czwartek, 1 października 2009

Lewica niesie śmierć

Podczas, gdy Kościół Katolicki obchodzi rok duszpasterski pod hasłem „Otoczmy troską życie”, lewica w najlepsze kontynuuje swoją propagandę, której nie można określić inaczej, jak „Otoczmy kultem śmierć”. I tak, gdy w polskich miastach dla ratowania noworodków coraz liczniej otwierane są „Okna życia”, w tym samym czasie feministki coraz głośniej krzyczą o prawie do zabijania nienarodzonych dzieci. Gdy inicjatorzy antyaborcyjnej wystawy „Wybierz życie” chcą uwrażliwić ludzkie sumienia na tragedię, jaką jest mord na nienarodzonych, najbardziej bezbronnych – w tym samym czasie owa wystawa staje się ofiarą lewicowego wandalizmu, czy to na „Przystanku Woodstock”, czy w Bielsku-Białej. Gdy w Sejmie pojawia się projekt Komitetu Inicjatywy „Contra in vitro” - lewicujący parlament odrzuca go już w pierwszym czytaniu.

I oto kontynuując swą życiową misję „Otoczmy kultem śmierć” lewica zaprasza do Polski gościa zza oceanu, który staje dumnie przed obywatelami i mówi: narkotyki dla każdego!

    „Moją rolą nie jest mówić wam w Polsce co macie robić; chcę odegrać rolę prowokatora intelektualnego i aktywisty praw człowieka” - powiedział 2 września Etan Nadelmann podczas spotkania zorganizowanego w Warszawie przez Redakcję Krytyki Politycznej, Polską Sieć ds. Polityki Narkotykowej i Global Drug Policy program OSI. Nadelmann jest założycielem i dyrektorem wykonawczym Drug Policy Alliance Network, jednej z najważniejszych amerykańskich organizacji promujących alternatywne podejście do polityki „wojny z narkotykami”. Ten urodzony w Nowym Jorku doktor nauk prawnych pozwolił sobie na stwierdzenie, że mając doświadczenie wykładowcy wie, że „ludzie najlepiej sami się uczą o tym, czego chcą, więc wszelkie zakazy są zbyteczne”. Nowojorczyk jest powszechnie uważany za największego rzecznika zmian w polityce narkotykowej USA. Przyjeżdżając do Polski – jak stwierdził – chce nam, Polakom pokazać, że czas zacząć myśleć. I tak, dającym do zrozumienia akcentem, jako byśmy byli zaściankowym, niemyślącym narodem, Nadelmann przechodzi do swej propagandy „Otoczmy kultem śmierć”.

„Naukowiec” już na wstępie wprost wyjawia, iż według niego polityka zakazująca posiadania narkotyków, zażywania oraz handlowania nimi jest zła. Stwierdził on, że surowe prawo narkotykowe zwiększa handel tymi używkami na czarnym rynku. W konsekwencji kwitnie przestępczość, a ceny narkotyków rosną i niesie to za sobą również negatywne konsekwencje ekonomiczne.

    Lewicowy aktywista – kontynuując robienie wody z mózgu zebranym w Redakcji „Krytyki” - wskazał „odkrywcze” spostrzeżenie jakoby fakt, że narkotyki są zakazane, nie wynika z ich szkodliwości, lecz jest to spowodowane czynnikami kulturowymi. Nasz „prowokator intelektualny” wmawia uczestniczącemu w spotkaniu tłumowi, że „obecnie narkotyki są nielegalne i uważane przez większość za coś złego tylko dlatego, że kiedyś jacyś tam ludzie doszli do wniosku, że alkohol, papierosy czy kawa są mniej szkodliwe, więc będą legalne. Dziś alkoholu nie zakazujemy, gdyż jest on substancją naszej kultury. Nie ma dowodów naukowych na to, że te, czy inne substancje są mniej lub bardziej szkodliwe” - podkreślił Nadelmann. Jego kolejnym argumentem, by opowiadać się za legalizacją narkotyków było stwierdzenie, iż po alkoholu jest większa przestępczość i jest bardziej szkodliwy dla zdrowia oraz społeczeństwa, bo jest przyczyną agresji. Natomiast odnosząc się do papierosów Nadelmann powiedział, że „jest to najbardziej uzależniająca substancja i często ludzie, którzy zażywali heroinę przyznają, że ciężej im rzucić palenie papierosów, niż heroinę właśnie”.

    I tak człowiek noszący tytuł doktora, broniąc substancji narkotycznych,  zamiast gwizdów za plecenie głupot - otrzymał gromkie brawa. Czyż nie dziwi, że ktoś, kto nazywa siebie naukowcem twierdzi, iż heroina uzależnia mniej od papierosów, a na to, że narkotyki są szkodliwe nie ma dowodów naukowych? Czyż nie powinno budzić oburzenia, że osoba uważająca się za intelektualistę nie wie – albo udaje, że nie wie – iż alkohol nie jest bezpośrednią przyczyną agresji, tylko „łatwiej” ją wyzwala z człowieka, który ma problemy natury emocjonalnej i psychicznej. Czyż nie powinno wzbudzić niepokoju, iż ktoś, kto mówi o sobie, że jest „aktywistą praw człowieka”, twierdzi, iż narkotyki powinny być dostępne dla każdego? Czyż zdrowo myślącego słuchacza nie powinny oburzyć opowieści o tym, że warto zalegalizować narkotyki, ponieważ nawet gdy są zakazane ludzie i tak je zażywają i handlują nimi, a ich legalizacja statycznie zmniejszy przestępczość? Czyż - idąc tokiem myślenia Nadelmanna - nie nasuwa się refleksja: w takim razie zalegalizujmy gwałty, morderstwa i kradzieże, gdyż ludzie i tak gwałcą, mordują i kradną a jak się to zalegalizuje – to te „występki” nie będą już przestępstwem, więc i przestępczość się zmniejszy. Sądząc po owacjach nikogo takie wyssane z palca „rewelacje” nie zdziwiły. Zebrany tłum jak zahipnotyzowany wsłuchiwał się w coraz większe głupoty.

A głupot tych było niemało. Jak  inaczej określić np. opowieści o tym, że legalizacja narkotyków byłaby mniej szkodliwa dla społeczeństwa, ponieważ byłoby mniej przestępstw. Czy ktoś, kto jest doktorem nauk prawnych Harvardu, może być na tyle niewyedukowany, aby nie posiadać podstawowej wiedzy, jaką ma przeciętny obywatel o zabójczej zarówno dla społeczeństwa jak i zdrowia konsekwencji „zabawy” z narkotykami?

Prezentując dalsze paradoksy „naukowiec” stwierdził, że kawa, papierosy i alkohol to tzw. „diabły znane”, natomiast narkotyki to „diabły nieznane”. Łatwo jest wyobrazić sobie, jakie spustoszenie czynią „diabły nieznane” - powiedział. Według Nadelmanna, gdyby 100 lat temu świat Zachodni zdelegalizował kawę, alkohol, czy papierosy, a za to zalegalizował narkotyki w Polsce - to dziś pewnie spotkalibyśmy się nie przy kawie, lecz ktoś zaproponował, by mu kokainę, a na sali ktoś inny paliłby pewnie marihuanę. Byłoby to częścią naszej kultury – stwierdził niewzruszenie „aktywista praw człowieka”, podkreślając po raz kolejny, że chce nas zmusić do myślenia - za co po raz kolejny otrzymał gromkie brawa! Lecz gdyby 100 lat temu zalegalizowano narkotyki, to czy dziś wszyscy w tym składzie spotkalibyśmy się w redakcji „Krytyki”?

    A tłum nie myśląc, lecz myśląc, że myśli – bo przecież zmusza ich do tego gość rodem z USA – dalej słucha i brawo bije. A zaproszony grając na emocjach opowiada jaką to krzywdą jest dla obywateli pozbawianie ich możliwości wyboru tego, czy mogą się narkotyzować, czy nie. Krytykuje więc rządy za to, że decydują za nas odnośnie tego, które substancje możemy stosować, a które nie. - „Czy teraz nie jest czas, aby zacząć myśleć o tym, nie aby zakazywać, bo to nie możliwe?” zapytał retorycznie Nadelmann. Bo przecież – jak stwierdził - ludzie i tak będą zażywać narkotyki, nawet gdy będą zakazane. „Dlatego nadszedł czas, by pomyśleć sobie jak zaakceptować rzeczywistość, aby narkotyki nie wyrządzały zła”. I tu nasz „intelektualista” podaje magiczną nazwę „cudownego” leku Metadon. Według niego przymusowa terapia antynarkotykowa nie jest dobra, gdyż człowiek musi sam  zdecydować, że chce przestać brać. Hm... A co to oznacza panie Nadelmann? Czyżby sytuacja, gdy narkoman dojdzie do wniosku, że nie chce już być narkomanem – bo trochę tak głupio, zawalił swoje życie, zrujnował zdrowie, rodzina przez niego cierpi, znajomi i przyjaciele odsunęli się, nie jest w stanie podjąć pracy i płacić podatków, które płacą inni uczciwi obywatele m.in. na moje detoksy – no to faktycznie, może to właśnie moment, by przestać brać? I wtedy pojawia się on - „naukowiec” z Ameryki i daje mu Metadon. Jak zachwala pan doktor, najlepszą metodą jest stosowanie leczenia za pomocą właśnie tego leku. I kiedy już narkoman sam z siebie stwierdzi, że chce przestać brać heroinę – zaczyna zażywać Metadon, który całkowicie likwiduje problem narkotyków. Tak, jak cukrzyk nie jest uzależniony od insuliny, tak narkoman nie uzależnia się od Metadonu, jednak musi – podobnie jak cukrzyk insulinę – zażywać Metadon, gdyż dzięki niemu nie jest już narkomanem. Lek ten niweluje poczucie głodu narkotykowego, po nim nie popełniamy przestępstw - stwierdził Nadelmann, który wcześniej jakoś nie uwypuklał faktu, iż narkoman pod wpływem swych używek do owych przestępstw się przyczynia lub popełnia je. „Proponuję, by w Polsce zalegalizować ten lek” – zaakcentował gość „Krytyki Politycznej” robiąc po raz kolejny idiotów z zebranych i prezentując swoje chore paradoksy. Z jednej strony mówi: narkotyki dla każdego! Chcecie się uzależnić – to jest wasz wybór. I stwierdza tak po to, by w następnym zdaniu reklamować lek, który co prawda nie uzależnia, ale nie można go nie brać, by nie być na głodzie.

I dlaczego bito brawo temu panu, który jawnie namawiał polską młodzież do niszczenia sobie życia? Dlaczego zebrani w Redakcji „Krytyki Politycznej” dali nabierać się na „piękne” słowa, jak tolerancja czy prawa człowieka? Dlaczego w Polsce bezkarnie mówiono takie brednie?

Czyżby dlatego, że Konstytucja Rzeczpospolitej mówi:
„Przynależność i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych” [Rozdz. II, Art. 30].

Lecz ta sama Konstytucja zawiera takie oto treści:
„Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia” [Rozdz. II, Art. 38].

Wpuszczanie za nasze granice człowieka, który „Otacza kultem śmierć” i pozwala, by młodzi ,często naiwni i zagubieni ludzie, byli przez propagandę takich osób, jak Nadelmann manipulowani – jest pozbawianiem ochrony ich życia.

A jak na „rewelacje” zaproszonego gościa zareagowali obecni posłowie, których być może wybrali do rządzenia Polską rodzice zebranej młodzieży? Ani Marek Balicki (SLD), ani Joanna Mucha (PO) ani Bolesław Piecha (PiS) zabierając głos w dyskusji nie powiedzieli KATEGORYCZNEGO NIE „naukowcowi” z Ameryki. Nie powiedzieli mu: panie siejesz pan zło i kultywujesz śmierć na oczach naszych młodych obywateli. Robisz pan pranie mózgu usprawiedliwiając narkotyki. Dlaczego politycy stanowczo nie zbuntowali się? Dlatego, że zgadzali się z rewelacjami gościa zza oceanu, czy dlatego, że owy gość spotkał się z brawami i poparciem zebranej młodzieży? Bo przecież ta młodzież, marząca o legalizacji narkotyków, to przyszli potencjalni wyborcy, więc po co tracić potencjalne głosy...

    Kim jest gość z Ameryki? Czy jest etatowym propagandzistą koncernów farmaceutycznych  zbijających kokosy na Metadonie? A może jest jednym z tych budowniczych świata, którzy  głośno krzyczą o wolności i prawach człowieka? I w „trosce” o prawo do wyboru obywateli nawołują do legalizacji wszystkiego, co się da, a w tym samym czasie posyłają swoje dzieci do rygorystycznych szkół z internatem, gdzie za najmniejsze wykroczenie są surowe kary. Czy takim „budowniczym” zależy na dobru społeczeństwa? A może zależy im na tym, aby „wyzwoloną” młodzież otumanić do reszty, by potem nią do woli manipulować. A wtedy już o wolności nie ma mowy. Wolności, której definicji ofiary lewicowej propagandy nie pojmują:

Wszystko mi wolno,
ale nie wszystko przynosi korzyść.
Wszystko mi wolno,
ale ja niczemu nie oddam się w niewolę.

(Pierwszy list św. Pawła do Koryntian 6.12).

Agnieszka Piwar
Tekst ukazał się w miesięczniku "Moja Rodzina", październik 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz