po styczniu 2020 roku nagle pojawiły się badania, które pokazywały, że być może maski te mogą mieć jakiś efekt w zahamowaniu wirusa.
Skoro nie jest to skuteczne, to dlaczego wprowadzono to na świecie?
– Nie ma to żadnego uzasadnienia medycznego. A to, czy ktoś lęka się wirusa, czy obawia się otrzymania mandatu, można rozpoznać poprzez sposób noszenia maski.
Jak zatem powinniśmy postępować, aby zminimalizować zagrożenie zachorowania?
– Tak jak zawsze zachowywaliśmy się, ażeby zmniejszyć ryzyko zachorowania na grypę: kaszlenie w przegub łokcia, mycie rąk, itp. I kiedy ma się objawy należałoby po prostu zostać w domu i nie jechać do babci.
Czym są preparaty firm Pfizer, AstraZeneca, Moderna, Johnson & Johnson, stosowane m.in. w państwach Unii Europejskiej, które powszechnie określa się jako szczepionki przeciw COVID-19?
– To są eksperymenty na ludziach, które przeprowadza się tylko ze względu na tę obecną sytuację, i które wcześniej nie byłyby możliwe do zrealizowania. Pierwszym przykładem takiego typu eksperymentu była sprawa ze szczepionkami na wirusa Ebola, która ma swój początek od 2015 roku. Ten produkt jest bardzo atrakcyjny dla przemysłu farmaceutycznego. Po pierwsze jest tani i można go łatwo wyprodukować. Po drugie można go sprzedawać również ludziom zdrowym. Z punktu widzenia ekonomicznego jest to bardzo dobry pomysł. Z punktu widzenia zdrowotnego jest to bardzo duże ryzyko i jest to niepotrzebne.
Coraz więcej osób zaczyna dostrzegać, że te preparaty jednak nie chronią przed zakażaniem, jak jeszcze kilka miesięcy temu zapewniano. Wystarczy wspomnieć, że prezydent Andrzej Duda wkrótce po przyjęciu trzeciej dawki po raz drugi złapał koronawirusa. Podobnych historii jest znacznie więcej. W związku z tym zmieniono narrację i teraz propaguje się przekaz, według którego osoby zaszczepione łagodniej przechodzą chorobę, niż te niezaszczepione. Czy są jakieś dowody naukowe, które to potwierdzają?
– Nie ma żadnych dowodów w badaniach naukowych na to, że te preparaty mRNA powodują łagodniejszy przebieg. Tutaj badania zostały skonstruowane w ten sposób, że tzn. targety czy punkty do osiągnięcia były tak zdefiniowane, że celem było pokazanie, iż owe preparaty cokolwiek dają. I ów cel został określony jako uniknięcie infekcji koronawirusa.
Problem leży w tym, że skupiono się tylko na wynikach tych badań, które uwzględniały wyłącznie uniknięcie infekcji koronawirusa. Natomiast całkowicie pominięto pewien znaczący fakt. Otóż w badaniu BioNTech/ Pfizer – gdzie było około 20 tysięcy uczestników – w grupie osób zaszczepionych uniknięto pod wpływem tego preparatu jednego przypadku infekcji koronawirusem, natomiast 4 osoby miały bardzo ciężkie powikłania i były to bodajże przypadki śmiertelne. Ale tego już w wynikach tych badań nie przedstawiono.
Koncerny farmaceutyczne zawsze prowadzą narrację o względnej skuteczności tych preparatów i informują nas o owej rzekomej 95-procentowej skuteczności. Jeżeli trzeba zaszczepić 20 tysięcy osób w tym celu, by uniknąć 140 infekcji, to absolutna skuteczność takiego preparatu leży na poziomie 0,7 procent.
I teraz pozostaje kwestia – ile osób trzeba zaszczepić, żeby uniknąć jednego objawowego zakażenia koronawirusem. I ta liczba waha się między 80 a 160, przeciętnie to jest 120 osób, które muszą przyjąć ten preparat tylko w tym celu, żeby uniknąć jednej infekcji koronawirusowej w danej społeczności.
Nauka to poddawanie czegoś w wątpliwość. Jak Pan ocenia to, co obecnie stało się z nauką?
– Miałem kontakt z pewnym naukowcem, który dotychczas zajmował się właśnie oceną ryzyka wpływu różnych preparatów medycznych na zdrowie i życie człowieka. I kiedy na początku tej całej historii zaczął występować krytycznie wobec tego wszystkiego – czyli robił to, co jest rolą naukowca i ogólnie nauki – to reakcją był nalot policji oraz zajęcie jego dysków, komputerów i dokumentów.
Znam lekarzy i naukowców, którzy stracili posady tylko dlatego, że wyrazili swoje opinie i zajęli stanowisko w tej sprawie. A przecież to jest obowiązek naukowców, żeby powątpiewali we wszystko i zadawali odpowiednie pytania. W tym celu są naukowcy, by stawiali niewygodne pytania. Tymczasem to, co obecnie obserwujemy, to jest fakt korupcji w świecie nauki. I ta korupcja może mieć dwojakie podłoże. Po pierwsze, może wynikać z faktu przekupienia pewnych ekspertów. Po drugie, może wynikać z lęku i obawy przed wpływem pewnych środowisk czy polityków na tychże naukowców. Obydwie postawy są niewłaściwe.
Zaintrygował mnie podtytuł Pana książki „Fałszywe pandemie”, którzy brzmi: „argumenty przeciwko rządom strachu”. Jaki Pana zdaniem jest faktyczny cel tego wszystkiego?
– Od 30 lat wiemy – gdyż zostało to upublicznione – że zarówno Światowe Forum Ekonomiczne jak i Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) przygotowały się na wybuch pandemii. Miałem przywilej osobiście doświadczyć jak to działa, gdyż byłem dyrektorem publicznego zakładu opieki zdrowotnej w Niemczech. Przez okres 13 lat kierowałem instytucją, której głównym zadaniem było czuwanie nad kwestiami epidemicznymi; nad tym, żeby nie wybuchła jakaś zaraza. Przez 10 lat byłem przewodniczącym i wydawałem ekspertyzy dla izb lekarskich na temat tego, jakie jest ryzyko wybuchu epidemii – najpierw w przypadku ptasiej grypy (2005 rok), później w przypadku świńskiej grypy (2009 rok). I jako poseł Bundestagu miałem okazję wyjazdu do Genewy, by zbadać tę sprawę i zadawać pytania.
I wówczas stwierdziłem, że panuje zinstytucjonalizowana korupcja w WHO i że organizacja ta służy interesom bądź polityków, bądź kręgów gospodarczych. W tym okresie poznałem też osobiście osoby stojące na czele WHO. A ponieważ Bundestag nie chciał się zająć wówczas świńską grypą, to nagłaśniałem tę sprawę na forum Rady Europy, gdzie miałem okazję zbadać kulisy i owe powiązania oraz zadawałem pytania, by to wyjaśnić. I obecnie widzimy, że te plany – które już wtedy przy świńskiej grypie były widoczne – one się teraz powtarzają. Pisał o tym m.in. dziennikarz Paul Schreyer.
Co konkretnie jest w tym planie?
– Odpowiedź znajduje się w książce pt. „Wielki reset”, która została opublikowana przez Klausa Schwaba, przewodniczącego Światowego Forum Ekonomicznego. W publikacji tej globaliści – czyli ludzie, którzy dążą do zlikwidowania państw narodowych – mówią o trylemacie. Można to zobrazować na przykładzie trójkąta, gdzie na samej górze znajduje się globalizm, a w dolnych narożnikach są państwa narodowe oraz demokracja. Te trzy pojęcia nie zgadzają się ze sobą, dlatego jest to tzw. trylemat. I teraz globaliści chcą to zmienić, gdyż dla tego gremium najważniejsza jest globalizacja. Szukają więc oni sposobu jak osłabić demokrację oraz państwa narodowe. I w sytuacji, kiedy mamy polityków, którzy są dumni z tego, że są politykami polskimi, niemieckimi czy austriackimi; kiedy mamy jakieś interesy narodowe – to jest nie do pogodzenia.
To można przezwyciężyć przy pomocy teorii, którą opisała Naomi Klein w swojej książce „Doktryna szoku”. Zastosowanie ma wówczas sytuacja, w której wprawia się społeczeństwa w stan lęku, bądź przed terroryzmem, bądź przed wojną, bądź przed wirusem właśnie. I wówczas takie wartości jak demokracja czy państwa narodowe łatwo odejdą w zapomnienie. Bo kiedy mamy lęk, to ludzie rozglądają się dookoła i szukają ratunku, szukają przywódcy, kogoś kto nas z tego wybawi.
I rola Komisji Europejskiej jest tutaj taka, że poprzez media kontynuuje się narrację strachu. Unia Europejska kontynuuje więc tę narrację, głosząc tezy, że pandemię można zakończyć tylko i wyłącznie poprzez masowe szczepienia ludzi. Wcześniej tym narzędziem, który miał wywoływać lęk w społeczeństwach był terroryzm. I gałęzią gospodarki, która wówczas na tej narracji strachu w związku z terroryzmem zyskała, były prywatne armie, prywatne tajne służby, które notowały bardzo duży wzrost. Jednocześnie przygotowywano jako wroga te wirusy. Dlatego zinstrumentalizowano WHO, gdzie wprowadzono przedstawicieli koncernów farmaceutycznych, którzy zadbali o to, żeby ta narracja strachu była kontynuowana, co oczywiście wiązało się z licznymi gratyfikacjami finansowymi.
Koncerny farmaceutyczne mają bardzo duże doświadczenie w tym, żeby wpędzać ludzi w poczucie strachu. Obserwowaliśmy to już w przeszłości. Kiedy koncerny chciały sprzedać jakiś swój lek na konkretną chorobę, wówczas nagłaśniano ryzyka związane z tą chorobą i wzbudzano panikę, właśnie po to, żeby ten lek lepiej się sprzedawał. Globaliści i koncerny farmaceutyczne mają różne interesy, ale w tej kwestii są zbieżni, więc współdziałają w tym celu, żeby wzbudzić to poczucie strachu i realizować swoje interesy.
Jest jeszcze jedna grupa, która w tej sytuacji ma interes. Chodzi o środowiska, które zbierają różne dane, gdyż chcą wiedzieć wiele na temat różnych osób.
Jakie konkretnie dane zbierają i co im daje uzyskanie tych informacji?
– Kiedy znają geny ludzi – a test PCR umożliwia właśnie prowadzenie badań w tym kierunku – to wówczas mogą prowadzić swoją narrację, tj. mówić ludziom jakie mają ryzyka w związku z tymi genami. W ten sposób mogą również sprzedawać kolejne produkty. Wielkie koncerny – takie jak Google, Amazon czy Facebook – dokładnie wiedzą co mogą sprzedać, jakie są zapotrzebowania ludzi i dostosowywać do tego swoją narrację.
Wiemy, że interesem przyszłości będą właśnie kwestie dostępu do informacji. I mamy tutaj wyścig o różne dane biologiczne. Np. Chińczycy wysłali kontenery do państw bałkańskich i nie przeprowadzają tylko testów lecz zbierają próbki dotyczące materiału genetycznego ludzi. Te dane są na wagę złota. Wszystkie tego typu kwestie jak tzw. certyfikaty odporności czy dane dotyczące naszego stanu zdrowia są gromadzone i zbierane. Jest na to zapotrzebowanie, ponieważ kwestie dotyczące naszych genów są niezmienne, to znaczy pozostaną one takie na zawsze. I pewnym środowiskom zależy na dostępie do nich.
Przez siedem lat byłem rzecznikiem Komisji Etyki w niemieckim Bundestagu. W tym czasie wysunęliśmy taki postulat, że nikt nie może być dyskryminowany z powodu swoich cech genetycznych. Prof. Jürgen Meyer, prawnik Westfalskiego Uniwersytetu Wilhelma w Münsterze, członek SPD (Socjaldemokratyczna Partia Niemiec) oraz Peter Altmaier z CDU (Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna), późniejszy minister gospodarki – obaj byli wówczas przekonani, że jest to słuszne założenie, iż nikt nie może być dyskryminowany z powodów genetycznych. Postulowali więc oni, żeby w Karcie Praw Podstawowych – która jest podstawą Europy – był zapis wykluczający możliwość dyskryminacji właśnie z powodów genetycznych. I jest to pierwszy dokument międzynarodowy, który tego typu zapis posiada.
I kiedy zaczęło się to wszystko z czym mamy obecnie do czynienia, zadzwoniłem do Mayera i zapytałem go, jak zapatruje się na sytuację, kiedy ludzie zostaną zmodyfikowani genetyczne, czy będą mieli z tego tytułu jakiekolwiek korzyści. W odpowiedzi usłyszałem, że to nie jest modyfikacja genetyczna tylko szczepienie.
Jak to możliwe?
– W 2009 roku mieliśmy do czynienia ze zmianą definicji. Obowiązywało zawsze, że podawanie terapii genowej miało miejsce np. w przypadku noworodków z pewnymi defektami genetycznymi polegającymi na tym, że nie miały one jakiegoś genu. I te noworodki otrzymywały w zastrzyku brakujący gen. Było to terapią genową, modyfikacją genetyczną, bez której te dzieci by nie przeżyły. DNA może być przepisane na mRNA oraz mRNA może być przepisane na DNA. Jest to jak odcisk stempla. I np. szczepionka Johnson & Johnson jest szczepionką DNA, a inne są szczepionkami mRNA. W 2009 roku nie wiedzieliśmy, że pojawiły się wówczas patenty na wykorzystanie tego typu substancji jako szczepionek genetycznych.
Lobby koncernów farmaceutycznych zadbało o to, że zmieniono w 2009 roku definicję. Obowiązująca dotychczas definicja mówiła o tym, że szczepionka polega na podaniu antygenu, by zapobiegać chorobie. I dodano do tego po słowie antygen: ‚lub kwasów nukleinowych’. To było w przypadku niemieckiego prawa farmaceutycznego. Natomiast na poziomie europejskim zmieniono definicję terapii genowej. I obowiązująca dotychczas terapia genowa polegała na podaniu kwasów nukleinowych do organizmów. Potem dodano sformułowanie, że tej definicji nie stosuje się, jeżeli chodzi o prewencję, tj. o zapobieganie infekcjom dróg oddechowych.
A ponieważ doszło do zmiany tej definicji i przemianowano terapię genową na szczepionkę, umożliwiło to przezwyciężenie naturalnego oporu społeczeństw przed przyjmowaniem preparatów terapii genowej. Fakt, iż zmiana ta nastąpiła już w 2009 roku świadczy o tym, że przygotowywano się do tego od dawna.
Tak więc od 2020 roku drzwi dla przemysłu farmaceutycznego zostały otwarte. Mówi się o tym, że mamy sytuację awaryjną i w związku z tym wszystkie środki ostrożności, które wcześniej musiałyby być spełnione, tj. wszystkie kryteria dotyczące medykamentów produktów medycznych zostały zawieszone. I mówi się o badaniach teleskopowych. Teleskop można rozszerzyć, rozciągnąć, ale nie taki zamysł jest tych, którzy za tym stoją. Oni chcą skracać te wszystkie badania.
Na czym to polega?
– W normalnej sytuacji mieliśmy cztery fazy badań klinicznych, z czego ostatnia była fazą obserwacji. Wcześniej mieliśmy badania nad zwierzętami i badania toksykologiczne, które badały wpływ tych preparatów. I musiało to nastąpić przed dopuszczeniem. Te badania nad zwierzętami praktycznie nie zostały teraz przeprowadzone, a to, co zostało wykonane, jest jedynie szczątkowe.
Tymczasem mamy badanie z Japonii, jedno z niewielu, które do tej pory zostało przeprowadzone, gdzie obserwuje się, jaki jest rozkład nanocząsteczek z tych preparatów u zwierząt. I znajdowano je w całym praktycznie organizmie, przede wszystkim w organach limfatycznych oraz w narządach rozrodczych – jądrach i jajnikach. Jest to bardzo zastanawiające, ponieważ jeżeli dochodzi do działania tego preparatu w tych miejscach, to pojawia się stan zapalny, dochodzi do produkcji białka S i może mieć to negatywny wpływ.
I te wszystkie aspekty zostały zamazane na czarno, nikt nie zwracał na to uwagi i nie przywiązywał do tego znaczenia. Przedmiotem zainteresowania było tylko to, czy nie dojdzie do objawowej infekcji, a te wszystkie powikłania zostały przemilczane.
W 2015 roku WHO wydała rekomendację, że nie powinno się przeprowadzać przy podaniu szczepionki aspiracji, czyli pociągnięcia tłoczka od strzykawki, że to rzekomo w przypadku dzieci ma powodować mniejszy stres i mniejsze dolegliwości związane z wkłuciem. Jest to kwestia niejednoznaczna, ponieważ różny jest stan ukrwienia mięśni u dzieci bądź też u sportowców. U sportowców ryzyko wkłucia się i podania tego preparatu dożylnie jest dużo większe z tej racji, że jest większa masa mięśniowa, która jest lepiej ukrwiona.
Były wcześniej przeprowadzane ankiety wśród personelu medycznego – pielęgniarek i lekarzy – jaki odsetek w przypadku zastosowania aspiracji jest tego, że końcówka igły znajdzie się w naczyniu krwionośnym. I wyniki były różne – od 0,5 do 3 procent. Ja szacuję, że co najmniej w przypadku jednego procenta, być może więcej, należy liczyć się z tym – a jest to dużo bardziej prawdopodobne u sportowców i osób młodych – że dojdzie do podania do krwi tego preparatu. I to ostrzeżenie – że ten preparat mRNA może trafić bezpośrednio do krwi – przekazywałem już wcześniej i upubliczniałem to.
W Danii na początku stycznia 2021 roku – kiedy pojawiły się przypadki zapalenia mięśnia sercowego – została wydana oficjalna rekomendacja, że przed podaniem zawartości tej strzykawki trzeba dokonać aspiracji. To było zawsze standardem, to znaczy było normą do czasu, kiedy WHO nie wydało tej obłędnej rekomendacji w 2015 roku. Kiedy te nanocząsteczki zawierające mRNA są podawane domięśniowo i dostaną się do krwi, to trafiają do prawego przedsionka i wówczas dochodzi do stanu zapalnego endotheliitis owej wyściółki komórek śródbłonka, które wyściełają prawy przedsionek, a pamiętajmy, że w prawym przedsionku znajduje się węzeł zatokowy, który generuje impulsy w układzie bodźcotwórczo-przewodzącym serca. I wówczas może dochodzić do nagłej śmierci sercowej. I o dziwo dotyka to przede wszystkim osoby młode, głównie mężczyzn. To właśnie może powodować te nagłe zgony.
Po tamtej stronie mamy do czynienia z potężną władzą globalistów, wielkimi koncernami farmaceutycznymi, ogromnym biznesem oraz skorumpowanymi naukowcami i politykami. To potężna machina. Jak my, zwykli ludzie możemy się temu przeciwstawić i z tym walczyć?
– Jest to względnie proste. Nie przyjmować szpryc, zdjąć maski i nie podporządkowywać się tym obostrzeniom. Kiedy jedna osoba tak zrobi, to jest źle. Jeżeli zrobi to 30 proc. społeczeństwa – będzie dobrze. Ale kiedy zrobi to połowa, to już wygrywamy.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała: Agnieszka Piwar
Dr med. Wolfgang Wodarg (ur. 1947 rok) – niemiecki internista i pulmonolog, specjalista w zakresie higieny i medycyny środowiskowej, a także zdrowia publicznego i medycyny społecznej. Po zakończeniu pracy klinicznej przez 13 lat pracował w charakterze internisty, w tym m.in. jako lekarz publiczny w Szlezwiku-Holsztynie. Pełnił ponadto funkcję wykładowcy na uniwersytetach i w szkołach wyższych oraz był przewodniczącym Komitetu Ekspertów ds. powiązanych z medycyną Ochrony Środowiska przy Izbie Lekarskiej Szlezwiku-Holsztynu. W 1991 roku otrzymał stypendium na Uniwersytecie Johna Hopkinsa w Baltimore w USA (epidemiologia). Jako członek niemieckiego Bundestagu w latach 1994-2009 był inicjatorem i rzecznikiem Komisji „Etyka i prawo współczesnej medycyny” oraz członkiem Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, gdzie przewodniczył Podkomisji ds. Zdrowia. Pełnił także funkcję wiceprzewodniczącego Komisji Kultury, Edukacji i Nauki.
W 2009 roku dr Wodarg zainicjował powstanie komisji śledczej w Strasburgu, dotyczącej roli WHO w fałszywej pandemii H1N1 (świńska grypa), gdzie nadal pracował po zakończeniu kadencji jako ekspert naukowy. Od 2011 roku działa jako niezależny wykładowca uniwersytecki, lekarz i naukowiec. Do 2020 roku był dobrowolnym członkiem zarządu i szefem Grupy ds. Zdrowia w Transparency International Germany. Latem 2020 roku wraz z kilkoma prawnikami powołał oddolną komisję śledczą ds. koronawirusa, której celem jest wyjaśnienie wszelkich okoliczności związanych z obecną sytuacją tzw. pandemii.
Dr Wodarg przyjechał do Polski z serią wystąpień i wywiadów na zaproszenie Ordo Medicus (Instytut na rzecz Zdrowia, Wolności, Prawdy i Niezależnej Nauki zrzeszający lekarzy i naukowców).
Myśl Polska, nr 9-10 (27.02-6.03.2022)
https://myslpolska.info
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz